Dorota przyjęła trzy rodziny z Ukrainy. Tak wygląda ich wspólne życie
Dorota Schrammek przyjęła pod swój dach trzy rodziny z Ukrainy. Pisarka, w rozmowie z WP kobieta, opowiada o swoich nowych domownikach oraz wspólnych, codziennych rytuałach. W czasach, gdy na ukraińskie miasta spadają bomby, o skali traumy ludzi świadczą nawet najprostsze czynności, takie jak... posypywanie tłustego rosołu żółtym serem.
Dorota Schrammek jest mamą trojga dzieci i mieszka w Trzęsaczu, nadmorskiej miejscowości wypoczynkowej, położonej w północno-zachodniej Polsce. Pisarka, która zadebiutowała książką "Stojąc pod tęczą", była poruszona losem mam i dzieci z Ukrainy. Dlatego też, gdy na jednej z grup pomocowych na Facebooku pojawiło się ogłoszenie, że są rodziny, które potrzebują pomocy, jeszcze tego samego wieczoru wysłała SMS-y pod wskazane numery telefonów.
- Miałam dwa budynki, które poza turystycznym sezonem stały puste, ogrzewane i gotowe do zamieszkania w każdej chwili. Kiedy wysłałam SMS-y, nie minęło 30 sekund, a zadzwonił pierwszy telefon. Na drugi dzień już trzy rodziny zamieszkały pod moim dachem i tak już od kilku dni panuje w naszym życiu chaos i rozgardiasz, którego pewnie jeszcze długo nie da się uporządkować. Razem z moimi dziećmi prowadziliśmy spokojne życie, aż tu nagle 11 osób znalazło się w naszym domu. To dopiero wyzwanie! – opowiada Dorota.
"Zrobiłam wszystko, by czuli się swobodnie"
Dotychczasowy ład trzeba było szybko przeorganizować, biorąc pod uwagę, że każdy z gości jest w innym wieku, ma inny charakter, potrzeby, przyzwyczajenia, ale też podejście do kwestii porządku. W tej niecodziennej sytuacji najlepsze okazało się, już od samego początku, potraktowanie gości jak domowników i wprowadzenie wspólnych zasad.
- Chciałam, żeby poczuli się u mnie swobodnie, dlatego oprowadziłam ich po domu, wyjaśniłam, jak się po nim poruszać, gdzie znajdą to, czego potrzebują – relacjonuje Dorota.
- Pokazałam, gdzie jest pralka, żeby mogli samodzielnie i bez skrępowania zadbać o swoje rzeczy, a po długiej i wyczerpującej podróży do granicy skarpetki chłopców wymagały aż trzykrotnego prania. Teraz dzielimy się też obowiązkami i ustalamy dyżury, kto gotuje, a kto wychodzi z psami na spacer. To ostatnie zajęcie najwięcej radości i satysfakcji daje dzieciakom - uśmiecha się pisarka.
U Doroty są same kobiety i dzieci, a wśród nich 5-letnia Włada, która już od pierwszych chwil skradła serca domowników.
- Włada przyjechała do nas z mamą i babcią. Jestem pod wrażeniem, jak wspaniale potrafi się zachować przy stole i wypowiadać. Nie grymasi, przepięknie posługuje się sztućcami, jest taka rezolutna pomimo swoich pięciu lat. Każde z tych dzieci swoje przeżyło. Panie, które przyjechały do mnie z trojgiem chłopców, dwie noce koczowały na dworcu w Poznaniu, bo nigdzie nie było dla nich miejsca. I wtedy – jak mówią – niczym zbawienie, pojawiłam się z pomocą, dachem nad głową, możliwością zrobienia prania, ugotowania czegoś na obiad. Najbardziej tęskniły za czynnościami, które tak bardzo przypominały im życie w ich domach – stwierdza pisarka.
Włada i chłopcy bardzo tęsknią za domem i ojcami, choć bardzo starają się być dzielne. Dorota słyszała przez ścianę, jak przez pierwsze dwie noce dziewczynka płakała, męczyły ją złe sny. Po tym jak razem z mamą i babcią jechały przez całą Ukrainę, żeby dostać się do polskiej granicy, nauczyła się, jak reagować podczas alarmu bombowego. Potrafi też rozpoznać świst kul. Czy kiedykolwiek zapomni o tym, co przeżyła? Dorota zorganizowała dziewczynce zabawki, żeby znów mogła poczuć dziecięcą radość i nie myśleć o złych rzeczach.
Tymczasem dorośli domownicy odnaleźli swoje wspólne, codzienne rytuały, którymi są tzw. wyjścia na papierosa czy poranną kawę. Dorota zauważyła, że taka zwyczajność najbardziej zbliża i otwiera na rozmowę z drugim człowiekiem, a właśnie taka oczyszczająca rozmowa jest teraz potrzebna najbardziej.
- Kobiety przyjechały z dziećmi do Polski, do zupełnie innej rzeczywistości. Są zgaszone i zagubione – zauważa Dorota. - W moim domu jest przekrój przez całe społeczeństwo Ukrainy, mniej i bardziej zamożne. Teraz jednak nie ma znaczenia, czy wcześniej ktoś spędzał wakacje w Egipcie, na paralotni, snowboardzie, skacząc ze spadochronem, czy też pracował w supermarkecie. Bycie uchodźcą wszystkich zrównuje – stwierdza pisarka.
Temat wojny wciąż obecny
Wzrusza się za każdym razem, kiedy Ukrainki sięgają po napisane przez nią książki. Sprawiają jej ogromną radość, próbując czytać fragmenty, starając się zrozumieć język polski i tłumacząc go na ukraiński. Gotowanie również sprzyja pogłębianiu więzi i poznawaniu nawzajem, jeszcze do niedawna obcych sobie ludzi. Któregoś dnia sąsiedzi przynieśli do Doroty cały gar sałatki jarzynowej, którą chcieli się podzielić z jej gośćmi. Nie była pewna, czy w Ukrainie jest to potrawa znana i czy jej ukraińskim domownikom posmakuje.
- Dość szybko po sałatce nie było śladu, odetchnęłam z ulgą – uśmiecha się mieszkanka Trzęsacza. - Zauważyłam, że nie ma wybrzydzania przy stole, co na nim postawię, jest zjedzone aż do pustego talerza. Nie grymaszą nawet dzieci. Śmieję się, że albo tak dobrze gotuję, albo nie chcą mi sprawić przykrości. Próbujemy swoich narodowych potraw. Kiedy mówię o naszych polskich gołąbkach czy innych daniach, to zaraz podają mi nazwę ukraińskiego odpowiednika. Jeśli chodzi o barszcz ukraiński, to mam już chyba wszelkie możliwe warianty i receptury! Dowiedziałam się, że w Ukrainie gotują go na żołądkach drobiowych i potrafią naprawdę smacznie przyrządzić – chwali Dorota.
Nie ma jednak dnia, żeby temat wojny nie powrócił choćby przy okazji wspólnego obiadu. Szczególnie jedna sytuacja przy stole poruszyła gospodynię domu.
- Na obiad ugotowałam rosół, który sam w sobie był pożywny i tłusty. Tymczasem moi goście starli na tarce żółty ser, posypali nim makaron i zalali rosołem. Jak się okazało, zrobili to tylko dlatego, żeby jeszcze długo po obiedzie mieć uczucie sytości, na wypadek gdyby przyszło im znowu gdzieś uciekać. Zszokowało mnie to i utwierdziło w przekonaniu, że nie tak łatwo będzie potem wyzbyć się tych lęków i nawyków, jakie towarzyszą ludziom chcącym przetrwać wojnę – wzrusza się Dorota.
Już wie, że jej ukraińscy domownicy nie planują zostać w Polsce. Wierzą, że przyjechali tu tylko na chwilę, bo skoro ich mieszkania nie zostały zniszczone, to mają jeszcze do czego wracać. Mają nadzieję, że obudzą się następnego dnia i pierwsze, co usłyszą, to będzie informacja o końcu wojny.
- Obawiam się, że to prowadzi do tego, że z jednej strony te kobiety chcą tu pracować, a z drugiej strony myślą, że to nie ma sensu, bo przecież zaraz wrócą do domu. Myślą, że nie ma potrzeby rozpoczynać w Polsce drugiego życia, skoro tam zostały ich domy i mężczyźni. Przeraża mnie to, co będzie za miesiąc, bo nikt nie wie, co się wydarzy na pewno. Przyjechały naładowane dobrą energią, że uratowały dzieci, uciekły od wojny, ale pytanie, co dalej… - martwi się gospodyni domu.
- Cały czas żyją wiadomościami z Ukrainy, kontaktem z najbliższymi i nie są w stanie się od tego oderwać. Jest w nich żal i smutek, trudno na to patrzeć. Pewnego razu Anna przyszła do mnie i powiedziała, że szkoda, że nie mam piekarnika, bo upiekłaby nam tort, tak jak robiła to u siebie w domu. Byłam wtedy zła na siebie, że nie mam tego cholernego piekarnika, żeby sprawić jej, choć odrobinę radości. Dlatego następnego dnia załatwiłam aż trzy piekarniki! – mówi pełna nadziei Dorota Schrammek.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!