"Dostałam z buta, czuję się jak śmieć" Chora na raka, Marzena Erm oskarża ZUS o bezduszność
Marzena Erm, niektórzy doskonale znają jej bloga, bo od pięciu lat opisuje swoje zmagania z rakiem. Wczoraj na swoim profilu na Facebooku napisała: „Pojechałam do ZUS-u na komisję lekarską w sprawie ubiegania się o rentę z tytułu niezdolności do pracy. Komisja zajmowała wygodne, postawne krzesła w jednym kącie, mi kazano usiąść w rogu, tam gdzie zazwyczaj jest kosz na śmieci. Nie pozwolono mi zmienić miejsca, choć mówiłam, że nic nie słyszę. To nie koniec upokorzeń, kazano mi rozebrać się do bielizny i w obecności męskiej części komisji przechadzałam się po sali prawie naga. Czułam jak zbiera mi się na płacz. O to w końcu chodziło, żebym poczuła się gorsza, poniżona i wszelkie „roszczenia” zostawiła na boku".
25.11.2016 | aktual.: 04.06.2018 14:43
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Pod dramatycznym wpisem Marzeny komentarze: „Kochanie, twoja opowieść jest tak sztampowa, że można by Cię posądzić wręcz o jakiś plagiat. Praktycznie każdy kto stanął przed komisją mówi o upokorzeniu, łzach, bezradności”. „Moja mama miała guza mózgu, gdy stanęła przed komisją przedstawiła teczki dokumentów. Onkolog, lekarz rodzinny, wyniki badań. Ale i tak jej nie uwierzono. Kazano zdjąć perukę i pokazywać bliznę po operacji”. „Przykre to, ale prawdziwe. Mnie również tak potraktowano kilka lat temu. Podważano słuszność przyznanego mi świadczenia rehabilitacyjnego. Na kilka dni przed operacją zostałam wezwana na komisję, która stwierdziła, że z pewnością żadnej operacji nie będzie, że oszukuję i pewnie dokumentacja nie jest prawdziwa”.
Marzena Erm pięć lat temu dowiedziała się, że ma Chłoniaka Hogdkina, bardzo złośliwy nowotwór układu chłonnego. Ma za sobą lata chemioterapii, radioterapii. Jest po trzech autologicznych przeszczepach szpiku kostnego. Blog Marzeny: „RAKiJA” jest czytany przez tysiące ludzi. Ci, którzy towarzyszą jej na co dzień wiedzą, że Marzena była naprawdę ciężko chora, to cud, że żyje. Jej nowotwór od kilku miesięcy jest w remisji, ale Marzena musi bardzo uważać. – W czasie panowania grypy nawet do sklepu czy kościoła chodzę w maseczce. Mam bardzo słabą odporność, każdego miesiąca od jesieni do wiosny choruję, nie mogę pracować wśród ludzi, a co za tym idzie pracować na etacie – opowiada. Nikt by nie zatrudnił pracownika, który co 3 tygodnie idzie na L4. Nie byłabym jednak w stanie przeżyć za 600 zł renty, więc dorabiam pracując w domu, co zresztą też odwrócono na moją niekorzyść.
Na komisji ZUS-u w Chorzowie była 8 listopada. – Napisałam o tym wczoraj, bo dopiero wczoraj po rozmowie z mamą przełamałam wstyd. Chciałam podzielić się z innymi tym, jak się tam traktuje ludzi. Pierwszą komisję przeżyłam cztery lata temu. Wtedy przyjął mnie jeden mężczyzna. Było poprawnie. Choć zdziwiło mnie, że muszę odklejać plaster, żeby udowodnić, że naprawdę mam ślad po wkłuciu centralnym. Pan zaczął mi dotykać rany, nawet nie umył rąk. Jednak to co stało się ostatnio mnie przerosło. Weszłam do sali, chciałam usiąść przed komisją, bo były wolne krzesła po drugiej stronie stołu, gdzie zasiadała, ale kazano mi zając miejsce w rogu pomieszczenia, gdzie najczęściej stoi kosz na śmieci. Od razu pokazano mi gdzie moje miejsce. Z tej odległości nie byłam w stanie podawać dokumentów, więc musiałam za każdym razem podchodzić. Przywiozłam ze sobą dwie teczki dokumentów. Zdjęcia, diagnozy, opinie lekarzy. Spytałam czy mogę usiąść bliżej komisji, żeby lepiej słyszeć. Nie, nie może pani. Tyle. A bliżej było kilka wolnych krzeseł. Rozmowa była niemiła, miałam poczucie, że jestem cały czas oskarżana o to, że nie mówię prawdy. Potem kazano mi się rozebrać do bielizny i chodzić po sali. Wszystko przy mężczyźnie. Nastąpiła seria absurdalnych badań łącznie ze stukaniem młoteczkiem w moje kolano. Po co to? Przecież ja mam dwie teczki dokumentów ze szpitala.
W czym popełniłam błąd? Że przyszłam elegancko i kolorowo ubrana, bo nie lubię epatować słabością? Że byłam radosna? Tak nauczyłam się żyć, nawet podczas ciężkiej chemioterapii starałam się dzielić uśmiechem. A może mój błąd polegał na tym, że pokazałam wyniki ostatniej tomografii, które były dobre? Tyle, że one niewiele wnosiły do mojego problemu.
Po moim wpisie na Facebooku i na blogu napisała do mnie koleżanka. „Kolega, który był na komisji mówił mi później, że słyszał takie historie i sam ubrał się w rozciągnięte dresy i udawał niedorajdę. Dostał rentę na pięć lat. Oboje byliśmy po przeszczepie szpiku kostnego. Ja renty nie dostałam. Pewnie z tych samych powodów co Ty”.
Marzena napisała. „Udało im się. Weszłam pewna siebie, kolorowo ubrana, wyszłam z płaczem, przygarbiona. Chodziło w końcu o to, żeby udowodnić mi, że nie mam tu czego szukać, a moja osoba nie jest warta pochylenia się nade mną z troską i życzliwością. Przyszłam do miejsca, w którym ludzie z trudną sytuacją zdrowotną mogą dostać wsparcie. Teoretycznie. Tymczasem dostałam z buta, zostałam poniżona i z godnością kosza na śmieci zajęłam miejsce w kącie”.
A co na to ZUS? Aldona Węgrzynowicz, regionalny rzecznik ZUS województwa śląskigo wysyła długiego maila. „Na wstępie chciałabym wyjaśnić zasady prowadzenia badań przez lekarzy orzeczników i komisje lekarskie ZUS. I tak na badanie lekarskie składa się dokładne zapoznanie z dostępną dokumentacją medyczną i orzeczniczą, wywiad z lekarski z uwzględnieniem wywiadu zawodowego oraz bezpośrednie badanie”. Dalej mnóstwo słów w stylu: ocena układu ruchu opiera się na badaniu statycznym w pozycji leżącej na kozetce oraz badaniu dynamicznym, pozwalającym na ocenę wzorców ruchowych. Należy przeprowadzić całkowite badanie obnażonego pacjenta, nie ograniczając się do tych części ciała na które on sam zwraca uwagę. Okolice ciała, które poddajemy badaniu winne być odsłonięte i oglądane przy dobrym oświetleniu. Pacjentka nie może być blisko biurka, bo dokumentacja medyczna się wymiesza. Czekam na jakiś komentarz dotyczący nieludzkiego traktowania i odzierania z godności, bo o tym przede wszystkim opowiadała Marzena.
Węgrzynowicz pisze: W gabinecie, w którym była badana Pani Marzena Erm odległość miejsca, w którym siedziała do stanowisk członków komisji lekarskich wynosi około 1,5 metra. Jest mi niezmiernie przykro, że autorka bloga odczuła dyskomfort, w związku ze spotkaniem z komisją lekarską. Staramy się wyjaśnić sprawę badania pani Marzeny z całym składem komisji lekarskiej.
- Nie mogę być przy biurku, bo dokumentacja się wymiesza? Większego absurdu nie słyszałam. Jak idziesz do banku, lekarza albo do operatora siedzi komórkowej to nikt nie każe siadać w drugim rogu pomieszczenia, żeby się dokumenty nie pomieszały. I to nie było 1,5 metra. To już jest po prostu kłamstwo,- komentuje odpowiedź rzeczniczki ZUS-u Marzena Erm.
Pod postem Marzeny na Facebooku ciągle pojawiają się nowe wpisy. Ludzie opisują swoje zmagania z ZUS-em, proszą, żeby Marzena poszła z tym do mediów. Żeby zaczeła walczyć, bo takich ludzi jak ona jest mnóstwo. Jeden z ostatnich postów: "Moja mama przez parę lat pracowała w sądzie, który rozpatrywał sprawy przeciwko ZUS. To co tam się działo, i dzieje zapewne do dziś. Książkę możnaby napisać. Jeśli choremu bez kończyn można odmówić renty, bo maluje ustami i z tego jest w stanie się utrzymać ( z datków od ludzi?!). ZUS jest instytucją komercyjną, a nie opiekuńczą. Dramaty zwykłych śmiertelników mają głęboko w d...".