Emilia Wojtyła – kim była matka Jana Pawła II?
Wiadomo o niej naprawdę niewiele. Nawet papież Jan Paweł II, który często mówił o ojcu, rzadko o niej wspominał. Kim była Emilia Wojtyła, która zmarła, kiedy mały Karol miał zaledwie 9 lat? Mało kto wie, że gdyby nie jej heroiczna decyzja, papież Polak mógłby w ogóle się nie urodzić.
18.05.2016 | aktual.: 18.05.2016 12:38
Poszukiwania śladów
Milena Kindziuk nie miała prostego zadania, kiedy zbierała informacje do książki „Matka Papieża”. Od doktor Wandy Półtawskiej, która przez sześćdziesiąt lat przyjaźniła się z Karolem Wojtyłą, usłyszała: „O matce? Nie ma sensu! Nic pani nie znajdzie, nikt jej nie pamięta”.
Autorka nie poddała się. Mocno rozrzuconych śladów matki papieża szukała w miejscach, w których ta mieszkała: w Krakowie, Hranicach na Morawach, Bielsku-Białej, Wadowicach. Okazało się, że znalezienie informacji o jej życiu jest bardzo trudne, jednak nie niemożliwe.
Wkrótce ze strzępków informacji wyłonił się obraz kobiety spokojnej, stonowanej, kochającej rodzinę, zdolnej do poświęceń. Jednak kiedy było trzeba, potrafiła być silna i nieustępliwa.
Panna z dobrego domu *
Emilia urodziła się 26 marca 1884 roku w Bielsku-Białej, jednak młodość spędziła w Krakowie. Miała sześcioro rodzeństwa. Jej ojciec, Feliks Kaczorowski, był z zawodu siodlarzem, matka Maria prowadziła gospodarstwo domowe.
W kwestiach finansowych rodzinie niczego nie brakowało. Wręcz przeciwnie, dzieci chodziły dobrze ubrane, a córki mogły pozwolić sobie na drogie sukienki i eleganckie buciki, których nie powstydziłyby się wielkie aktorki.
Potomstwo Marii i Feliksa odebrało należyte wykształcenie. Wszystkie dzieci mówiły biegle po polsku i po niemiecku. Emilia ukończyła żeńską szkołę prowadzoną przez zakonnice, gdzie pozyskała nienaganne maniery.
*Życie rodzinne
Wyszła za mąż za Karola Wojtyłę w 1906 roku. Jej wybranek był wojskowym i potrafił utrzymać rodzinę na dobrym poziomie. Kiedy wkrótce potem urodził się ich pierwszy syn Edmund, kobieta z łatwością odnalazła się w roli matki i pani domu.
Marzyła o tym, żeby mieć więcej dzieci. Bardzo ucieszyła się, kiedy 10 lat później zaszła w kolejną ciążę. Niestety, córka Olga urodziła się ciężko chora.
Emilia od razu zauważyła, że coś jest nie w porządku. Noworodek nie radził sobie z oddychaniem, dusił się. Matka nie miała pojęcia, jak mu pomóc. Jedyne, co przyszło jej wtedy do głowy, to ochrzczenie dziecka. Wodą, bez księdza.
Męka małej Olgi trwała niecałą dobę. 16 godzin po porodzie zmarła.
Cud narodzin
Po stracie córki Emilia Wojtyła starała się żyć normalnie. Kiedy otrząsnęła się z szoku, powróciła do obowiązków domowych. Nie popadła w depresję lub nie dała tego po sobie poznać. Była uśmiechnięta, żartowała, dbała o męża i syna.
Co ciekawe, wydaje się, że rodzice rzadko wspominali o zmarłej dziewczynce. Jan Paweł II nie znał chyba nawet jej imienia. Wiedział jednak o tym, że miał siostrę i wspominał o niej w swoim testamencie na równi z rodzicami i bratem.
Jesienią 1919 roku Emilia już wiedziała, że spodziewa się kolejnego dziecka. Miała wtedy 36 lat i obawiała się, czy w ogóle jest w stanie zajść w ciążę. Bardzo pragnęła, żeby Edmund miał rodzeństwo.
Radość nie trwała jednak długo. Okazało się, że ciąża jest zagrożona i że kobieta nie ma szans na jej donoszenie. A jeżeli nawet dziecko się urodzi, to kosztem życia matki. Lekarz doradził więc Emilii usunięcie ciąży.
Dla kobiety decyzja była prosta. Wiedziała, że za nic w świecie nie usunie ciąży. Nie jest w stanie zabić dziecka, które w sobie nosi. Z drugiej strony wiedziała, że starszy syn Edmund nadal jej potrzebuje. Postanowiła jednak zaryzykować.
Przyszły papież urodził się 18 maja 1920 roku, około godziny siedemnastej. Kiedy przychodził na świat, rozległo się bicie kościelnego dzwonu, a z kościoła zaczęły dobiegać śpiewy Litanii ku czci Matki Bożej. Ojciec święty znał tę historię i czasem o niej wspominał. Doszukiwał się w tym zresztą głębszej symboliki i zauważał, że o tej samej porze został wybrany na papieża.
Sielankowe dzieciństwo
Emilia rozpieszczała małego Karola. W końcu był cudownie ocalony, szczęśliwie urodzony. Stał się oczkiem w głowie matki. Często powtarzała, że „to dziecko będzie kimś”.
Kobieta wychowywała synów w duchu wiary. To ona nauczyła ich znaku krzyża, pierwszej modlitwy.
Marzyła, żeby jeden z nich został lekarzem, a drugi księdzem. Jeden miał leczyć ciała, drugi dusze. Stało się dokładnie tak, jak chciała. W 1924 roku Edmund zdał maturę i wybrał studia medyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Wracał do domu rzadziej, więc cały dom był na głowie matki. Emilia jednak nie narzekała i cieszyła się z postępów syna.
Choroba
Sielanka rodziny nie trwała jednak długo. Emilia zaczęła chorować, z roku na rok słabła. Do dziś trudno ustalić, co tak naprawdę jej dolegało. Nie zachowały się żadne zapiski na ten temat. Wyglądało to na reumatyzm i problemy sercowe.
Mały Karol bardzo to przeżywał. Zapamiętał matkę głównie jako osobę chorą, jego wspomnienia o niej są dosyć mgliste. Ciężko znosił rozstania, kiedy Emilia wyjeżdżała gdzieś na leczenie lub po poradę do specjalisty.
Czas leciał, a stan jej zdrowia ciągle się pogarszał. Podobno dokuczał jej niedowład nóg, miała też problemy z wątrobą. Bardzo troszczył się o nią mąż. Przejął większość obowiązków domowych. Gotował, cerował, przerabiał stare ubrania, uczył małego Karola niemieckiego. W ciepłe dni wystawiał żonę na leżance na balkon, żeby mogła zaczerpnąć odrobiny słońca i świeżego powietrza.
Odeszła cicho i spokojnie
Kres życia Emilii nastąpił 13 kwietnia 1929 roku. Jako oficjalną przyczynę zgonu odnotowano zapalenie mięśnia sercowego i niewydolność nerek.
Ojciec Karola nie miał odwagi, żeby powiedzieć o wszystkim synowi. Poprosił jego nauczycielkę, żeby porozmawiała z nim „po kobiecemu” i przekazała mu tę tragiczną wieść.
Gdy Karol dowiedział się o śmierci matki, natychmiast pobiegł do domu. Zobaczył ją leżącą w łóżku, zupełnie jak wtedy, kiedy wychodził do szkoły. Tylko oczy miała zamknięte. Pocałował ją w policzek. Kiedy poczuł chłód, rozpłakał się.
Jak wielkim przeżyciem była śmierć matki dla Karola Wojtyły, możemy się tylko domyślać. Znajomi papieża mówią, że rzadko o tym mówił, ponieważ te wspomnienia były dla niego zbyt bolesne. Podobno dopiero po pewnym czasie otrząsnął się i zaczął się uśmiechać.
Po latach powiedział, że od swojej matki nauczył się cierpienia. Napisał też wiersz jej poświęcony. Wyraża w nim tęsknotę oraz ogromny szacunek. Nazywał w nim matkę „zgasłym kochaniem”.
Zobacz też: Anegdoty o Karolu Wojtyle