Ewa Gogolewska-Domagała - bezczynność nie jest dla niej
Przez wiele lat występowała jako piosenkarka. Zawsze w biegu, w końcu musiała przestawić się na osiadły styl życia. Będąc na emeryturze dwukrotnie się przeprowadziła, a pasję muzyczną zamieniła na literacką – właśnie kończy trzecią powieść.
16.09.2014 | aktual.: 16.09.2014 18:03
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Przez wiele lat występowała jako piosenkarka. Zawsze w biegu, w końcu musiała przestawić się na osiadły styl życia. Będąc na emeryturze dwukrotnie się przeprowadziła, a pasję muzyczną zamieniła na literacką – właśnie kończy trzecią powieść.
Ewa Gogolewska-Domagała, bo o niej mowa, urodziła się w Lublinie, jako córka dwojga studentów. Po ukończeniu studiów rodzice zostali skierowani do pracy w Sanoku. Małej Ewie bieszczadzki klimat bardzo odpowiadał, szczególnie że działając w harcerstwie mogła ukierunkować swoją energię na ciekawe rzeczy. Zanim jednak stała się wzorową harcerką, potrafiącą celnie rzucać nożem w dowolnie wybrany cel, zaczęła się jej przygoda z muzyką. - Jako czterolatka zostałam doprowadzona do ogniska muzycznego, gdzie Bardzo Stara Pani (taką mi się wtedy wydawała) orzekła, że to dziecko ma absolutny słuch i ona będzie je uczyć gry na fortepianie – wspomina po latach Ewa Gogolewska-Domagała. – Pani coś tam zagrała, ja powtórzyłam od razu, bo bardzo szybko się uczyłam.
Bycie „cudownym dzieckiem” nie było jednak ani łatwe, ani przyjemne. Mała Ewa z jednej strony była bardzo obciążana ćwiczeniami, a z drugiej, pani z ogniska bardzo wolno wprowadzała do programu nowe elementy, przez co trudno było zdobyć nowe umiejętności. Lekcje stawały się coraz nudniejsze i coraz mniej rozwijające. Zamieniła je na taniec.
Drugie podejście
Muzyka ponownie przypomniała o sobie dopiero w wieku szkolnym. Mając trzynaście lat, podczas jednej z akademii Ewa zaśpiewała „O mnie się nie martw”. To był jej pierwszy publiczny występ i od tego tak naprawdę wszystko się zaczęło.
- Pewnie, że pamiętam! Byłam w szóstej klasie i największym marzeniem było dla mnie choć raz zaśpiewać z „Błyskami”. To był bardzo dobry zespół, na koncerty przybywały tłumy, tylko ciężko było dosłyszeć wokal, bo mikrofony do najlepszych nie należały – śmieje się pani Ewa. – Propozycję od „Błysków” dostałam bardzo szybko. Nie stałoby się tak, gdyby nie ten szkolny występ. Potem były nagrody w Zielonej Górze, w Jeleniej górze i w Przemyślu.
Już wtedy Ewa wiedziała, co chce robić w życiu. Niedługo później los się do niej uśmiechnął ponownie. Rodzice dostali pracę w Krakowie, a ona, 16-letnia dziewczyna o rozczochranych blond włosach, nie mogła marzyć o lepszym miejscu, by realizować swoje artystyczne marzenia. Wkrótce po przeprowadzce, choć w wielkim mieście czuła się jeszcze niepewnie, wybrała się do Młodzieżowego Domu Kultury z pytaniem, czy działa tu jakiś zespół młodzieżowy. Portierka potwierdziła, że owszem, powiedziała, w jakie dni ma próby, obiecała także przekazać instruktorowi, że taka osóbka przyjdzie na spotkanie zespołu. Niestety, zaczęło się od nieporozumienia.
- Na próbę przyszłam uśmiechnięta i uprzejma, ale przywitało mnie milczenie. Po chwili odezwał się pan instruktor. Wygłosił przemówienie, że tu jest instytucja kulturalna dla porządnych ludzi i takie osoby jak ja nie mają do niej wstępu. Nie miałam pojęcia, o co mu chodzi, poczułam się zeszmacona, odwróciłam się i wybiegłam. Na Plantach dopadł mnie jeden z młodych muzyków, ponieważ panowie wyjaśnili już sobie sprawę i okazało się, że ja „to nie ta!”, na którą instruktor zamierzał nakrzyczeć. Szkoda, że panowie nie wyjaśnili tego wcześniej – opowiada pani Ewa.
Wówczas jeszcze dała się namówić i wróciła do ośrodka. Zaśpiewała, spodobało się. I choć instruktor przepraszał, na kolejnych próbach Ewa już się nie pojawiła.
Do trzech razy sztuka
Ponownie weszła na scenę mając już męża i małe dziecko. Tym razem poszło łatwo – młoda Ewa bardzo szybko odnalazła się w środowisku studentów i wkrótce zdobyła popularność jako utalentowana wokalistka. Wzięła udział w Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie w 1975 roku, podczas którego otrzymała nagrodę rektorów dwóch uczelni. To wtedy została naprawdę dostrzeżona i doceniona.
- Po festiwalu dostałam kilka propozycji, występowałam na większych koncertach w Krakowie i poza nim, nawet pewien pan z Estrady zaoferował mi pracę w programie artystycznym w nocnym lokalu, ale na drugi dzień po złożeniu tej propozycji zmarł – mówi pani Ewa.
Mniej więcej w tym czasie młoda Ewa „wsiąkła w artystyczny ruch studencki”.
- Najwięcej wspaniałych osób z całej Polski poznałam na Festiwalu Akademickim Młodzieży Akademickiej (FAMA), co do dziś procentuje. Później nawiązałam współpracę z Teatrem Akademii Medycznej (TAM), z którym kilkakrotnie wyjeżdżałam za granicę. A potem już śpiewałam piękne piosenki Zbyszka Książka z jego zespołem i była to sytuacja dosyć komfortowa, ponieważ dostawałam piosenki pisane „pode mnie”. Występowaliśmy w Polsce. Całej – podkreśla.
Podróżowanie po Polsce i po świecie obfitowało w przygody. Np. na Węgrzech celnicy okazali się na tyle złośliwi, że wszystkim chłopakom z teatru "TAM "kazali zgolić wąsy i brody, aby upodobnili się do swoich zdjęć paszportowych. I nie pomogły tłumaczenia, że to artyści, że muszą mieć zarost do przedstawienia. Pani Ewa występowała także (gościnnie) z teatrem "KTO", a trochę później zaczęła wyjeżdżać na kontrakty zagraniczne, w celu umilania muzyką pobytu gościom luksusowych hoteli i kurortów. Podróże te dawały możliwość odwiedzenia wielu egzotycznych krajów, takich jak Tunezja czy Jordania, choć same koncerty nie miały zbyt spektakularnej oprawy – odbywały się przede wszystkim w kawiarniach hotelowych. W jednym z hoteli pani Ewa spotkała nawet króla Jordanii, co zresztą opisała później w powieści "Blondie$".
W przerwach między kontraktami, a także później, po zakończeniu zagranicznych wojaży, pani Ewa występowała w Krakowie, śpiewając głównie z zespołami jazzowymi, choć i na weselach zdarzało jej się wystąpić. A ponieważ lubiła podejmować ryzyko, robiła też wiele innych ciekawych rzeczy. Próbowała założyć artystyczną knajpkę (niestety właściciel lokalu wypowiedział umowę najmu zaraz po jego otwarciu), a także wystąpiła w teleturnieju „Milionerzy” (doszła do pytania za 64 tys. zł). W końcu jednak nadszedł taki czas, kiedy trzeba było dorosnąć – dzieci dorosły wcześniej i zaczęły samodzielne życie w Warszawie – i zrezygnować z aktywnego trybu życia.
Z Krakowa nad morze
- W pewnym momencie życia zostałam nową mamą mojego niepełnosprawnego brata. Przez długie lata uczęszczał na Warsztaty Terapii Zajęciowej na osiedlu Szklane Domy, gdzie przygrywałam dzieciakom do zabaw tanecznych. Roman, zwany przeze mnie Bratkiem, przez jakiś jeszcze czas brał udział w zajęciach świetlicowych. Często jednak chorował. Kiedyś stracił przytomność i od tego czasu zaczął żyć w swoim matriksie, coraz bardziej i coraz szybciej nieprzystającym do naszego. Świetlica odpadła i nic już nas w Krakowie nie trzymało – opowiada pani Ewa.
Mniej więcej w tym samym czasie u pani Ewy zdiagnozowano raka. Uratowało ją to, że poważnie potraktowała zaproszenie na mammografię, jakie otrzymała z przychodni. Dzięki tym profilaktycznym badaniom chorobę wykryto na wczesnym etapie, a raka udało się usunąć, zanim doszło do przerzutów. Coraz trudniejsza opieka nad bratem, choroba – wszystko to sprawiło, że pani Ewa coraz częściej poddawała się stresowi. Wtedy właśnie postanowiła zebrać swoje wspomnienia z zagranicznych wyjazdów i przedstawić je w formie zabawnej powieści. Można powiedzieć, że był to rodzaj terapii – rozśmieszając samą siebie, dochodziła do zdrowia. Przy okazji napisała wciągającą historię, która bardzo spodobała się czytelnikom.
Ale literacki debiut to nie jedyna ważna zmiana w życiu. Pani Ewa zaczęła coraz częściej myśleć o morzu. O tym, że jej najprzyjemniejsze wspomnienia z dzieciństwa wiążą się z rodzinnym wyjazdem nad Bałtyk. I o tym, że choć widziała w życiu kilka mórz, żadnego nie pokochała tak bardzo, jak tego polskiego. Gdy zdała sobie z tego sprawę, jeszcze raz postanowiła zawalczyć o swoje marzenia. Sprzedała mieszkanie, które posiadała w Krakowie, a za uzyskane ze sprzedaży pieniądze kupiła i wyremontowała lokum na drugim końcu Polski. Na początku 2013 roku przeprowadziła się na Hel.
I tym razem pojawiły się problemy. Lokalizacja nie była zbyt dobra dla kogoś, kto zajmował się osobą niepełnosprawną. To jednak także dało się rozwiązać. Jeszcze w tym samym roku pani Ewa i jej brat Roman przeprowadzili się ponownie, tym razem już niedaleko, do Pucka. - Zamieszkaliśmy na stałym lądzie, w miasteczku z cudownym ryneczkiem. W mieście z lekarzami, szpitalem i sklepami, co w naszym przypadku było bardzo ważne. A do tego nad samym morzem! – cieszy się Pani Ewa.
A jest z czego, bo w końcu dopięła swego. Spełniła marzenie o mieszkaniu nad morzem, wydała też swoją drugą książkę – latem ukazały się „Rude”, powieść, której akcja rozgrywa się w Polsce, Belgii, RFN i Tunezji. Teraz pracuje nad „Sycylijką i Mafią Chrzanowską”, którą zamierza ukończyć jeszcze w tym roku.
(gabi/mtr), kobieta.wp.pl