Ewa Kłobukowska usłyszała: nie jest pani kobietą!
Ewa Kłobukowska zdobywała medale, ustanawiała rekordy, wygrywała zawody. W końcu została zniszczona przez fałszywe oskarżenia. W oficjalnym komunikacie podano, że jej „status płciowy jest nieokreślony” i że „nie ma atestu na kobietę”. Historia polskiej sprinterki, u której w latach 60. wykryto zbitkę chromosomów XXY i dożywotnio zdyskwalifikowano.
Ewa Kłobukowska zdobywała medale, ustanawiała rekordy, wygrywała zawody. W końcu została zniszczona przez fałszywe oskarżenia. W oficjalnym komunikacie podano, że jej „status płciowy jest nieokreślony” i że „nie ma atestu na kobietę”. Historia polskiej sprinterki, u której w latach 60. wykryto zbitkę chromosomów XXY i dożywotnio zdyskwalifikowano.
Zdrowe współzawodnictwo, zasady fair play, koleżeńska rywalizacja. Choć dziś, w dobie wszechobecnego dopingu, te zasady są już mniej lansowane, sport wciąż kojarzy nam się z czystą rywalizacją, opartą na jasnych zasadach, od których przestrzegania są zawodnicy, a pilnowania i ustalania - związkowcy i trenerzy. Czasem jednak owe regulaminy i tworzone z myślą o sprawiedliwej rywalizacji przepisy potrafią skrzywdzić niewinnego człowieka. Wtedy bardzo trudno znaleźć oskarżających i przeprosić oskarżonego.
Aż trudno uwierzyć, że takiego upokorzenia doznała jedna z najlepiej zapowiadających się sportsmenek w czasach PRL. „Zapowiadających się” - bo jej kariera została brutalnie złamana przez fałszywe oskarżenia, całe jej życie przewróciło się do góry nogami, a do dziś nikt nie powiedział jej zwykłego: przepraszam.
Złota sztafeta
Ewa Kłobukowska przyszła na świat 1 października 1946 roku w Warszawie w niewyróżniającej się, inteligenckiej rodzinie. Jak każde dziecko powojenne, od najmłodszych lat miała wpajane określone zasady. Mała Ewa wiedziała więc, że w życiu liczą się praca, pasja i konkretny zawód. Dlatego też przyszła rekordzistka Polski ukończyła Technikum Ekonomiczne (1965) oraz SGPiS (obecnie SGH), gdzie otrzymała dyplom magistra ekonomii (1972). Po skandalu, którego została bohaterką, wykształcenie okazało się jej wybawieniem i szansą na nowe życie. Ale w czasach młodości jej prawdziwą miłością był tylko sport.
Bieganie dawało jej radość, wolność i satysfakcję - zarówno wtedy, gdy startowała solo, jak i w sztafecie. Talent i ciężka praca podczas treningów na „Skrze” przyniosły zaplanowany efekt. Ewa Kłobukowska zaczęła odnosić coraz większe sukcesy. Często porównywano ją z Ireną Kirszenstein (potem Szewińska). Nic dziwnego - obie biegaczki zabłysnęły w sezonie 1964. Ewa wygrała wtedy bieg na 100 m podczas I Europejskich Igrzysk Juniorów w Warszawie w czasie 11.6. Irena była bezkonkurencyjna w biegu na 200 m i w skoku w dal.
Jednak prawdziwy sukces nadszedł kilka miesięcy później na olimpiadzie w Tokio. Ewa Kłobukowska była wtedy jeszcze bardzo szczęśliwa, choć zaczynała dopiero swoją karierę.
Na pamiątkowej fotografii z tych igrzysk stoi w wyborowym towarzystwie: Irena Kirszenstein, Teresa Ciepły, Halina Górecka (później Richter), czyli złota sztafeta. Złota, bo czwórka Polek biegła w sztafecie na 400 metrów na igrzyskach w Tokio jak na skrzydłach. Gdy Kłobukowska otrzymała pałeczkę na ostatniej zmianie, stoczyła pasjonujący pojedynek z reprezentantką największego rywala - USA. Miała przewagę około 2 m, ale powiększyła ją do ok. 3 m. Rezultatem był nowy rekord olimpijski i świata.
Wszystkie polskie gazety krzyczały: bez biegu Kłobukowskiej nie byłoby złotego medalu i drukowały pamiątkowe zdjęcie wykonane przed startem. Uczestniczki sztafety mają na sobie jednakowe garsonki i białe bluzki. Również identyczną biżuterię: łańcuszek z pięciu kół, układających się w symbol igrzysk. Tylko buty każda nałożyła inne. Ewa Kłobukowska uśmiecha się do obiektywu. Tak jak jej koleżanki nosi krótkie włosy. Ktoś mógłby ją określić jako ładną, sympatyczną dziewczynę, ktoś inny mógł jednak dostrzec w jej rysach coś twardego, mało kobiecego.
Duet K - K
Dwa lata później, podczas mistrzostw Europy w Budapeszcie, Ewa Kłobukowska udowodniła, że jej sukces nie był dziełem przypadku. Znów wygrała bieg na 100 metrów i sztafetę (dostała pałeczkę o dobre kilka metrów za trzema prowadzącymi zespołami), a także zdobyła srebrny medal na 200 m, złoto zaś zgarnęła Irena Kirszenstein.
Obie biegaczki były dumą narodową PRL. Mówiono o nich „Duet K – K”. Dziś Irenę Szewińską zna każdy, nawet sportowy laik. Kto zaś pamięta o Ewie Kłobukowskiej? Prawie nikt.
Zanim nastąpił dramat, 3-krotna rekordzistka świata w biegu na 100 m, 2-krotna rekordzistka Europy na tym samym dystansie oraz 8-krotna rekordzistka kraju i 2-krotna mistrzyni Polski w sztafecie 4 x 100 m nigdy nie spotkała się z żadnym przejawem krytyki swojego wyglądu. Podczas gdy Irena Szewińska musiała stawić czoło antysemickim atakom, nikt nie kwestionował zasług Kłobukowskiej dla sportu. Wydawało się więc, że kariera lekkoatletki jeszcze nabierze tempa. Stało się inaczej.
Jak się pozbyć Ewy K.?
W 1967 roku zawodniczka miała walczyć o Puchar Europy w Kijowie. Zanim stanęła na bieżni, podobnie jak inne zawodniczki została poddana specjalistycznym badaniom. Z jamy ustnej sportsmenek pobrano próbkę nabłonka, którą następnie poddano analizie. Po co? By ustalić płeć zawodniczek, bo taką właśnie metodę przyjął w latach 60. MKOI.
W tamtych czasach genetyka prężnie rozwijała się i wywarła ogromny wpływ niemal na każdą dziedzinę życia. Na podstawie próbek nabłonka badano chromosomy; układ XX przyjęto za kobiecy, natomiast XY za męski.
Nikt z działaczy sportowych nie zagłębił się w naukowe teorie, nikt nie chciał też słuchać rad genetyków i endokrynologów, którzy twierdzili, iż od tej reguły są liczne wyjątki – zbitki chromosomów. Gdy u Kłobukowskiej wykryto taką zbitkę – XXY, dla związkowców stało się jasne, że nie jest „czystą kobietą” i została dożywotnio zdyskwalifikowana.
Dla wtajemniczonych polskich działaczy sportowych był to prawdziwy szok. Zwłaszcza że wniosek o dyskwalifikację złożyli działacze „zaprzyjaźnionych” państw: ZSRR i NRD. Kłobukowska, która kilkakrotnie pokonała zawodniczki z tych krajów, stała się wrogiem numer jeden, ale nikt nie spodziewał się, że okazja do usunięcia tak utalentowanej biegaczki nadarzy się tak szybko i będzie czynem tak perfidnym.
W oficjalnym, wewnętrznym komunikacie podano, że jej „status płciowy jest nieokreślony” i że Ewa Kłobukowska „nie ma atestu na kobietę”. Zarząd MKOI anulował też wszystkie jej sportowe osiągnięcia, pobite rekordy, zdobyte medale. Najbardziej szokujące jest jednak to, że nikt z władz sportowych PRL nie stanął w obronie biegaczki. Żaden działacz nie ujął się za nią, o rewizję wyników badań nie prosił nawet minister sportu. Wszyscy pogodzili się z decyzją, a właściwie wyrokiem wydanym na Kłobukowską. W jej obronie stanęli tylko lekarze i genetycy. Był to jednak głos zbyt słaby, by można było mówić o obronie. Wypowiedzi w specjalistycznych czasopismach naukowych nie docierały bowiem do szerokiego grona. Zresztą, nikomu nie zależało na takim rozgłosie.
Cała sprawa została szybko zatuszowana, skandal w oficjalnej wersji stał się „kontuzją”, a wycofanie się zawodniczki - normalną reakcją niesłusznie skazanej. Rację lekarzom i genetykom przyznano dopiero po 27 latach. Fakt ten ogłosił w 2002 roku największy autorytet w dziedzinie medycyny sportowej, profesor z Królewskiej Akademii Nauk w Sztokholmie, Arne Ljungqvist. Nikt jednak do tej pory ani nie przeprosił, ani nie zrehabilitował ofiary medycznej pomyłki.
Życie po życiu
Co przeżyła Ewa Kłobukowska w tych ciężkich chwilach? Jak czuła się dziewczyna, której wpajano, że w życiu najważniejsze są zasady, rzetelność, pracowitość?
Kłobukowska czuła się kobietą i nią była: miała żeńskie narządy płciowe, kochała się w chłopakach. Fakt, miała szczupłą sylwetkę, ale była to budowa ciała charakterystyczna dla niemal każdej biegaczki, z Ireną Szewińską na czele. Nie potrafiła bronić się sama. Załamała się psychicznie.
W krytycznych momentach życia lekkoatletka znalazła jednak kilku przyjaciół, wyjechała z Polski i przez ponad 20 lat pracowała na budowach w ówczesnej Czechosłowacji - jako księgowa. Dopiero w 1992 roku MKOI przyznał, że metoda chromosomowa jest zawodna, ale nigdy nie cofnięto dyskwalifikacji Kłobukowskiej. Nikt jej oficjalnie nie przeprosił, nikt z działaczy nie przywrócił jej osiągnięć.
Dziś Ewa Kłobukowska mieszka w Warszawie, przez ponad 20 chorowała na żółtaczkę, którą zarażono ją w jednym ze szpitali. Przez tak długi czas musiała bezustannie stosować dietę i zapomnieć o chociażby niewielkiej ilości alkoholu. Nigdy nie założyła rodziny, choć okazało się, że mogła mieć dzieci. Jej życie zmieniło się dwa lata temu, gdy przeszła operację przeszczepu wątroby.
- Na razie czuję się dobrze, ale muszę bardzo na siebie uważać. Jestem już od dłuższego czasu emerytką, choć mogłabym jeszcze teraz pracować jako księgowa. Nie mam jednak co narzekać, żyję sobie bowiem spokojnie. Po wyprowadzce z mieszkania w centrum Warszawy osiedliłam się na Bemowie, gdzie mam parę kroków do lasu - mówiła w jednym z nielicznych wywiadów.
Rekordzistka zwykle jednak nie rozmawia z dziennikarzami, nie kontaktuje się z działaczami sportowymi ani z dawnymi przyjaciółmi z bieżni. Gdy kilka lat temu zaproszono ją do Szczecina na zawody, nie przyjechała. Tłumaczyła, że szczeciński stadion źle jej się kojarzy. Na jej temat nie chcą też wypowiadać się dawne koleżanki, z którymi tworzyła „złotą sztafetę”. Zupełnie, jakby Ewa Kłobukowska nigdy się nie urodziła i nie biegała po medale.
Joanna Bielas/(jb)/(kg)