Ewę zgwałcił ksiądz, z kolejnym zaszła w ciążę. "Twierdził, że chciałam go zgorszyć"
Ewa miała 21 lat, kiedy zgwałcił ją ksiądz z rodzinnej parafii. Pomoc zaoferował inny i ściągnął ją do USA. Okazało się, że on też jest gwałcicielem. Kiedy zaszła z nim w ciążę, Kościół chciał zamieść sprawę pod dywan. Historię Ewy opisał Artur Nowak w książce "Dzieci, które gorszą".
Tylko w WP Kobieta wstrząsający fragment książki "Dzieci, które gorszą" Artura Nowaka o księżach-gwałcicielach.
"W kurii bardzo mocno naciskali, żeby nie mówić o tym, że ojcem dziecka jest ksiądz. Radzili, żebym znalazła jakiegoś mężczyznę. Mówili, że on pewnie pokocha mnie i dziecko i wszystko będzie dobrze. Jakoś się ułoży”.
Przekazywali ją sobie z rąk do rąk. Jak towar, jak lalkę bez uczuć. Kiedy była niepotrzebna i parzyła jak gorący kartofel, wyekspediowali ją tysiące kilometrów od miejsca, z którym była zżyta. Mówili: tam się odbudujesz, podniesiesz, chcemy ci pomóc. Jak dziecko we mgle nadziewała się na kolejne krzywdy. Ufała im, bo przecież znali jej tajemnice. Szeptała im je prosto z serca przez kraty konfesjonału. Sięgali głębiej i głębiej, zachęcali, by zaprosiła ich do myśli, których nigdy by nie wypowiedziała głośno. Wiedzieli o niej wszystko, znali jej bezradność i nieśmiałość. Była taka przewidywalna i naiwna, na skinienie ręki. Ufała im, bo przecież przysięgali przed Bogiem, że będą jej strzec.
Nie broniła się, nie krzyczała. Mieli prawo dane przez Boga, by ją brać i zabawiać się, kiedy tylko przyjdzie im ochota.
Jak mogła podnieść na nich rękę albo głos? Przecież posłał ich Chrystus. Podawali jej Jego ciało i krew, głosili Jego słowo.
Ubrani w odświętne ornaty i czyste jak śnieg alby stali najbliżej ołtarza.
Stoją tam dalej, słuchają szeptanych cicho tajemnic, radzą, dopytują i proponują.
Kiedy oglądam zdjęcie twarzy jednego z nich, daremnie szukam bruzdy, jakiejś refleksji, żalu, skazy po życiowej kraksie. Ksiądz jest uśmiechnięty.
Historia Ewy to materiał na powieść. Dużo w niej smutku, samotności i okrucieństwa. Kończy się jednak dobrze.
– Jak to się stało, że zamieszkałaś w USA?
– To skomplikowana historia. Wyjazd do Stanów był ucieczką.
– Przed kim uciekałaś?
– Przed księdzem. Pochodzę z małej podhalańskiej miejscowości. Mieszkańcy tego regionu to osoby bardzo mocno związane z Kościołem. W naszej parafii nic się nie działo, dopóki do mojej miejscowości nie przyjechał ksiądz, który chciał bardzo dużo robić dla młodzieży. To on mnie wykorzystał.
– Ile miałaś wtedy lat?
– Dwadzieścia jeden. Poszłam do niego do spowiedzi. Opowiedziałam o swoich problemach, sytuacji rodzinnej i osobistej. Bardzo się przed nim otworzyłam. Miał doskonałe rozeznanie, jaką osobą jestem.
– Co to były za problemy, o których mówisz?
– Byłam nieśmiała, a bliscy nie dawali mi pewności siebie. On mnie dowartościował. Powiedział, że powinnam w siebie uwierzyć. Pochodzę z rodziny, w której rodzice nie poświęcali zbyt wiele uwagi dzieciom, podcinali nam skrzydła. Byłam wychowana w przekonaniu, że nie powinnam mieć zbyt wielkich oczekiwań, że pewne rzeczy są nie dla mnie. Poza tym miałam kompleksy związane ze swoim wyglądem, miałam nadwagę.
– On ci jakoś pomógł?
– Tak. Uwierzył we mnie. Zebrał wokół siebie młodzież. Pokazał, że dużo możemy zrobić dla innych, a przy okazji dla siebie. Pomagaliśmy na przykład narkomanom, robiliśmy coś, co miało sens i było bardzo szlachetne. Miałam z tego dużo satysfakcji. To były spontaniczne akcje na rzecz innych. Potem jednak mnie zgwałcił.
– Miałaś wcześniej relacje intymne z mężczyznami?
– Nie. Najpierw był gwałt.
– Jak sobie z tym poradziłaś?
– Poskładałam to sobie. Zobaczyłam coś, czego nie widziałam na początku. Dowiedziałam się, że wykorzystywał też inne dziewczyny. Mówił mi, że jestem tą jedyną, że nie wie, jak to się stało, że "mi to zrobił". Tamte dziewczyny podobnie jak ja trafiły do niego przez spowiedź. Wykorzystywał wiedzę, którą zdobywał w trakcie sakramentu. Wybierał osoby, które miały problemy, były nieśmiałe. Sam był bardzo otwarty i młodzi ludzie do niego lgnęli. Po spowiedzi brał nas do pokoju, w którym mieszkał, i robił to, co robił.
– Stosował przemoc?
– To było coś innego. Wykorzystywał moje zagubienie. Byłam związana z Kościołem. Nie dopuszczałam myśli o pożyciu intymnym przed ślubem. On wykorzystywał moją nieśmiałość. Aranżował sytuacje, że zostawaliśmy sam na sam, i dobierał się do mnie. To mnie paraliżowało. Nie umiałam się oprzeć, uciec.
– Nie poszłaś z tym nigdzie, nie poskarżyłaś się?
– Wiem, że rodzice by mi nie uwierzyli, a nawet gdyby uwierzyli, nie pozwoliliby mi tego zgłosić. Mieszkałam w małej miejscowości. Proboszcz miał dzieci, inny też, i było o tym powszechnie wiadomo. Ludziom to jednak nie przeszkadzało. Nie miałam szans, wiem, że nikt by mi nie uwierzył.
– Wykorzystał cię tylko raz?
– Kilka razy.
– Wreszcie uciekłaś.
– Tak. Nie dawałam sobie rady. Chciałam uciec. Pojawił się inny ksiądz, jego znajomy, poznał mnie z nim. Zwierzyłam mu się. Chciał mi pomóc, widział, że coś jest ze mną nie tak, że cierpię. Załatwił mi zaproszenie do USA. Teraz domyślam się, że mogli być w zmowie. Może ten mój ksiądz chciał się mnie pozbyć, bał się, że coś sobie zrobię albo wyjdzie na jaw coś, co go skompromituje. Potem, jak była afera w kurii amerykańskiej, ten ksiądz, który mnie wykorzystywał w Polsce, napisał list, że go prowokowałam, że go chciałam zgorszyć. Wracając do mojego wyjazdu: byłam zdeterminowana, żeby uciec. Miałam pracę, ale często tego księdza widywałam. Teraz wiem, że to była trauma.
– Jak było w USA?
– Ten ksiądz, który mnie zaprosił do Stanów, odebrał mnie z lotniska. Nie znałam języka, nie umiałabym sobie poradzić w realiach obcego kraju. Jak przyjechaliśmy do mieszkania, rozebrał się do naga i tak chodził. Byłam tym zdziwiona, ale mówił, że tu się w mieszkaniu chodzi nago.
– Gdzie mieszkałaś?
– Na plebanii przez dwa dni, potem ksiądz załatwił mi pracę opiekunki u starszej pani. Mieszkałam u niej. Przedstawił mnie jako swoją kuzynkę. Pani ta od piątku do niedzieli przebywała u dzieci. Wtedy przychodził ksiądz.
– Wykorzystywał cię?
– Tak.
– Wygląda na to, że ksiądz z Polski pozbył się problemu, a jego kolega z USA na tym skorzystał?
– Tak pewnie było.
– Jaki on był?
– Miał dobre relacje ze starszymi paniami. Był lubiany, otwarty na ludzi, nie był sztywny jak inni księża. Był starszy ode mnie o dziewięć lat, podobnie jak ten ksiądz z Polski.
– Jak sobie radziłaś?
– Nie miałam tam nikogo. Słabo znałam język. Byłam zupełnie od niego zależna.
– Jak to się skończyło?
– Zaszłam w ciążę, akurat kiedy wygasała moja wiza.
– Byłaś z nim w związku?
– Nie, nigdy. Przychodził i wykorzystywał mnie, kiedy miał na to ochotę. Było gorzej niż w Polsce. Czułam ten sam paraliż, niemoc. Nie miałam już jednak zupełnie żadnego wsparcia, kogoś, komu mogłabym się poskarżyć. Potem to się zmieniło. Do dziś utrzymuję kontakt z dziećmi pani, którą się opiekowałam. Mówią, że powinnam była im powiedzieć, że pomogliby mi.
– Nie potrafiłaś?
– Byłam już nielegalnie w USA. Wygasła mi wiza. Bałam się, że zaraz mnie deportują, że mogą mnie aresztować.
– Jak ksiądz zareagował na ciążę?
– Proponował mi aborcję. Jasno mu odpowiedziałam, że to nie wchodzi w grę. Więc zaczął mnie namawiać, żeby oddać dziecko na wychowanie obcym ludziom. Mówił, że mam wytłumaczyć, że to dziecko nieznanego ojca, poznanego na jakiejś imprezie. Nawet pozałatwiał jakieś papiery, żeby to dziecko zostało w szpitalu.
– Co się działo dalej?
– Jak miałam rodzić, to wyjechał do Polski. Przedtem poznał mnie z jakimś innym księdzem.
– To już trzeci?
– Tak. Ksiądz ojciec zresztą potem ludziom rozpowiadał, że ojcem jest ten ksiądz, z którym mnie poznał. Chciał, żeby podejrzenia nie padały na niego.
– Co robiłaś, jak cię pytali o ojca?
– Zmyślałam różne rzeczy, że wyjechał do Polski albo że nie wiem, kto jest ojcem.
– Jak sobie radziłaś materialnie?
– Ojciec dziecka zabrał mnie od tamtej kobiety, kiedy ciąża stała się widoczna, pod koniec pierwszego trymestru. Bał się zgorszenia. Załatwił jakiś pokój. Płacił mi czynsz pieniędzmi z tacy (400 dolarów dawał mi w pięciodolarówkach). Dawał mi też na życie. Niewiele. Korzystałam z opieki organizacji kościelnej, która pomaga samotnym matkom. On mnie tam skierował. Tam poznałam pewną Amerykankę, która pomogła mi załatwić ubezpieczenie. Tu jest takie prawo, że jak kobieta jest w ciąży, to ma ubezpieczenie za darmo, nie płaci za szpital. Ludzie z organizacji mi pomogli. On im sugerował, że najlepiej będzie, jak znajdą rodziców dla dziecka. Mówił, że sporo rodziców nie ma dzieci, bo nie może, i będzie dobrze, jak dziecko oddam.
– Załatwiał to.
– Tak. Załatwił wszystkie papiery. Naciskał, żebym wymyśliła tylko tożsamość ojca, żeby wyszło, że ojciec jest nieznany.
– Pojawił się po porodzie?
– Tak. Przyjechał i był przekonany, że oddałam dziecko. Miał romans z kobietą, która była gosposią na plebanii, i to ona pilnowała mojej sprawy. Wiedział o porodzie od niej. Ona mnie szpiegowała. Była mężatką. Potem się dowiedziałam, że ksiądz rozwalił jej małżeństwo, jej mąż się dowiedział o romansie.
– Jak się zachowywał, jak wrócił z Polski?
– Przez cały czas bał się o siebie. Chodziło o to, żeby się nie wydało, że jest ojcem dziecka.
– Jak wyglądało jego życie religijne?
– Na pozór znakomicie. Miał doskonały kontakt z wiernymi. Był blisko ludzi, wyluzowany, ciepły i życzliwy, tak jak tamten ksiądz z Polski.
– A sakramenty? Spowiadał się z tego, rozmawialiście o tym, co się między wami działo?
– Nie. Podobnie jak tamten ksiądz z Polski normalnie odprawiał msze, spowiadał, rozdawał komunie.
– Jak zareagował po porodzie?
– Musiałam dziecko na jakiś czas zostawić w rodzinie tymczasowej. W Ameryce jest taki system, że jeśli matka się waha, to przez pewien czas mieszka w takiej rodzinie zastępczej. Nie miałam wyjścia. Ksiądz już nie chciał płacić za moje mieszkanie. Nie miałam się gdzie podziać. Jak wyszłam ze szpitala, nie miałam dokąd iść. Mieszkałam na plebanii w niewyremontowanym pokoju. Nie było warunków dla dziecka, nie było łazienki, nie było łóżka, tylko materac. On się bał do mnie przychodzić, nie chciał mieć ze mną kontaktu. Wszystkim wmawiał, że ojcem dziecka jest tamten ksiądz, z którym mnie poznał.
– Powiedziałaś w końcu komuś, jaka jest prawda?
– Tak. Powiedziałam temu księdzu. On mnie zaprowadził do kurii. Był strasznie zbulwersowany, uwierzył mi. Już nie jest księdzem.
– Jak zareagowali w kurii?
– Nie uwierzyli mi. To byli Amerykanie. Tam był jakiś prawnik, ksiądz i siostra zakonna.
– Dziecko było jeszcze małe?
– Miało może ze dwa miesiące. Zabrałam je od rodziców zastępczych. Z uwagi na panujące na plebanii warunki dziecko nie mogło tam mieszkać. Znalazłam pokój i zamieszkałam w nim z dzieckiem.
– Ktoś ci pomógł?
– Miałam amerykańskie świadczenia. Dopóki miałam pomoc państwa, mogłam się zajmować dzieckiem. Potem poszłam pracować jako sprzątaczka, coś zarobiłam, stać mnie było na opiekunkę.
– Miałaś kontakt z ojcem dziecka?
– Tak. Powiedziałam, że nie ma mowy, żebym oddała dziecko do adopcji.
– Jak zareagował?
– Był bardzo zły. Jego plan się zawalił. Liczył, że oddam dziecko i on będzie miał święty spokój.
– Co zrobiła kuria?
– Tak jak mówiłam, nikt mi nie uwierzył. On się podpierał listem od tego księdza gwałciciela z Polski, który twierdził, że chciałam go zgorszyć. Wtedy zrozumiałam, że oni od samego początku współdziałali. Kuria zleciła badania DNA. Powiedziałam: proszę bardzo. Za jakiś czas wezwali mnie i prawda wyszła na jaw.
– Jak na to zareagowała administracja kościelna?
– W kurii bardzo mocno naciskali, żeby nie mówić o tym, że ojcem dziecka jest ksiądz. Radzili, żebym znalazła jakiegoś mężczyznę. Mówili, że on pewnie pokocha mnie i dziecko i wszystko będzie dobrze, jakoś się ułoży.
– Miałaś od nich jakieś inne wsparcie poza alimentami? Jakąś pomoc psychologiczną?
– Nie. Żadnej pomocy.
– Przyjemni ludzie. A co się dzieje z gwałcicielem? Mam na myśli księdza ojca?
– Kościół wysłał go do Austrii. Jest szanowanym księdzem. Czytałam ostatnio jego wspomnienia z okresu, kiedy mnie gwałcił.
– Rozumiem, że nie pisał o gwałcie?
– Oczywiście, że nie.
– Mówiłaś w kurii, że ksiądz cię gwałcił?
– Tak. Nie uwierzyli mi. Mówili, żeby o tym nie mówić, bo w Kościele takie rzeczy się nie dzieją.
– Ktoś ci pomógł? Miałaś wsparcie?
– Tak Barbara Blein i ludzie ze SNAP (największa międzynarodowa organizacja zwalczająca pedofilię w Kościele. Nieżyjąca już Barbara Blein była jedną z jego liderek).
– Wspaniała osoba.
– Tak. Ja też zaangażowałam się w SNAP. Bardzo pomogli mi uzyskać zieloną kartę. Pomógł mi też Jeff Anderson (Amerykański adwokat. Reprezentował co najmniej kilkaset osób w procesach cywilnych wytoczonych przez ofiary pedofilii amerykańskim diecezjom). Batalia trwała siedem lat.
– Ksiądz szukał kontaktu z córką?
– Nie. Zresztą zamierzałam go pozbawić władzy rodzicielskiej.
– Jak ksiądz zachowywał się w trakcie postępowania?
– Kłamał. Mówił, że ojcem jest ten ksiądz, z którym mnie poznał, jak zaszłam w ciążę. Zaprzeczał, dopóki nie zrobiono badań DNA. Ochrzcił córkę, jak miała trzy tygodnie.
– Jak do tego doszło?
– Powiedział, że skoro nie należę do parafii, trzeba by zapłacić pięćset dolarów, więc on sam ochrzci dziecko.
– Jak wygląda sprawa alimentów?
– Płaci diecezja w jego imieniu przez bank. Wymóg jest taki, że sfinansują szkołę, jeśli córka będzie się uczyć w college’u katolickim albo na katolickiej uczelni.
– Córka wie o ojcu?
– Jest już duża. Wie, ale nie pyta. Można to ustalić w internecie, bo sprawy sądowe w Stanach można wygooglować. Córka nie chce o tym mówić. Jak była mała, poznałam innego mężczyznę. Samotnie wychowywałam ją do trzeciego roku życia.
– Jak wygląda sprawa dzieci księży w USA?
– Porzucają dzieci. Są przenoszeni. Kurie zamiatają sprawę pod dywan. To system, który ma chronić wizerunek.
– Kościół amerykański mówi o tym problemie?
– Nie. Ale ja wiem, że takich spraw jest dużo. Pani z banku mi powiedziała, że bardzo dużo matek dzieci księży przychodzi po pieniądze. W diecezji nalegali, żeby nie mówić prawdy. Bardzo się starają tego nie nagłaśniać.
– Wyobrażam sobie, że było ci ciężko? Przeszłaś drogę krzyżową.
– To miało wielki wpływ na moje życie. Byłam sama. Nie dawałam rady dwadzieścia cztery godziny na dobę zajmować się córką. Weszłam w małżeństwo, które było trudne, nieudane.
– Jak to wpłynęło na twoją religijność?
– Nie mogłam chodzić do kościoła. Wydawało mi się to zakłamane. Wierzę w Boga, ale nie wierzę, jak kiedyś, w to, co mówią w kościele. Moja córka nie chodzi do kościoła. Ma swój pogląd na Kościół. Ja w to nie ingeruję.
– Myślisz, że gdybyś miała silniejsze oparcie w rodzinie, do tego by nie doszło?
– Pewnie tak. W takich małych miejscowościach, jak moja na Podhalu, ludzie, którzy podważają autorytet księdza, są traktowani jak heretycy.
– Wiedziałaś go za ołtarzem, a potem jako swojego oprawcę.
– Tak. To było dla mnie szok, załamałam się. Mam uraz do spowiedzi po tym wszystkim. Nie rozumiałam, że ktoś, kto mnie krzywdzi, odprawia msze, daje komunie, spowiada. Otrzepał się z brudu i wszystko jest OK. Ten pierwszy ksiądz, który mnie gwałcił, przychodził do moich rodziców jak gdyby nigdy nic i rozmawiał z nimi.
– Dalej jest księdzem?
– Tak. Działa na Ukrainie. Robi to samo. Tam są ludzie jeszcze bardziej spragnieni księży, ulegli i posłuszni. Myślę, że jego ofiarom jest jeszcze trudniej niż w Polsce. Kościół wysyła skompromitowanych księży do biednych krajów, gdzie ludzie bardziej ufają Kościołowi niż w krajach rozwiniętych.
– To jest system?
– Tak. Najgorsze jest to, że oni nie ponoszą za nic odpowiedzialności. Płaci za wszystko diecezja. Ojcowie są przenoszeni i nie mają motywacji do zmian.
– Spotkałaś inne matki dzieci księży.
– Tak, poznałam kobiety, które mają dzieci z księżmi. Poznałam też kobiety, które dostały pieniądze na aborcję od księdza. Znam dziewczynę, którą gwałcił ksiądz. Chciała stosować antykoncepcję, żeby nie zajść w ciążę. Ksiądz kazał jej się modlić przed stosunkiem, żeby nie było dziecka, ale jak zaszła w ciążę, dostała pieniądze na aborcję.
– To straszne. Twoi bliscy wiedzą o twojej sytuacji?
– Nie powiedziałam im. Byli tu u mnie. Nie umiałam im tego powiedzieć. Bałam się, że mi nie uwierzą albo będą traktować dziecko inaczej. Nie chciałam tego.
– Chciałabyś coś jeszcze powiedzieć?
– Moi oprawcy dalej są księżmi. Dobrze się mają. Jeden na Ukrainie, drugi w Europie Zachodniej. Robią to samo. System, który stosuje Kościół, sprawia, że nie mają motywacji, żeby cokolwiek zmienić.
– Ten system sprzyja temu?
– Tak. Inna osoba by za to jakoś odpowiedziała. Ksiądz nie odpowiada."
"Dzieci, które gorszą" Artura Nowaka, to powieść o ojcach, o których się nie mówi. O niby rodzinach, których oficjalnie być nie może. O krzywdzie dzieci, która przez hipokryzję i system praktyk Kościoła katolickiego, jest zamiatana pod dywan.
A przede wszystkim to autentyczne historie ludzi uwikłanych w relacje, które zmieniły ich życie: kobiet i mężczyzn, którzy coś zyskali i coś stracili w związkach z księżmi, ludzi, którzy są owocami związków, niekiedy zapoczątkowanych gwałtem, z duchownymi. Wychowywani na plebanii, w wynajmowanych przez lata mieszkaniach, zmuszeni wyjechać zagranicę, niekiedy zaakceptowani, częściej odrzuceni i napiętnowani. Żyją wśród nas, choć nie chcemy tego dostrzec.
Poruszający reportaż otwierający bolesny temat, o którym do tej pory nie mówiło się na głos - Wydawnictwo Krytyka Polityczna
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl