Facet w klubie nocnym. Porażająco prosta instrukcja obsługi
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wije się przy rurze w rytmie "Tainted Love". Czarne, długie włosy falują w powietrzu, co jakiś czas odsłaniając twarz. Za chwilę z białego koronkowego kompletu zostaną tylko figi. Podchmieleni faceci przy stolikach już rozebrali ją w myślach i sięgają po portfele. Uwierzyli, że poza striptizem mogą liczyć na coś więcej.
"Do wyjścia zostało mi 20 minut. Niby listopad, ale słońce świeci dziś wyjątkowo mocno. Nakładam cienką warstwę podkładu - zdecydowanie nie ma co przesadzać z "tapetą".
Jeszcze tusz do rzęs i najważniejsze – czerwona szminka. Żadne cienie do powiek nie robią takiej roboty jak czerwone, seksowne usta. I kolczyki. Najlepiej długie i połyskujące.
Wbijam się w obcisłe dżinsy i zakładam ciepły sweter – pod pelerynką z futerkiem i tak nie będzie go widać, a termometr pokazuje tylko 5 stopni.
Wyciągam ulubione kozaki "koty". Obcasy mają więcej niż regulaminowe cztery centymetry, ale nawet wizja przedreptania 25 tys. kroków po kostce brukowej nie powstrzyma mnie przed ich założeniem. Jak żadne inne dodają mi pewności siebie.
Z kuchni wychyla się głowa narzeczonego: - Mam na ciebie ochotę.
Kuszące, niestety muszę już pędzić".
***
Marta przez pół roku pracowała jako promotorka w jednym z klubów nocnych. To od jej daru przekonywania zależało, czy mężczyzna wejdzie do środka. Była w tym dobra. Musiała być, w końcu zbierała na wesele.
Pierwsza linia frontu
"Koordynatorka wyznacza mi miejsce przy wejściu. Trzeba się wysilić, by dostrzec dyskretną tabliczkę we wnęce: "Klub nocny". Nieopodal stoi Ania, a z dala dobiega stukot obcasów Patrycji. Łączą nas pelerynki i stos ulotek w dłoni. Jesteśmy na pierwszej linii frontu. Zaczynamy polowanie.
Kątem oka widzę, że młody chłopak odmawia Ani. Teraz moja kolej, bo najważniejsza zasada promotorki to "nie przepuścić żadnemu facetowi".
Posyłam młodemu promienny uśmiech i pytam, dlaczego nie chce wejść. Próbuje mnie ominąć, gdy jego wzrok na sekundę zatrzymuje się na moich ustach. Zmienia decyzję. Słyszę, że w sumie to zawsze był ciekawy, co tam się dzieje, bo czytał różne artykuły. Zastanawia go, ile w tym prawdy.
W myślach odhaczam kolejną prowizję i zapewniam, że lepszej okazji, by to sprawdzić, nie będzie. Wręczam mu "wyjątkową" ulotkę, która gwarantuje darmowe wejście i wprowadzam go do środka. Na plecach czuję nienawistny wzrok Ani".
***
Do klubu nie można wejść prosto z ulicy. Potrzebne jest zaproszenie od promotorki. Zwykła ulotka z jej imieniem. Dzięki temu dostanie prowizję, ale tylko wtedy, gdy klient złoży zamówienie.
Niełatwo wytypować, kto da się namówić na wejście. Jedyny pewnik to płeć – kobiety mają zakaz wstępu. Reszta to ruletka.
- Kiedy zaczynałam, wydawało mi się, że wystarczy chwila i będę wiedziała, kogo upoluję, a kogo nie. Wydawało mi się, że to musi być widać. Szybko odkryłam, że nie ma absolutnie żadnej reguły, kto wejdzie do klubu, ani o której godzinie. Byłam w szoku, że ludzie bawią się tam już samo w południe – mówi Marta.
- Na pewno nikt nie jest też w stanie przewidzieć, czy facet zostawi w klubie dużo pieniędzy, czy nie. Nieraz wprowadzałam eleganckich panów, a oni przesiedzieli kilka godzin przy jednym drinku, oglądając darmowe pokazy. A byli tacy, za których nikt nie dałby złamanego grosza, po czym zostawiali w klubie kilkanaście tysięcy - dodaje.
Do klubu wchodzili i młodzi, i starzy. Najczęściej turyści albo tacy w podróży służbowej. Trafiają się też stali bywalcy, najczęściej fani konkretnej dziewczyny.
- Jeden przychodził niemal codziennie, zostawiając po 200-300 zł. Pewnego dnia oświadczył się kelnerce. Biedak dostał kosza i przeniósł się do innego klubu – śmieje się Marta.
Czarna dziura
"Słyszę kółeczka walizki ciągniętej po bruku. Tak brzmi zapowiedź kolejnej prowizji. Patrzę na przystojnego chłopaka: śniada cera i ciemne włosy zdradzają, że nie jest Polakiem. Markowe ciuchy mówią: mam kasę.
Zapraszam go po angielsku, ale zapewnia, że z chęcią wpadnie później, gdy tylko odstawi bagaż do hotelu. O nie, mój drogi, nie mogę pozwolić ci odejść.
Zarzucam przynętę - mamy właśnie wyjątkową promocję na darmowe wejście. Wystarczy, że wejdziesz teraz i zamówisz drinka, a potem możesz iść do hotelu i wrócić później - będziesz już miał wejście gratis. Połknął haczyk. Zanim zniknął za drzwiami, dowiedziałam się, że jest Meksykaninem. Miał wejść "tylko na chwilę", a wytoczył się spłukany po kilku godzinach i jeszcze mi dziękował".
***
- Na szkoleniu opowiadają o zasadach oraz ofercie klubu, jednak pomysł na zapraszanie każdy musi wypracować sobie sam. Na przykład promotorzy-mężczyźni często zapraszali metodą na kumpla: "Chodź, popatrzymy sobie na cycki" - opowiada Marta.
Ona miała swoje sposoby. Wiele zależało od tego, w jakim kierunku potoczyła się rozmowa. Gdy zawodziła ją czerwona szminka, sięgała po dwa, najczęściej niezawodne, pewniaki.
Wabik nr 1 to alkohol. Choć każdego dnia w klubie była jakaś promocja, klientowi mówiło się: "Cześć, masz ochotę wejść? Mam dla ciebie wyjątkową promocję."
Największym hitem, zwłaszcza dla obcokrajowców, był właśnie nielimitowany alkohol – gość płaci 12 euro i możne pić do oporu, co klubowi było na rękę. Pijany ma gest i potrafi postawić dziewczynie nawet najdroższego szampana.
Gdy zawodził alkoholowy wabik, goście przeważnie dawali się skusić na ofertę trzech darmowych pokazów tańca na rurze. Marta od niechcenia wspominała, że jeśli jakaś kobieta klientowi się spodoba, to może ją zaprosić do pokoju prywatnego.
I tu najważniejsza zasada, jaką wbijają promotorom na szkoleniu: nigdy nie mów mężczyźnie, że w klubie nie ma co liczyć na seks. Ale też nie obiecuj, że tancerki zgodzą się na wszystko. Przecież to nielegalne. No i byłoby kłamstwem, bo jak mówi Marta, dziewczyny nie sypiały z klientami. Przynajmniej w klubie.
- To wszystko działa na zasadzie niedopowiedzeń. W klubie nie odbywa się nic poza tańcem, ale jeśli powiemy to na wstępie, wielu zrezygnuje – tłumaczy była promotorka. - Dlatego na pytanie o seks, odpowiadałyśmy, że nie wiemy, co się dzieje w pokojach prywatnych. Wszystko jest ustalane między klientem a tancerką.
Sama też dostawała propozycje w stylu: "Dam ci tysiąc i obciągniesz mi za rogiem" albo "Wolę iść z tobą na kawę". Zdarzało się, że komuś puszczały nerwy i wyzywał ją od k… i wysłanniczek szatana.
Była też świadkiem kilku "reklamacji". Wtedy do akcji wkraczała ochrona.
Paragony grozy
"Trafia mi się rozhisteryzowany facet: - Jasne, wejdę, a na koniec dostanę paragon na milion złotych.
Tłumaczę: - Słuchaj, wejdziemy razem, zamówisz piwo i od razu dostaniesz paragon. Nikt ci niczego bez twojej wiedzy nie doliczy. Ani nie będzie tam trzymał siłą.
I to prawda. Zamówienie, płatność, paragon – tak jest przez cały wieczór, a czasem do wyczyszczenia portfela, ale tego gościom oczywiście nie mówię.
"Rozhisteryzowany" dał się przekonać, ale nadal nie był jeszcze pewniakiem do zarobku. Dlatego odetchnęłam, gdy w środku przejęła go ode mnie Baśka. Potrafi zaopiekować się facetem jak mało która dziewczyna. Uśmiecha się do mnie porozumiewawczo, a jej piękna twarz hipnotyzuje gościa.
Biała bokserka opina biust, czarna mini i szpilki podkreślają zgrabne nogi. Nikt nie domyśliłby się, że to studentka medycyny. Widzę, że "rozhisteryzowany" zaczyna zapominać o obawach".
***
- Żaden pracownik klubu nie miał prawa wziąć do ręki karty klienta ani wbić za niego PIN-u. Podobnie z dotykaniem pieniędzy i portfela. Nawet gdy pan był w bardzo złym stanie i miał problem z dokonaniem płatności. Groziły za to wysokie kary. Chodziło o to, by później na monitoringu było widać, że klient sam płacił i nikt go do tego nie zmuszał - tłumaczy Marta.
- Praktycznie każda taka sprawa jest umarzana przez policję. Wystarczy, że obejrzą wideo z monitoringu. Widać na nim panów, którzy się świetnie bawią i chętnie za to płacą. Wielu z nich widziałam na żywo po wypiciu nielimitowanej ilości alkoholu. Nie dziwi mnie, że na drugi dzień niczego nie pamiętali i tłumaczyli, że ktoś im na pewno czegoś dosypał - kwituje.
Pierwsze zamówienie - licznik zaczyna bić
"Akurat zaczynam przerwę, więc wchodzę do środka razem z "rozhisteryzowanym" i Baśką. Obserwuję mistrzynię w akcji, bo to od niej zależy moja prowizja.
Facet poprosił o piwo. Odhaczam to w głowie i cieszę się za Baśkę - za brak zamówienia naliczyliby jej karę.
Na głównym podeście Ola wije się przy rurze w rytmie "Tainted Love" Marylina Mansona. To jedna z najlepszych tancerek, która fach ma w małym palcu. Inne dziewczyny szczerze jej za to nienawidzą.
Zobacz także
Jej czarne, długie włosy falują w powietrzu, co jakiś czas odsłaniając twarz. W oczy rzucają się wydatne usta i mocny makijaż. Wiem, że pod nim jest twarz nastolatki.
Idealnie gładkie i wysportowane ciało jeszcze przez chwilę będzie skrywać kilka tajemnic. Ale to kwestia czasu. Z białego koronkowego kompletu na koniec zostaną tylko figi. Może je zrzucić dopiero w pokoju prywatnym".
***
"Rozhisteryzowany" sączy jeszcze piwo, gdy Baśka przynosi mu specjalne menu z alkoholami. Tłumaczy, że napoje z tej karty są formą napiwku dla dziewczyn.
Dosiada się do niego jedna z tancerek. Jej prześwitująca bielizna odsłania niemal wszystko. Zabawia klienta rozmową, co jakiś czas muskając go dłonią po udzie. Po chwili sięga po specjalne menu i pokazuje mu coś palcem. Niemal można usłyszeć, jak mówi: - Nie postawiłbyś mi drinka? To mój ulubiony.
Na początek wskazuje taki ze środkowej półki, na droższe przyjdzie jeszcze czas. Facet zamawia bez mrugnięcia.
Alkohole ze specjalnego menu są drogie - 40 proc. bierze tancerka, 10 proc. kelnerka, a pozostałe 50 proc. zgarnia klub. Ceny drinków zaczynały się od 150 zł, a kończyły na 1,2 tys. Zł. Szampany - w pakiecie z tańcem w pokoju prywatnym - kosztują od tysiąca do 20 tysięcy.
- Zadaniem dziewczyny jest nakręcenie i opicie faceta, oczywiście jak najdroższym alkoholem i zachęcenie go do tańca prywatnego. Na zachętę może mu zaproponować pięć minut gratis. Jeśli to go przekona, kelnerka wkracza z właściwą ofertą - wyjaśnia Marta.
Pokój prywatny – najbardziej tajemnicze miejsce w klubie
"Ola skończyła występ i zdążyła już zbajerować jakiegoś Amerykanina. Znikają za kotarą prywatnego pokoju. Potem opowiadała o swojej wpadce. Podczas tańca szepnęła mu uwodzicielskim tonem: - Boże, ale ty jesteś brzydki.
I wtedy okazało się, że gość owszem, przyjechał z Ameryki, ale mówił po polsku. Odpowiedział: - Dobrze, że ty jesteś ładna.
Koniec mojej przerwy. Wracam na pierwszą linię przed klubem, ale przed oczami wciąż mam Olę znikającą za kotarą. Jest mi jej tak zwyczajnie po ludzku żal. Ma 19 lat i myśli, że to świetna zabawa. Zarabia takie pieniądze, że matka i chłopak nigdy nie pozwolą jej zrezygnować. Już raz próbowała, ale akurat trzeba było wyremontować mieszkanie. Oboje udają, że wierzą w to, że ona jest tylko kelnerką".
***
Pokoje prywatne to wydzielone małe pomieszczenia. Od sali głównej oddziela je tylko kotara. W środku panuje półmrok. Pod ścianą kanapa, w kącie stolik i obowiązkowo duży kwiatek w doniczce - tancerka musi mieć gdzie wylewać swój alkohol.
- Zasady w pokoju prywatnym są proste: klient nie może dotykać dziewczyny, za to ona może mu wchodzić na kolana i go obejmować. Im droższego szampana zamówił mężczyzna, tym dłużej trwał taniec prywatny. A im dłuższy taniec, tym tancerka zdąży więcej z siebie zdjąć. Zresztą nierzadko panowie też się rozbierali - tłumaczy Marta.
I choć na górze promotorki zapewniają, że nie wiedzą, co się dzieje w tych pokojach – wiedzą to doskonale. Gdyby dziewczyna zgodziła się na seks czy "robótkę ręczną" zapłaciłaby wysoką karę.
Kiedy alkohol uderza do głowy, a kobieta podkręca atmosferę, panowie przestają panować nad portfelem. Wielu, zwłaszcza obcokrajowców niezorientowanych w polskim prawodawstwie, liczy na happy end. Sądzą, że jeśli wydadzą wystarczająco dużo, to wydarzy się coś więcej.
Najwyższa kwota pozostawiona w klubie, o jakiej słyszała Marta to 200 tys. zł. Tyle jednej nocy zostawił dziewczynom rosyjski biznesmen. Na pierwszy rzut oka nie wyglądał na nadzianego. To ta kategoria klienta, za którą nikt nie daje złamanego grosza, a potem jest miłe zaskoczenie.
Marchewka i kij
Największą motywacją dla pracowników są wysokie zarobki. Umowa zlecenia, stawka godzinowa plus prowizja. Wypłata co tydzień z jednym "ale". 20 proc. każdej tygodniówki jest zamrażane na poczet ewentualnych kar. Odzyskujesz je, gdy odchodzisz. No chyba, że rzucisz pracę z dnia na dzień.
Wysokość prowizji Marty zależała od dnia tygodnia i liczby wprowadzonych klientów, ale zliczali się tylko ci, którzy złożyli zamówienie. Średnio zarabiała 1,5-2 tys. tygodniowo. Jej rekord to 5 tys., ale były też gorsze tygodnie. Jak to w systemie prowizyjnym.
W środku zarobki były jeszcze wyższe.
Według Marty zarobki kelnerek mogły wynosić 2-4 tys. zł tygodniowo, a tancerek nawet 10-20 tys. Zdarzały się dni, że striptizerka zarabiała 60 tys. w trakcie jednej zmiany. Ale bywało i tak, że nie zarabiała nic albo wszystko szło na poczet kary.
Podczas szkolenia pomijano jeden szczegół - kij, który miał "motywować" pracowników, gdyby marchewka okazała się za mało skuteczna. Jego funkcję spełniały kary finansowe.
Klub i wejście przed nim były naszpikowane kamerami. Znajdowały się również w pokojach prywatnych. Miało to służyć bezpieczeństwu, ale też pomagało mieć na oku pracowników. I nakładać na nich kary.
O ich istnieniu Marta dowiedziała się dopiero po dwutygodniowym okresie ochronnym.
- Kary były proporcjonalne do wysokości zarobków. Dla promotorów zaczynały się od 20 zł. Maksymalna kara, jaką dostałam to 50 zł. Tancerkom obcinano o wiele większe kwoty – wyjaśnia.
- Jedna z dziewczyn za brzydkie odezwanie się do klienta dostała karę 20 tys. zł. Nie dadzą takiej kary promotorce, bo zrezygnuje i nie będą mieli pracownika. Natomiast tancerce mogą przywalić, bo w ostatecznym rozrachunki, dla niej to są grosze - opowiada była promotorka.
Kary nakładano dosłownie za wszystko, co doprowadzało Martę do szewskiej pasji.
- Te kary strasznie mnie irytowały. W ich założeniu miały nas motywować, ale skutek był odwrotny. Zwłaszcza kiedy zostały nałożone niesprawiedliwie. Bo jak mogłam kogoś zaprosić, kiedy na ulicy pustka? - denerwuje się Marta. - Kiedyś po takiej karze nie wytrzymałam i rzuciłam papierami.
"Są dorośli"
"Dzień wolny. Siedzę na kawie z koleżanką. Pyta mnie, czy nie mam wyrzutów sumienia. W końcu wprowadzam do klubu mężczyzn, wiedząc, że mogą stracić duże pieniądze. Odpowiadam bez zastanowienia, że nie. Są dorośli. Sami o sobie decydują. Ja nikogo do niczego nie zmuszam. Jeśli kogoś żałuję, to tych młodych dziewczyn znikających za kotarą pokoju prywatnego".
*Imiona bohaterek zostały zmienione.