Fenspiryd w lekach wycofywany z aptek. Naukowcy zbadali bilans zysków i strat
Wycofanie z rynku kilku popularnych leków, stosowanych w infekcjach dróg oddechowych u dzieci, wzbudziło popłoch. Rodzice zastanawiają się, czy nie zaszkodzili pociechom, podając "zakazane" dziś substancje. Okazuje się jednak, że jest przeciwnie: Polacy nawykowo leczą dzieci "za bardzo".
15.02.2019 | aktual.: 16.02.2019 15:42
"W zakresie zarejestrowanych wskazań stosunek korzyści do ryzyka dla substancji czynnej fenspiryd nie jest korzystny" – ten fragment komunikatu Głównego Inspektoratu Farmaceutycznego wzbudził ożywienie w mediach i wśród rodziców po tym, jak 11 lutego ukazał się na stronie internetowej GIF-u.
Chodzi o wstrzymanie w obrocie kilku leków o różnych nazwach, syropów i tabletek, które często podajemy dzieciom przy zwykłych, codziennych przeziębieniach. Nazwy tych leków kojarzy pewnie większość rodziców: Eurespal, Eurefin, Fenspogal, Fosidal i Pulneo. To preparaty, które często podajemy dzieciom przy zwykłym przeziębieniu. Zawieszone zostały wszystkie postaci i smaki.
Nic więc dziwnego, że rodzice – i nie tylko oni – wpadli w popłoch. Zastanawiają się, czy nie zaszkodzili swoim pociechom, podając "wadliwy" lek, podobnie jak dzisiejsi dwudziestokilkulatkowie obawiają się o swoje zdrowie, pamiętając swoje kuracje z dzieciństwa.
Za wszystko odpowiada fenspiryd – składnik czynny wszystkich wymienionych leków, o działaniu przeciwzapalnym w infekcjach górnych dróg oddechowych, stosowany także jako lek przeciwuczuleniowy i rozkurczający oskrzela. Lek został ostatnio przebadany, jak wynika z dokumentów GIF-u, przez Les Laboratories Servier, producenta Eurespalu. Z badania wynikło, że "w zakresie zarejestrowanych wskazań stosunek korzyści do ryzyka dla substancji czynnej fenspiryd nie jest korzystny".
Tylko tyle i aż tyle. Fenspiryd może w rzadkich przypadkach powodować przyspieszoną akcję serca lub zaburzenia układu odpornościowego, jednak lek został wcześniej dopuszczony do obrotu, a to znaczy, że nie jest jednoznacznie szkodliwy.
Potwierdza to Dawid Ciemięga, tyski pediatra prowadzący mikroblog na Facebooku. Na swoim profilu napisał: "Proszę się nie martwić, jeśli ostatnio wasze dzieci dostawały Pulneo, Elofen, Fosidal itd, nic się im nie stanie. To nie jest tak, że wykryto w tych syropach toksyczne odpady z Fukushimy albo inną malarię. Stwierdzono po prostu, że korzyści ze stosowania tych produktów są mniejsze niż ewentualnie ryzyko skutków niekorzystnych".
– Tego typu preparaty nie są superskuteczne – wyjaśnia w rozmowie z WP. – Są za to bardzo nadużywane przez rodziców, a przynajmniej były do teraz. Przy każdym przeziębieniu, przy każdym katarze wlewamy w dzieci syropy litrami.
Jak wyjaśnia, każdy lek jest przebadany pod kątem bezpieczeństwa zanim zostanie wprowadzony do obrotu, ale nadużywanie każdego, nawet popularnego przeciwgorączkowego paracetamolu, może wiązać się z możliwymi powikłaniami. – Gdybyśmy dawali dzieciom paracetamol na każdy wzrost temperatury, nawet najmniejszy, to w końcu rzeczywiście by się to niekorzystnie odbiło na ich zdrowiu – wyjaśnia.
Czy to oznacza, że, dosłownie, leczymy dzieci za bardzo? To jego zdaniem ogromny problem, a do tego, co ciekawe, polska specyfika. – Przyglądałem się, jak wygląda system opieki medycznej np. w Australii czy na Islandii, które bardzo dobrze znam. Tam generalnie nie ma czegoś takiego, że na każdy objaw przeziębienia daje się lek. U nas wynika to z tego, że nie edukujemy rodziców, nie mówimy im, że na przeziębienie nie ma dobrego lekarstwa. Rodzic często oczekuje po wizycie u lekarza czegokolwiek. I zapisuje się cokolwiek, żeby miał poczucie, że jest dziecko leczone, że "coś tam dostało".
Dawid Ciemięga podkreśla, że sam tak nie robi. – Przeziębienia nie leczę żadnymi lekami, jeśli nie ma takiej potrzeby. Rodzic wychodzi "z niczym": dziecko ma pić ciepłe płyny, jeść ciepłą zupę, na gorączkę oczywiście dostaje lek przeciwgorączkowy i to wszystko. Dzieci najczęściej nie wymagają niczego poza tym – wyjaśnia swoje przekonania.
Podkreśla też, że rodzice leczący dzieci u niego przyzwyczaili się już do tego, że silne leki przepisywać należy dopiero wtedy, kiedy jest to konieczne. – To nie jest moja złośliwość czy nieudolność. Tylko trzeba tego nauczyć rodziców – mówi.
I w tym, jak się wydaje, leży cały problem. Medycyna zna wiele przypadków nadużywania leków, a do najbardziej dziś dyskutowanych należy najbardziej niepozorny z nich – witamina C. – Tu nie ma problemu, bo w Polsce stosuje się ją w bardzo małych dawkach, które w ogóle nie wiążą się z ryzykiem uszkodzenia nerek. Tylko jest to po prostu bez sensu. Wiemy już, że podawanie witaminy C na przeziębienie mija się z celem – tłumaczy lekarz.
Dawid Ciemięga wyraża jednak nadzieję, że nagłośnione zawieszenie obrotu popularnymi lekami z uzasadnieniem, że ich skuteczność nie jest na tyle duża, by podejmować ryzyko ewentualnych powikłań, może zmienić nasze polskie leczenie dzieci na lepsze.
– To dobra okazja, żeby powiedzieć rodzicom o nadużywaniu leków, bo dostają właśnie namacalny dowód, że niektóre preparaty nie są bardzo efektywne – wyjaśnia. Miejmy więc nadzieję, że świadomość dotycząca "wlewania" w nasze dzieci "syropków na katarek" zwiększy się. Ufamy naszym dzieciom w tak wielu sprawach – możemy więc zaufać ich organizmowi, że zwalczy zwykły katar.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl