Gdańszczanki planują ślub w Kopenhadze. Dopiero stają na nogi po tym, jak potraktowali je najbliżsi
Któregoś wieczoru na Facebooku mignął mi link do nietypowej zbiórki: dwie gdańszczanki chcą wziąć ślub w Danii. Gdy piszę do Sandry, by umówić się na rozmowę, zanim podaje mi adres, pyta: "Ale na pewno nie chcesz oblać nas kwasem?". Na początku śmieję się pod nosem. Kilka dni później już wiem, że ostrożność nie jest przypadkowa – obie ze względu na swoją orientację doświadczyły już wiele złego, a narzeczona Sandry, Ania, raz już została pobita.
02.11.2017 | aktual.: 02.11.2017 20:31
Ania to umysł ścisły – studiuje kierunek finansowy i pracuje w banku jako (jak sama mówi ze śmiechem) "poważna pani na poważnym stanowisku". Prywatnie to ona jest tą bardziej spokojną i rozsądną stroną związku. Sandra odwrotnie – kończy właśnie Akademię Sztuk Pięknych i spełnia się w branży kreatywnej jako fotograf. Jest impulsywna, energiczna i lubi działać spontanicznie. Dziewczyny poznały się dwa lata temu dzięki aplikacji randkowej. To Sandra zaproponowała pierwsze spotkanie. Wypadło w grudniu, więc umówiły się na jarmarku bożonarodzeniowym. Ich pierwsza randka trwała osiem godzin.
Ultimatum
W końcu wspólne wieczory zmieniły się w kolacje ze śniadaniami. Związek stał się oficjalny, a dziewczyny uznały, że pora poinformować o nim rodziny.
– Kiedy moi rodzice dowiedzieli się, że mam partnerkę pozbawili mnie wszystkiego – mówi Ania. – Z dnia na dzień dostałam ultimatum: albo tracę pracę w rodzinnej firmie i mieszkanie, albo pozbywam się ze swojego życia Sandry. Wybrałam nasz związek i w ciągu dwunastu godzin faktycznie straciłam wszystko.
– Nie chodzi tylko o rzeczy materialne, ale pokazali tym samym, że ich wsparcie uzależnione jest od spełniania przez Anię ich oczekiwań. Kiedy przestała to robić, odcięli się od niej, także emocjonalnie. To przykre – komentuje Sandra.
Rodzice Ani są bardzo religijni, mają prawicowe poglądy. Nie można jednak powiedzieć, że są ludźmi starej daty. Jeżdżą po świecie, zwiedzają, poznają ludzi. Mimo to, odmienna orientacja zawsze jednak była w ich domu tematem tabu. Przy rodzinnym stole prędzej można było usłyszeć raczej homofobiczne komentarze niż poparte argumentami opinie. Bardzo dużo było w tej kwestii niedopowiedzeń i przemilczanych kwestii. Nie wiedzieli nawet o tym, że gdy Ania szła za rękę z byłą dziewczyną, została pobita. Przez "bojówkarzy" z rodzinnej Rumi, facetów, w biało-czerwonych bluzach z orłami, którzy źle zrozumieli słowo "patriotyzm".
– Do momentu mojego coming out’u panowały między nami niepisane zasady. Nie mówimy o pewnych kwestiach, a w zamian układa się między nami poprawnie, widujemy się i jest miło. Nigdy nie rozmawialiśmy o mojej orientacji wprost, ale myślę, że wiedzieli. To się po prostu czuje. Spodziewałam się, że reakcja rodziców na mój związek będzie zła. Nie myślałam jednak, że aż tak. Nie było awantury, tylko chłodna cisza i decyzja, którą musiałam podjąć – mówi Ania.
Zobacz także
Rodzice Sandry wiedzieli, że córka jest lesbijką już od dłuższego czasu. Ich kontakty układały się poprawnie, ale były raczej chłodne. Kiedy w zeszłym roku pojechała do nich przedstawić Anię, obie liczyły na akceptację. Zawiodły się. Mama powiedziała Sandrze później, że niestety to dla nich za dużo. Nie są w stanie pogodzić się z tym, że jedyna córka ma dziewczynę.
Ania: – Ale rodzice Sandry mają tę przewagę, że chociaż odważyli się mnie poznać.
Sandra: – Moja mama uważa, że wszystkie inne jej znajome mają normalne dzieci i tylko jej się przytrafiło takie nieszczęście jak córka lesbijka. Kiedy zaproponowałam jej udział w grupie wsparcia dla rodziców homoseksualistów, obruszyła się, że to ja powinnam się leczyć, a nie ona.
Święta spędzają we dwie. Nie wyobrażają sobie pojechać od rodziny tylko po to, by odbębnić obowiązek, a partnerkę zostawić w domu.
Sandra: – Nie zostawię w ten dzień najbliższej mi osoby. Z rodzina nie czuję już żadnej bliskości ani więzi. Nigdy nie byliśmy w bliskich relacjach, więc nie brakuje mi ich. Dla mnie to normalne, że żyjemy z dala od siebie, a nasz kontakt jest sporadyczny. Czasami tylko jest mi przykro.
Ania: – Uważam, że byłoby fajnie uczestniczyć w dużych rodzinnych świętach. Takie pamiętam z dzieciństwa. Jednocześnie jednak nie wyobrażam sobie spędzać ich bez Sandry. Rodzice trochę wyrządzają sobie sami krzywdę, bo wiem, że jest im przykro, gdy brakuje mnie przy wigilijnym stole. Szkoda, bo chociaż w ten jeden dzień w roku mogliby nagiąć swoje zasady.
Sandra: – Byłoby to z resztą zgodne z chrześcijańskimi normami, które na co dzień promują nasze rodziny.
Rodzina, dzieci, ślub
Po utracie mieszkania i pracy przez Anię, dopiero zaczynają stawać ponownie na nogach. Stąd pomysł na zbiórkę. Dziewczyny chcą pobrać się w Kopenhadze, a w przyszłości wyjechać do Kanady i tam żyć.
– Ważnym impulsem było to, co zaczęło dziać się dookoła nas, jeśli chodzi o politykę. Przeraża nas obecna władza i utwierdza w przekonaniu, że nie chcemy żyć w takim kraju. Musimy zrobić krok i wyjechać – mówią zgodnie.
Zaraz dodają: – Ale to nie władza jest największym problemem, a mentalność ludzi, to, co w ich głowach. To, że postrzega się nas jako zagrożenie i coś dziwnego, co niby może sobie funkcjonować gdzieś na boku, ale byle tylko "się nie obnosiło". To często słyszane określenie. A przecież chęć wzięcia ślubu to nie obnoszenie się, a coś naturalnego!
Zbiórka na ceremonię w Dani jest pomysłem Sandry. Zainspirowali ją ludzie, którzy na amerykańskiej platformie zbierali pieniądze na najróżniejsze cele. Początkowo to właśnie tam dziewczyny założyły swoją zbiórkę. Okazało się jednak, że chce wspierać je wielu Polaków, więc teraz prośbę o pomoc w sfinansowaniu ślubu Ani i Sandry znaleźć można na popularnej stronie pomagam.pl.
– Nie zbieramy na ślub marzeń z przyjęciem w ogrodzie, setką znajomych i gigantycznym tortem – zastrzegają. – Chcemy jedynie po najniższych kosztach dolecieć do Kopenhagi, dotrzeć do urzędu i założyć sobie na palec symboliczną obrączkę. Niezależnie od tego, jaka kwota wpłynie na nasze konto, poruszyłyśmy ważną kwestie.
Zbiórkę Ani i Sandry możesz wesprzeć tutaj: https://pomagam.pl/ninusy