Gosia Baczyńska: Śluby klientek przeżywam bardziej niż one same
Najbardziej znana projektantka mody w Polsce, której spektakularny sukces został dostrzeżony na świecie. Według niej kobiecość to ponadczasowa elegancja połączona z ultranowoczesną sylwetką, biżuteryjny detal z rockowym zacięciem. Jako pierwsza polska projektantka została zaproszona w 2013 r. do oficjalnego kalendarza pokazów Prêt-à-Porter prestiżowego Paris Fashion Week. Z Gosią Baczyńską rozmawiamy o jej ślubnych projektach, wyjątkowych klientkach oraz o tym, jak bawi się na weselach.
Od pani ślubnej kolekcji White minęło już trochę czasu. Kiedy będziemy mogli spodziewać się czegoś nowego?
Choć modele te są wciąż aktualne i chętnie zamawiane przez klientki, już od dłuższego czasu planuję zaprojektować nowe do kolekcji White. Chciałabym poświęcić tej gałęzi więcej czasu i regularnie, co roku, dodawać kilka nowych modeli gotowych do kupna. Oczywiście oferujemy możliwość wprowadzenia drobnych zmian do zakupionej sukni. Warto również zaznaczyć, że nie zamykamy się na bardziej znaczące modyfikacje gotowych modeli. Jednak wymaga to dużo większego nakładu pracy, zarówno mojego, jak i całego zespołu, co znajduje swoje odwzorowanie w cenie. Jest to wówczas niemal indywidualny projekt.
Podobno wolałaby pani przygotowywać wyłącznie gotowe kolekcje, wiszące na wieszakach, które można od razu wziąć do domu, a zrezygnować z szycia na miarę. Czy to prawda?
Szycie na indywidualne zamówienie jest szalenie trudne! A klientka ślubna jest najtrudniejszą klientką. To czego należy nauczyć przyszłe Panny Młode, to tego, aby nie panikowały nadmiernie przed swoim ślubem. Gdy przychodzi do wyboru kreacji, kobieta nie może tracić jasnego, logicznego myślenia, a niestety z doświadczenia wiem, że takie rzeczy się zdarzają. Im bliżej ślubu, tym większa panika, co niestety nie wpływa korzystnie na współpracę.
Jak wygląda u pani realizacja indywidualnego zamówienia na suknię ślubną?
Gdy pracuję nad indywidualnym zamówieniem, zawsze zaznaczam, że pierwsza miara jest bardziej dla mnie, aby zobaczyć, jak wygląda sylwetka, jak ułożyć tkaninę, co jej lepiej służy, jak usytuować linię talii itd. To czas, kiedy projektuję na sylwetce klientki, dlatego nie jestem zwolenniczką robienia zdjęć już na samym początku ponieważ projekt cały czas ewoluuje. Wiem, że przyszła Panna Młoda chciałaby od razu wiedzieć, jak to będzie ostatecznie wyglądać, jednak na pierwszej przymiarce to wszystko się dopiero buduje, a od projektu do gotowej sukni jeszcze długa droga.
Może pani opowiedzieć o jakimś wyjątkowym ślubnym projekcie, który ostatnio wyszedł spod pani ręki?
Ostatnio zrealizowałam bardzo prestiżowe zamówienie, które jednocześnie okazało się być ogromnym wyzwaniem. Tą niezwykłą suknię niedawno zawiozłam arabskiej księżniczce z rodu królewskiego. Była naprawdę gigantyczna i w stylu royal dress. Wyszywana tysiącami kryształów i zrobiona z przepięknej koronki, która pochodziła z jednej z dwóch najlepszych manufaktur na świecie.
Koronka była inkrustowana metalową nicią w kolorze perłowego srebra i ozdobiona prawdziwymi perłami należącymi do królewskiej rodziny. Choć u księżniczki byłam trzykrotnie, właściwie wszystko było robione na odległość. Na początku pojechałam z całą gamą tkanin i w ostatnim momencie intuicja podpowiedziała mi, aby zbudować małą konstrukcję, fragment szkieletu sukni właśnie z tej srebrzystej koronki. To było to! Gdy księżniczka zobaczyła materiał i szkic, momentalnie wyobraziła sobie suknię i obdarzyła mnie pełnym zaufaniem co do jej realizacji. Pewnie dlatego, że ma już w swojej kolekcji kilka sukien wieczorowych mojego projektu i docenia mój styl. Ponadto, nie bez znaczenia jest fakt, że warsztat, technikę i rzemiosło – naprawdę nie waham się tego powiedzieć – mamy absolutnie najlepsze w Polsce. Tak samo materiały.
Czy mogłaby pani przytoczyć jakieś wspomnienia z realizacji sukien ślubnych dla Polek?
Niedawno zrobiłam naprawdę piękną suknię dla Marty Dyks – naszej polskiej topmodelki o światowej renomie. Przyjechała do mnie i powiedziała, że co prawda Vera Wang chciała jej dać suknię, nawet sam Valentino, ale wybrała mnie.
Marta, chciała wyjątkową suknię, stworzoną specjalnie dla niej, która pasowałaby do jej osobowości i klimatu ślubu, który sobie wymarzyła. Dlatego przyjechała do mnie. Muszę przyznać, że była to fantastyczna i cudowna współpraca. Spotkałyśmy się kilka miesięcy przed ślubem, wcześniej Marta zrobiła research (czego ja nie zabraniam). Dobry research to wyszukanie klimatu, w jakim się chce, aby suknia była utrzymana, a nie sytuacja, gdy przychodzi się ze zdjęciem i mówi, że chce się dokładnie taką, ponieważ takich zamówień nie realizuję. Pytałam o to, gdzie odbędzie się ślub i wesele, w jakiej atmosferze, w jakim anturażu itd. Marty research bardzo mi pomógł i naprowadził na odpowiednie tory, jednak w całym procesie najważniejsze było to, że mi zaufała. Tak naprawdę ja w trakcie pracy nie zawsze wiem od razu, co chcę stworzyć, muszę popatrzeć, poprzyglądać się... Miewam wątpliwości, chodzę dookoła manekina, pracuję w nocy, myślę. Później klientka zakłada wstępny projekt i potem ja ponownie muszę się mu
poprzyglądać. Robię zadumaną minę, która niekoniecznie jest niewerbalnym okrzykiem „Wow! Wow! Ale Ty cudownie wyglądasz!”. To jest przede wszystkim czas dla mnie – wtedy kontempluję i tworzę. Dopiero wtedy zaczyna się bliższa praca z klientką. Pytam jak chce by pewne rzeczy zostały zrealizowane, o klimat ślubu, jej marzenia. Praca nad końcowym efektem wymaga czasu. Przyszła Panna Młoda musi być przygotowana na sytuację, w której pierwszy szkic nie oddaje późniejszego, końcowego efektu. Współpraca najlepiej układa się przy zachowaniu spokoju, bez niepotrzebnej paniki.
À propos paniki, jeszcze wspomnę o tym, jak kilka lat temu szyłam suknię dla Małgosi Kożuchowskiej. Przyznam, że było to bardzo duże wyzwanie, ponieważ wiedziałam, że cała Polska będzie patrzeć na tę suknie, a potem, jak kraj długi i szeroki, będą ją oceniać. Wręcz umierałam ze strachu (śmiech). W tym przypadku, to Małgosia mnie uspokajała i zachowała zimną krew. Suknia rodziła się w bólach, ponieważ wymyśliłyśmy pewną formę, a ja nie do końca wiedziałam jak się do tego zabrać. Szukałam rozwiązań technicznych. Ostatecznie w efekcie twórczych poszukiwań wyszła fenomenalna kreacja.
Należy też wspomnieć o sukni dla Kasi Zielińskiej, która wywołała prawdziwą burzę i niestety nie została przychylnie przyjęta przez opinię publiczną. Kasia ubiera się bardzo prosto i bliski jest jej styl Audrey Hepburn. Wiedząc o tym rozpoczęłam pracę od przestudiowania mody lat 60. XX wieku, najbardziej inspirując się sukniami domu mody Balenciaga, które najlepiej oddawały ten styl. W efekcie w trakcie projektowania weszłyśmy w klimaty całkowicie prościutkiej sukni. Nie była to typowa koronkowa kreacja, ale jedyna w swoim rodzaju suknia – właśnie dlatego, że została zaprojektowana specjalnie dla Kasi, która przyszła do mnie z pełnym zaufaniem i była bardzo zadowolona z efektu końcowego. Do tego ten długi, cudowny welon obszywany koronką z północy Francji. Uważam, że prezentowała się po prostu pięknie.
Co, z punktu widzenia doświadczonej projektantki, jest najważniejszą kwestią podczas doboru sukni ślubnej?
Chcę, aby wszystkie klientki to wiedziały – ja bardziej przeżywam ich ślub niż one same. Zaprojektowanie sukni to naprawdę wielka odpowiedzialność. Radzę, by dziewczyny przede wszystkim nie sprowadzały na przymiarki sztabu doradców. Wtedy, zamiast wsłuchać się w siebie, niepotrzebnie wystawiają się na ocenę, co przeważnie działa na ich niekorzyść. Tak naprawdę to powinna być praca między mną a klientką. Tu chodzi o wymianę energii i emocji między projektantem a Panną Młodą.
Potrzebuję czasu, by odczuć aurę, która tworzy się w trakcie pracy nad suknią. Z doświadczenia wiem, że w trakcie projektowania bardzo często duże problemy stwarza nadmiar doradców. Czasami są to matki Panien Młodych, które równie mocno przeżywają ślub córki i zdarza im się zapominać, że to Panna Młoda i jej zdanie są najważniejsze.
Co wpływa na koszt sukien ślubnych?
Pierwsza kwestia to sam fakt, że są to suknie ślubne i klientka podchodzi do ich zakupu dużo bardziej emocjonalnie niż w każdej innej sytuacji. Po drugie, trzeba pamiętać, że to białe tkaniny i konieczna jest szczególna ostrożność, a pracownia musi być specjalnie do tego przygotowana. Aby uszyć suknię ślubną, potrzeba dziesiątek godzin pracy i przymiarek. Tego się nie uszyje tak po prostu na produkcji w 2–3 godzinki, tylko w 30, 60, 100 albo nawet i 200 godzin! Zwykle są to suknie, które wymagają pracy nie tyle szwalni, co budowania, pracy na manekinie. W moim atelier jest bardzo dużo ręcznej pracy, a niektóre kreacje są szyte wyłącznie ręcznie. Nie można również zapominać o kosztach pracy, które muszą być wliczone w cenę sukni. Sama tkanina kosztuje różnie, to może być np. 3 czy 5 tysięcy złotych. Do tego należy doliczyć koszt czasu spędzonego na projektowaniu, koszty szycia i utrzymania pracowni, koszty stałe, podatek VAT, który stanowi niemal 1/4 końcowej ceny etc. To wszystko kosztuje.
Czy jest coś, co denerwuje panią w stylizacjach Panien Młodych?
Uważam, że w tym dniu należy być przede wszystkim sobą. Nie można kreować się na kogoś innego. Mimo to bardzo często Panna Młoda nagle w dniu ślubu staje się kompletnie inną kobietą, nie do rozpoznania, z dziwną fryzurą. Zresztą często stylizacja włosów to niemal odrębna kwestia – w moim odczuciu, mimo wielu pozytywnych zmian, fryzury ślubne są nadal „za bardzo wyczesane”, żeby przypadkiem do rana się nie zepsuły (śmiech). Pozostając w temacie chciałabym wspomnieć, że do atelier sprowadzam przepiękne opaski fantastycznej amerykańskiej projektantki biżuterii do włosów – Jennifer Behr. Te ozdoby noszą największe gwiazdy Hollywood. To przepiękne dodatki, ale zagrają tylko z odpowiednio dobranymi fryzurami, miękkimi i romantycznymi. Często też słyszę od klientek pytania o to, jakiego typu buty dobrać. Zawsze wtedy mówię, że warunek jest jeden – muszą być ładne. Absolutnie nie ma czegoś takiego jak ślubny but – unikam tego wyrażenia jak ognia! On ma po prostu pasować do sukni. Chroń nas, Boże, od typowych
ślubnych butów, jakichś satynowych czółenek…Okropieństwo (śmiech)! Nie wykluczam, że zaprojektuję własne buty jako propozycje dla Panien Młodych. Planuję na przełomie maja i czerwca małą kolekcję, jeden model już się zresztą tworzy w atelier…
Podobno już w najmłodszych latach tworzyła Pani dla siebie coś z niczego?
W dzieciństwie nie myślałam, że będę projektować, ale już od 10 roku życia jakieś próby w tym kierunku podejmowałam. Przypomniałam sobie właśnie, że mając około 14 lat wyobrażałam sobie swój… ślub. Tak naprawdę to tylko wtedy, bo teraz mnie to kompletnie nie interesuje (śmiech). Kiedy w szafach znajdowałam piękną haftowaną pościel czy piękne obrusy – pamiętam zwłaszcza jeden żakardowy, niezwykle miękki i w motywy art déco – wówczas wyobrażałam sobie, że z tej tkaniny byłaby piękna suknia ślubna w stylu lat 20. Do tego wyobrażałam sobie białe konie przed kościołem i inne tego typu fantazje (śmiech).
Po latach widzę, że to ten materiał wywołał we mnie różne skojarzenia. Okazuje się, że już wtedy materia była dla mnie bardzo ważna i to z niej czerpałam inspirację. Odchodząc od tematyki ślubnej, ale pozostając w kręgu mody, chciałam zapytać, jak się zrodził pomysł współpracy z siecią drogerii Rossmann i zaprojektowanie minikolekcji właśnie dla niej?
Ktoś do mnie po prostu przyszedł z tym pomysłem. Myślę, że każdy chciałby dostać taką propozycję. Czasy się zmieniają w bardzo szybkim tempie, a moda się demokratyzuje. Czemu więc się z tym nie zmierzyć? Dostałam bardzo dużo pozytywnych opinii, naprawdę mnóstwo maili z podziękowaniami, że był to fantastyczny pomysł, że dzięki tej współpracy więcej osób mogło sobie pozwolić na coś ode mnie. Oczywiście, to były bardzo proste rzeczy, trzeba także pamiętać, że jest to sklep, w którym nie można niczego przymierzyć, także te propozycje musiały być bardzo uniwersalne. Tak naprawdę to był pierwszy raz dla nich oraz dla mnie. Na pewno nie wszystko było doskonałe, aczkolwiek bardzo pilnowałam jakości. Jak się przyjrzymy, to zobaczymy, jakie tam są zamki, końcówki do zamków, czepiałam się każdego detalu, każdego szewka... Poza tym jest jeszcze kwestia doboru asortymentu czy ilości – to specyficzna gałąź rynku modowego i wymaga specyficznej wiedzy, innej od tej, jaką posiadam. To planowanie kolekcji, ilości produktów,
rozmieszczenia tego w poszczególnych miastach, ustalenia, czego robimy więcej, a czego mniej – to wszystko ma kolosalne znaczenie i od tego są specjalni stratedzy. Wcześniej tylko raz miałam zbliżone doświadczenia: zrobiłam kilka lat temu kolekcję dla Reserved i cieszę się, że do tej pory spotykam kobiety noszące rzeczy z tej kolekcji.
Została pani oficjalną ambasadorką Polski i otrzymała Złote Logo Polska.
Tak, zostałam uhonorowana medalem Złote Logo Polska. Z tego zagonienia nawet nie wiedziałam, jakie to jest ważne. Dopiero na uroczystości pomyślałam sobie, że to poważna sprawa: Stadion Narodowy, Lewandowski, a wcześniejsze edycje to Penderecki, Możdżer. Naprawdę się wtedy wzruszyłam, ale też uświadomiłam sobie, że rzeczywiście dużo zrobiłam dla promocji Polski na świecie. Na przykład same moje pokazy w Paryżu, które są naprawdę kolosalnym wyzwaniem. To była ogromna promocja dla Polski, nie wspierana przez żadną instytucję, tylko zorganizowana własnym nakładem pracy. Jestem z tego bardzo dumna. Jestem też tym wykończona i muszę przystopować na chwilkę, aby zająć się tymi ślubnymi projektami (śmiech). Ten temat czeka na pełną realizację już od 5 lat. Liczę, że suknie, które powstaną, będzie można kupić w wybranych salonach w Polsce i za granicą.
Lubi pani chodzić na wesela? Zaproszeń pewnie przychodzi cała masa…
Wbrew pozorom, nie jest to tak ogromna ilość, jak by się mogło wydawać. Chociaż ostatnio byłam na weselu i wytańczyłam się nieprawdopodobnie – za wszystkie czasy. Atmosfera była wspaniała, świetna muzyka... Zazwyczaj nie tańczę, a tam szalałam na parkiecie kilka godzin non stop. To było bardzo fajne wesele polskiego aktora, dla którego żony szyłam suknię.
Słuchając pani, tylko się utwierdzam w moim wcześniejszym przeświadczeniu, że nie mogę sobie wyobrazić, by robiła pani coś innego niż projektowanie.
Sama nie wiem, może jeszcze zmienię zawód (śmiech). Tak naprawdę to jest bardzo trudny fach. Wszystkim się wydaje, że to takie glamour, te wszystkie osoby, które poznajemy przy okazji, że to wywołuje „efekt wow!”. W rzeczywistości to tylko taki lukier, nawet można powiedzieć, że cukier puder (śmiech).
MAGAZYN WESELE/ rozmawiała: Aleksandra Sibistowicz-Krzyżok