Grażyna Plebanek: Jest w nas furia
Jest poruszona zamachem na prawa kobiet w Polsce, sama także protestuje przeciwko zaostrzaniu przepisów dotyczących aborcji. Grażyna Plebanek, polska pisarka mieszkająca na stałe w Brukseli, opowiada o bohaterce swojej najnowszej powieści „Pani Furia”, o tym, skąd czerpie ona swoją siłę i jak sprzeciwia się otaczającemu ją złu. A także o tym, jak łatwo jest manipulować ludźmi i budować w nich lęk przed „obcymi”.
30.09.2016 | aktual.: 02.10.2016 11:31
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Gdy rozmawiałyśmy dokładnie pół roku temu, tuż po zamachu w Brukseli, mówiłaś o pierwszym szoku, o przerażeniu i niepewności. Co czujesz dziś w związku z tamtym wstrząsającym wydarzeniem, z perspektywy sześciu miesięcy?
Właśnie dziś informowano w brukselskim radiu, że bilans tego zamachu to 32 osoby i 350 rannych. W międzyczasie miały miejsce inne ataki terrorystyczne, m.in. w Nicei. Cały czas mówi się o radykalizacji pewnych środowisk, ale równocześnie oddziela się bardzo stanowczo terroryzm i terrorystyczny twór, jakim jest tzw. Państwo Islamskie od samego islamu. W islamie są ewidentnie złogi betonu jak w każdej religii monoteistycznej. Dlatego tak bardzo ważne jest wyjaśnianie ludziom tych kwestii. W Brukseli organizuje się dziś wiele spotkań poświęconych islamowi, feminizmowi arabskiemu, prawom kobiet w krajach muzułmańskich. Wiedza w kontrze do ślepej stygmatyzacji wszystkich muzułmanów.
Wciąż pokutuje stereotypowe myślenie, że każdy obcy jest zły. O oswajaniu obcości jest też twoja najnowsza powieść „Pani Furia”. Czy „obcego” należy się obawiać?
Ostatnio dużo o tym piszę i mówię, także na konferencjach, na które jestem zapraszana. Mówiłam o tym na konferencji w Barcelonie, wybieram się na kolejne do Berlina i do Bratysławy. Moim zdaniem lęk przed obcym odnosi się do naszych podstawowych, pierwotnych potrzeb. Jeśli spojrzymy na hierarchię potrzeb Masłowa, to jako gatunek najpierw chcemy zjeść, wyspać się, zreprodukować, zapewnić bezpieczeństwo sobie i potomstwu. Dalej mamy potrzebę przynależenia do grupy i dopiero po zaspokojeniu tych potrzeb mamy chęć na rozwój duchowy, intelektualny. Dzisiejsi politycy grają na naszych lękach najbardziej pierwotnych, terytorialnych, odwołując się do podstaw piramidy Masłowa, choć my w Europie już dawno jesteśmy na poziomie wyższym. Niewiele jest krajów, w których ludzie umierają z głodu, w większości są syci fizycznie i mają chęć na sytość intelektualną. A politycy i media propagujące ich słowa, traktują nas dziś, jakbyśmy znajdowali się na wczesnym stadium tworzenia stada. Mówią o „gwałceniu naszych kobiet”, „najeździe obcych”. Nas, Polaków, jest prawie 40 milionów, z czego ponad połowa to kobiety. Ilu „obcych” musielibyśmy przyjąć, żeby coś miało nam zagrozić? I ta plemienna retoryka, to mówienie o „naszych kobietach”, jak o „naszych krowach”. Przedmiotowe podejście do kobiet znajduje dziś finał w Sejmie. Obecni rządzący traktują nas jak bydło, jak macice na nogach, których jedynym zadaniem jest rodzić. To prymitywne myślenie, które cofa nas do epoki kamienia łupanego. Trzeba to zwalczyć.
W Polakach tak łatwo zasiać lęk przed „obcymi”. Dlaczego tak jest?
- Wcale mnie to nie dziwi. Polska ulica jest biała, nie ma wielu ludzi o innym kolorze skóry. Stąd podatność na manipulacje polityków, te wszystkie hasła, że kto różni się wyglądem, jest obcy, a skoro obcy, to zły. Najczęściej wierzą w to ludzie, którzy w ogóle nie wyjeżdżają z kraju, nie mają żadnego porównania, nie widzieli świata. Tak, jak dzisiejsi rządzący.
Zupełnie inaczej jest w Brukseli, gdzie od lat mieszkasz. To wielokulturowe miasto. Biali Belgowie mieszkają po sąsiedzku z imigrantami z Maroka czy Konga, którzy zresztą mają belgijskie paszporty.
Ta wielokulturowość jest w Brukseli czymś zwyczajnym. Co nie znaczy, że mieszkańcy o ciemniejszej skórze czują się tutaj zupełnie swobodnie, mimo że wielu ma belgijskie obywatelstwo. Biali Belgowie znają historię, mają świadomość postkolonialnych zaszłości, ale nie są jeszcze całkowicie rozliczeni z przeszłością, ten proces trwa. W szkołach oczywiście mówi się o królu Leopoldzie Drugim, tylko że raczej w kontekście jego podróży i odkrywania świata, niewiele natomiast na temat krwawego kolonizowania Afryki. Ta część historii czeka dopiero na wpisanie do programu szkolnego, na razie uczą jej pojedynczy nauczyciele i chwała im za to. U nas powinno się uczyć o polskiej wielokulturowości, o przedwojennych warszawiakach różnych nacji, o historii Wrocławia, Pomorza, Mazur, Śląska etc. Nie urodziliśmy się jako Polacy dziś, przed chwilą, za rządów PiS-u. Jesteśmy bardzo starym narodem, którego polskość powstała ze zbitek narodowych. Konia z rzędem temu, kto pokaże „czystą” linię genealogiczną jakiegokolwiek Polaka do kilkunastu pokoleń wstecz. Nie ma takich, choćby nie wiem jak się zapierać czy fałszować przeszłość. Zawsze znajdzie się ktoś z innej nacji. Propaganda „czystości rasowej” zionie nazizmem i jest niezgodna z prawem, polskim i międzynarodowym. Od rozprawiania się z tym są sądy.
Twoja bohaterka, Alia, jest czarną kobietą, która dorasta w Brukseli, jej rodzice przybyli tam z dawnej belgijskiej kolonii. Nie jest jej łatwo, od początku jest dyskryminowana, jej życie to walka. Rodzi się w niej frustracja, niezgoda na to, jak traktuje się czarnoskórych. Jak powstała ta postać?
Cała ta powieść była moim przeczuciem. Tak mi się czasem zdarza, że czuję, co może się stać. To, kim jest Alia, zawdzięczam tej właśnie intuicji pisarskiej. Zaczęłam pisać tę książkę dwa lata temu i tak właśnie wymyśliłam sobie moją bohaterkę, jako czarnoskórą Belgijkę. Wtedy pojawiło się pytanie o tożsamość. Pytanie o to, czy możesz być szczęśliwa, gdy urodzisz się gdzieś indziej i dorastasz w obcym sobie kraju. Czy z tego jest więcej korzyści czy trosk? W życiu bywa różnie, jedni są zagubieni, inni czerpią z tego siłę, rozwijają się, tworzą, w ich życiu to daje otwarcie na nowe możliwości. Gdyby Alia miała bardziej sprzyjające warunki, wspierające środowisko, rodzinę, to prawdopodobnie ta przeprowadzka by jej dobrze zrobiła. Tak, jak części moich znajomych z innych kręgów kulturowych.
Twoja bohaterka ma jednak trudne dzieciństwo, do tego słabą matkę, nieobecnego ojca. Przechodzi głęboką przemianę: z osoby dyskryminowanej, tłamszonej, staje się kimś, kto wchodzi w grupę oprawców. Czy należy to odczytywać wprost: agresja rodzi agresję?
To nie jest takie oczywiste. Zresztą zakończenie tej historii jest otwarte, ja wcale nie przesądzam, co dalej dzieje się z Alią. W procesie jej radykalizacji i pozostałych osób, które tworzą grupę oprawców, kluczową rolę odgrywa Instruktor. To typowy manipulant, ktoś, kto własne frustracje przekuwa na potrzebę dominowania. Motorem jego działania są kompleksy. Myślę, że żyjemy właśnie w czasach takich Instruktorów, takim typem jest przecież Trump czy Putin, podobnie działają też nasi rządzący. Instruktorzy tego świata to ludzie, którzy wykorzystują słabości i lęki innych. Ich ofiarami, a właściwie ich żołnierzami, stają się osoby dotąd niezagospodarowane, takie, o których zapomniano, które zostały pozostawione sam na sam z własnymi frustracjami. Bardzo łatwo nimi manipulować, wmówić różne teorie spiskowe, bez problemu udaje się stworzyć z tych ludzi posłuszną armię. I tak właśnie się dzieje. Zmanipulowani ludzie poprą swoich „wybawców”, tę karmiącą rękę, bo przecież polityka to rzadko pole dla ideowców, a znacznie częściej dla bezwzględnych karierowiczów. Ze wszystkich orientacji partyjnych. Zresztą widać, co dziś się dzieje z ustawą antyaborcyjną, której projekt jest w Sejmie.
Projekt obywatelski, który w drakoński sposób zaostrza obecne, i tak mocno restrykcyjne, przepisy, został przez sejmową większość przesłany do dalszych prac. Ten, który mógłby zliberalizować obowiązujące prawo, zapewnić edukację seksualną w szkołach, a przede wszystkim – wpłynąć na zlikwidowanie podziemia aborcyjnego – trafił do kosza. Kobiety poczuły gniew, swoją wściekłość wyrażają w protestach na terenie całej Polski. To chyba najwyższy czas, by głośno krzyknąć, by poczuć prawdziwą furię?
Bo już dość tego robienia nas w konia. Kobiety tracą zawsze w przewrotach politycznych. Nie zapominajmy, że za strasznej komuny jednak miałyśmy wolność wyboru, ale po 1989 roku nam ją zabrano. Bezczelnie nas sprzedano, bez pytania. Pamiętam, jak zbierałyśmy z innymi studentkami Uniwersytetu Warszawskiego podpisy pod sprzeciwem wobec tej ustawy, jedna z nas była w ciąży (chcianej). I nic, olali nas. Przez ćwierć wieku nikt palcem nie kiwnął w naszej sprawie! A teraz chcą nam zabrać i to. Jesteśmy wściekłe. Rozmawiam z koleżankami mieszkającymi w Polsce i z Polkami mieszkającymi w różnych częściach Europy - i wszystkie mamy absolutnie dość. Jacyś faceci chcą nakazać kobietom rodzić niepełnosprawne dzieci, decydują, że mają donosić ciążę pochodzącą z gwałtu – jakim prawem?! A co będzie, jak kobiety w ich rodzinie padną ofiarą gwałtu? Łatwo się domyślić – za duże pieniądze skrobanki były i będą dostępne, zawsze. Za pieniądze z diet poselskich też. Czyli z naszych podatków. Tylko dla biednych nie będzie wyjścia, dla nastolatek ze wsi polskich, które ktoś zgwałci na ciemnej drodze. Co mają zrobić takie dziewczyny bez pieniędzy, bez wsparcia emocjonalnego, finansowego w rodzinach? Mamy mieć wielodzietne rodziny pełne niechcianych, kalekich dzieci? Jest XXI wiek, a nie średniowiecze, nauka dziś sprzyja kobietom, są badania prenatalne, jest in vitro i inne możliwości. Nauka, do której równo dokładają się kobiety w sensie intelektualnym i każdym innym.
Wygląda na to, że politycy nie przejmują się wcale kobietami. Te, których nie znają z imienia i nazwiska, są dla nich zaledwie statystyką.
Prawa kobiet łatwo zniszczyć, politycy mogą to zrobić bez problemu. Gdyby faktycznie doszło do przyjęcia tego strasznego projektu zaostrzenia prawa, to więcej niż połowa społeczeństwa będzie żyła w strachu. W strachu będą też lekarze. Przecież za poronienie miałoby grozić 5 lat więzienia. Lekarze będą się bali pomagać kobietom, nawet tym ciężko chorym, których zdrowie i życie jest zagrożone, bo gdyby zdarzyło się, że pacjentka straci ciążę, zacznie się śledztwo, czy to aby nie skutek celowej lekarskiej interwencji. To brzmi jak sen wariata, nawet George Orwell by na to nie wpadł. Chociaż Margaret Atwood to przeczuła – intuicja pisarska – w „Opowieści podręcznej”. Lektura obowiązkowa dla posłów dewotów.
Twoja powieść „Pani Furia” uczy, jak w trudnych sytuacjach znaleźć w sobie siłę i wyrazić sprzeciw. Główna bohaterka jest do tego zmuszona, bo tak potoczyło się jej życie.
Jej też nie jest łatwo. Swoją furię przekuwa w coś ważnego: wstępuje do policji, pomaga innym, boksuje. Trzeba walczyć, nie wolno poddawać się manipulacjom – to nauka, jaką warto czerpać z historii Alii.
*Co zrobiłaby dziś Alia, gdyby mieszkała nie w Brukseli, ale w Warszawie albo innym dużym polskim mieście? *
Wyszłaby na ulice i głośno krzyczała, domagała się swoich praw. Wszelkimi metodami. Byłaby wściekła i silna.