Grażyna Torbicka o Cannes. "Mogę się tym dziś cieszyć"
Grażyna Torbicka reprezentuje nas na festiwalu w Cannes. Po tym, jak zachwyciła na czerwonym dywanie, tylko nam ujawnia kulisy imprezy i mówi o kobietach, które ją zmieniają.
Karolina Błaszkiewicz, WP Kobieta: Przed Cannes mówiła mi pani, że chciałaby wszystkich zaskoczyć. I chyba się udało.
Grażyna Torbicka: To już nie mnie oceniać (śmiech), ale rzeczywiście ta czarna, zwiewna sukienka była kreacją, w której bardzo dobrze się czułam. W tym roku właśnie taką chciałam założyć na czerwony dywan. Po dwóch latach jasnych sukien pomyślałam, że to dobry moment, by wykorzystać mój ulubiony czarny kolor. Czarna suknia wieczorowa ma w sobie naturalną elegancję.
To był rzeczywiście pani pierwszy wybór?
Prawdę mówiąc, z Violą Piekut miałyśmy kilka pomysłów. Myślałyśmy nad kreacją w kolorze cappuccino. Była też druga - brudny róż, ale ostatecznie uznałyśmy, że na czerwonym dywanie, zwłaszcza dla blondynki, nie jest to najlepsze rozwiązanie. I w związku z tym znowu największe szanse miała moja czarna (śmiech).
To chyba nie był przypadek, że akurat w niej pojawiła się pani na premierze filmu Pedro Almodovara.
To była wielka przyjemność wchodzić z polską delegacją L’Oréal Paris właśnie na "Ból i blask". Bardzo lubię Almodovara. To ktoś wyjątkowy w świecie filmowym. Z jednej strony jest reżyserem, który ma swój wyraźny, autorski język artystyczny, z drugiej można powiedzieć, że jest reżyserem wyrastającym z popkultury. On tworzy właśnie taką sztukę filmową, łaczy jedno z drugim. Ale nowym filmem zaskakuje!
Czym?
Almodovar w sposób dosłowny i bezpośredni opowiada nam bowiem swoje życie. To jest wzruszające i piękne.
Zaprasza do tej opowieści aktorów, z którymi przez lata tworzył swoje kino. Mowa oczywiście o Antonio Banderasie, który gra w tym filmie reżysera - alter ego Almodovara i Penelope Cruz, wcielającą się w jego matkę. Pokazuje, że ta rodzina, prawdziwa, w której on wyrastał, i ta rodzina filmowa są dla niego tak samo ważne. Poruszyło mnie jeszcze coś.
Co takiego?
Jego słowa na koniec projekcji. Powiedział, że oddał nam kawałek swojego życia. I że dziękuje za tak świetne przyjęcie, a owacja była ogromna. To mi uświadomiło, że poza jego filmami, aktorami, ludźmi z którymi tworzy, nas – widzów – również traktuje jak rodzinę.
Dla mnie było to kapitalne przeżycie móc oglądać tak wzruszające dzieło w obecności samego Pedro Almodovara, Antonio Banderasa, Penelope Cruz i jego przyjaciół. To esencja Cannes. To festiwal, gdzie właśnie coś takiego może się zdarzyć. Dla kogoś, kto kocha kino, jest to wielkie przeżycie.
Mówi pani o rodzinie Almodovara. Pani, można chyba powiedzieć, należy jeszcze do rodziny L’Oréal Paris.
Jestem tuż po rozmowie z Helen Mirren, z którą po raz kolejny spotkałam się tete a tete i ona powiedziała mi dokładnie to samo. Jesteśmy w tej samej rodzinie. I czujemy się w tej rodzinie bardzo dobrze.
To rodzina kobiet, dla których ważny jest przekaz, który niosą poprzez swoją pracę i to, co mogą powiedzieć jako osoby rozpoznawalne.
Amber Heard i Eva Longoria, z którymi również się pani widziała, są mocno zaangażowane w sprawy kobiet.
Tak jak i Susan Sarandon czy Andie McDowell. To są kobiety o silnych osobowościach. Rozmawiałyśmy też o tym, że to ikoniczne hasło stworzone przez L’Oréal Paris "Jesteśmy tego warte" w latach 70., dziś ma jeszcze większą siłę.
My, jako jego ambasadorki, chcemy pokazać innym kobietom, że każda z nas ma prawo do tego, żeby realizować siebie i swoje pasje. W dzisiejszym świecie, i tak powiedziała również Helen Mirren, hasło "Jesteśmy tego warte" ma nowe znaczenie. W kontekście ruchu Time's Up, równouprawnienia i dążenia do rzeczywistego partnerstwa kobiet i mężczyzn jest jeszcze silniejsze.
To znaczy?
Jesteśmy tego warte, żebyśmy były na tym samym poziomie, co mężczyźni i były traktowane w taki sam sposób. Amber Heard powiedziała, że kobiety przemysłu filmowego wciąż otrzymują znacznie niższe honoraria za tak samo ważne role w filmach.
Ale też każda z pań podkreśliła - co jest istotne - inne rozumienie feminizmu. Od Helen Mirren usłyszałam: "Nie bój się być kobietą. To, że jesteś feministką, nie oznacza, że nie możesz założyć rodziny. Jeśli tego chcesz, idź za tym. Jedno nie przeszkadza drugiemu".
Podstawą zaś, w tym naszym głosie, głosie kobiet, którym o coś chodzi, jest partnerstwo, harmonia. Każda, z którą rozmawiałam, zwracała na to uwagę.
Może oznaką tego jest fakt, że w jury festiwalu znalazła się 21-letnia aktorka Elle Fanning.
To było zaskakujące, choć spotkało się ze słowami krytyki. Ale wydaje mi się, że niesłusznie, ponieważ spojrzenie młodej kobiety o innej wrażliwości jest dodatkową wartością. Dzięki temu dyskusja jurorów będzie bogatsza, ciekawsza. Sama ich decyzja także będzie prawdopodobnie wielowymiarowa.
Zaczekajmy więc z krytyką. Choć dla mnie fajne jest to, że właśnie taka młoda aktorka stoi obok przewodniczącego, niezwykle utalentowanego Alejandro Gomeza Inarritu czy naszego Pawła Pawlikowskiego.
Elle pojawiła się na ceremonii otwarcia festiwalu. Tak jak Bill Murray i Selena Gomez, o których zrobiło się głośno za sprawą zachowania aktora. Pisano, że nagabywał ją na czerwonym dywanie.
Trudno mi się na ten temat wypowiadać, bo tego nie widziałam. Ale mogę powiedzieć, że na konferencji prasowej miałam wrażenie, że Murraya i Gomez łączy partnerstwo. Często oddawał jej głos, potwierdzał to, co mówiła.
Może powiedzieć pani, że Cannes jest dziś kobietą?
Dla mnie Cannes zawsze nią było. Ani razu nie pomyślałam, że mogę dostać mniej wywiadów niż koledzy-dziennikarze czy być inaczej traktowana. Pod tym względem się nie zmieniło, ale Cannes zmienia się wewnętrznie za sprawą kobiecych ruchów. Niewątpliwie coraz więcej kobiet jest tutaj dostrzeganych.
Chociaż podczas konferencji filmu Jarmuscha, Tilda Swinton na pytanie, co sądzi o tym, że w jury są 4 kobiety, odpowiedziała, że jest ich dużo za mało. Zaapelowała, by zwracać uwagę na kobiety-reżyserki i autorki zdjęć, bo ich filmy są tak samo mocne, jak te realizowane przez mężczyzn. Że wręcz powinniśmy chodzić na filmy kobiet.
Moim zdaniem, nieważne kto stoi za kamerą. Film musi poruszać. Ale na pewno kobieta ma nadal mniejsze szanse na to, by zaistnieć w tym świecie.
Wielu o tym marzy.
W Cannes wspaniałe jest to, że w konkursie startują bardzo młodzi ludzie i tacy klasycy, jak Ken Loach, 81-letni reżyser z 2 Złotymi Palmami czy bracia Darden, laureaci trzech. Tu spotykają się wszystkie pokolenia, dla których sztuka filmowa jest ważna. A młodym trudno odmawiać prawa do takiego spełnienia – i każdemu może się to tu udać.
Pani ma dziś tutaj inną pozycję niż 20 lat temu. Jak tu jest wracać?
Mam tu bardzo wielu przyjaciół wśród agentów filmowych i osób zajmujących się realizacją programów telewizyjnych - przez 20 lat zaowocowało to kontaktami, którymi teraz mogę się po prostu cieszyć.
A jeśli chodzi o L’Oréalową rodzinę, witają nas te same osoby, które się nami opiekują, dając nam różne rady i wskazówki. To piękne, kiedy przyjeżdżasz po raz kolejny, a oni witają cię z otwartymi ramionami.
No i w powietrzu czuje się coś takiego, o czym mówił Almodovar – że kino, dla tych, którzy się nim pasjonują, może stanowić naprawdę ważną część życia.
Partnerem artykułu jest L’Oréal Paris.