Ivanka Trump obejmie oficjalną posadę doradcy w Białym Domu
Po raz pierwszy w historii USA córka prezydenta będzie piastowała oficjalne stanowisko w administracji. Po tygodniach spekulacji i etycznych wątpliwości Ivanka Trump przyznała, że zostanie zatrudniona w charakterze doradcy prezydenta. Za swoją pracę nie będzie pobierała wynagrodzenia, będzie natomiast związana umową, a co za tym idzie - obowiązywać ją będą te same zasady co pracowników, którzy do prezydenta nie mówią „tato”.
Donald Trump jest niewątpliwie człowiekiem rodzinnym. Zdaniem jego przeciwników politycznych - zbyt rodzinnym, o czym świadczy fakt, iż jednym z najważniejszych doradców jest jego zięć, Jared Kuschner, a córka - Ivanka, pomimo braku kwalifikacji i oficjalnej pozycji, uczestniczyła w wielu kluczowych spotkaniach w Gabinecie Owalnym. Norm Eisen i Fred Wertheimer adwokaci i specjaliści od etyki zawodowej wysłali nawet list do Białego Domu, w którym wyrażali swoje zaniepokojenie faktem, iż Ivanka ma dostęp do ważnych dokumentów i spotkań, jednocześnie nie pełniąc żadnej oficjalnej funkcji, a co za tym idzie - nie ponosząc konsekwencji.
W ubiegłym tygodniu oliwy do ognia dolały doniesienia, iż Ivanka dostanie swój gabinet w zachodnim skrzydle Białego Domu, uzyska poświadczenie bezpieczeństwa umożliwiające dostęp do poufnych i tajnych dokumentów, a także - oficjalny, rządowy telefon i inne środki komunikacji. Takiej sytuacji w amerykańskiej administracji nie było nigdy. Aby więc nieco złagodzić sytuację i oczyścić się z zarzutów o ewentualny nepotyzm (choć o to ostatnie będzie ciężko) Ivanka zdecydowała się przyjąć oficjalną posadę doradcy prezydenta, bez wynagrodzenia, za to z umową, z którą wiążą się wszystkie obowiązki, jakie musi wypełnić pracownik publiczny - np. przedstawienie oświadczenia majątkowego.
Ivanka wydała nawet komunikat, w którym czytamy: „Dobrowolnie doradzałam prezydentowi i przestrzegałam wszystkich zasad etycznych. Słyszałam jednak obawy związane z tą sytuacją. Dlatego będę sprawowała funkcję nieodpłatnego pracownika Białego Domu, a co za tym idzie, będą obowiązywały mnie te same zasady co innych pracowników federalnych. W trakcie tego procesu współpracowałam blisko i w dobrej wierze z Białym Domem, aby dookreślić moją niespotykaną dotąd rolę.”
W tej ostatniej kwestii córka Donalda Trumpa z pewnością nie mija się z prawdą. Choćby dlatego, że zatrudnianie członków rodziny przez prezydenta czy innych pracowników administracji jest zabronione. Mówi o tym ustawa z 1967 roku, która ma pomóc walczyć z nepotyzmem. Jest jednak jedna luka, która pozwoliła prezydentowi najpierw zatrudnić swojego zięcia, a teraz - córkę. Otóż przestępstwa nie ma, gdy pracownik nie otrzymuje wynagrodzenia. A tak jest w przypadku obu członków rodziny Trumpa. Potwierdził to nawet departament sprawiedliwości, który wnikliwie przeanalizował przypadek prezydenckiego zięcia. Daniel Koffsky z działu doradztwa departamentu sprawiedliwości, zajmującego się wykładnią prawa federalnego przyznał, iż wybierając członków gabinetu, prezydent cieszy się niezwykłą wolnością, którą Kongres uważa za słuszną, biorąc pod uwagę wymagania sprawowanego urzędu.
Zanim ustawa przeciwko nepotyzmowi weszła w życie, pracownikiem Białego Domu był John Eisenhower, syn prezydenta Dwighta Eisenhowera. Pracował jako asystent generała Andrew Goodpastera oraz w kilku innych miejscach w zachodnim skrzydle. Następnie, już za czasów Nixona (który był jego teściem), objął funkcję ambasadora USA w Belgii. Jednak w przypadku Ivanki i Jareda placówka dyplomatyczna nie wchodzi w grę. Przede wszystkim Ivanka jest zbyt potrzebna w Waszyngtonie, aby ocieplać wizerunek ojca i budować swój kapitał polityczny. Choć z każdym dniem prezydentura Trumpa staje się coraz bardziej kontrowersyjna, Ivanka umiejętnie przemycając do mediów „słodkie” zdjęcia swoich dzieci bawiących się na dywanie w Gabinecie Owalnym i mieszając je z informacjami o swoim zaangażowaniu w sprawy kobiet, walkę o płatne urlopy macierzyńskie i poprawę sytuacji rodzin w USA, buduje swój polityczny kapitał.
Kto wie, może za kilka lat odważy się go spieniężyć i wystartuje w wyborach prezydenckich? Wówczas jednak nie będzie mogła liczyć na taryfę ulgową - przywileje będą bezwzględnie wiązały się z odpowiedzialnością. A to chyba jest tak kuszące w roli nieformalnego doradcy - pełnia władzy i zero konsekwencji.