Iwona Blecharczyk uhonorowana własną lalką Barbie. Faceci nie wierzą, czym zajmuje się na co dzień
- Właściciele firm robili wielkie oczy, bo nie wierzyli, że kobieta poradzi sobie za kierownicą tira – wspomina 32-letnia "truck girl". Kobieta podjęła się pracy, która przypisywana jest wyłącznie mężczyznom, co docenili producenci kultowej zabawki.
Firma Mattel od czterech lat wybiera grupkę kobiet z całego świata, którym przyznaje wyróżnienie w postaci ich własnej lalki – Barbie Shero. W tym roku w gronie wyróżnionych znalazła się Iwona Blecharczyk.
31-letnia filigranowa blondynka z Polski została wyróżniona nie ze względu na swoją urodę, lecz zawód, który wykonuje. Iwona jest kierowcą ciężarówki i od ośmiu lat udowadnia, że nie tylko mężczyźni radzą sobie za kółkiem olbrzymiego pojazdu.
Producent lalek nagradza kobiety, które przełamują stereotypy i mogą być inspiracją dla dziewczynek. Iwona nie kryje zaskoczenia. – W zeszłym roku lalkę otrzymała Martyna Wojciechowska. A gdzie mi do Martyny – mówi w rozmowie z WP Kobieta.
Została "tirówką"
Pomysł, żeby zostać zawodowym kierowcą, pojawił się w głowie Iwony tuż po ukończeniu liceum. Dziewczyna studiowała anglistykę i od czasu do czasu towarzyszyła swojemu chłopakowi - kierowcy busa - w wyprawach do Wielkiej Brytanii. Gdy ukochany Iwony czuł zmęczenie, kobieta zamieniała się z nim miejscami. - Wtedy złapałam bakcyla – przyznaje.
Dziewczynie podobało się przemierzanie setek kilometrów za kierownicą, lecz minęło parę lat zanim zdecydowała się rzucić wszystko i zostać truck girl. – W trakcie studiów razem z koleżanką założyłam zakład krawiecki. O ile szycie dobrze nam szło, o tyle kiepsko było z ogarnięciem kwestii marketingowych – wyjaśnia Iwona. – Później, trochę za namową rodziców, zostałam nauczycielką filologii angielskiej i zatrudniłam się w szkole. To też nie była moja bajka – zdradza.
Wtedy Iwona zrozumiała, że chce robić coś, co będzie dawało jej satysfakcję i niezależność. – Uzbierałam 10 tysięcy złotych i zrobiłam kurs na kierowcę ciężarówki – mówi. Egzaminy poszły z górki, ale ze znalezieniem zatrudnienia nie było już tak łatwo. – W tego typu firmach szefami są przeważnie mężczyźni. Gdy przychodziłam na rozmowy kwalifikacyjne, robili wielkie oczy, bo nie wierzyli, że kobieta poradzi sobie za kierownicą tira – wspomina.
W końcu szansę dał jej polski oddział jednej z belgijskich firm transportowych. – Rodzice nie kryli niezadowolenia, a znajomi żartowali, że zostałam tirówką. Wiadomo z jakimi kobietami kojarzy się w pierwszej kolejności – opowiada Iwona.
Kobieta zaczęła jeździć klasyczną ciężarówką z naczepą, czyli tzw. firanką z odsuwanymi bokami. W środku były produkty farmakologiczne, które musiała dostarczać na lotniska, aby mogły samolotami wyruszyć w dalszą drogę. – Jeździłam po całej Europie i musiałam zatrzymywać się na postoje w różnych miejscach – przyznaje. – Na parkingu we Francji ktoś włamał mi się do baku i ukradł cały zapas paliwa – wspomina 31-latka.
"Chciałam wzywać policję"
W pierwszych miesiącach pracy Iwona miała wielką ambicję i chciała pokazać mężczyznom, że nadaje się do tego zawodu. – Prosili mnie, żebym zaparkowała ciężarówkę pomiędzy innymi samochodami, bo nie dowierzali, że potrafię ją prowadzić – wspomina z uśmiechem.
Kobieta chętnie udowadniała kierowcom swoje umiejętności, chociaż nie zawsze dobrze się to kończyło. - Pewnego dnia wpadłam na pomysł, żeby odhaczyć wszystkie miejsca rozładunku szybciej niż dyspozytor to przewidział. Udało mi się, ale wykorzystałam cały dobowy limit na jazdę i zabrakło mi czasu, aby dojechać w bezpieczne miejsce na nocleg – wspomina Blecharczyk.
Kobieta jechała przez Niemcy i zatrzymała się na parkingu przy jednym z parków na obrzeżach małego miasteczka. W nocy obudziło ją kołysanie ciężarówki. – Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam kilku mężczyzn, którzy huśtali się trzymając za lusterka tira – opowiada. – Tak bardzo spanikowałam, że nie potrafiłam określić swojego położenia.
Wtedy jeszcze kiepsko było z dostępem do internetu, więc musiałam korzystać z mapy. Chciałam wzywać policję, bo bałam się, że odepną mi hamulce. Już bez jednej kłódki nie byłabym w stanie wyjechać z parkingu – wspomina. - Na szczęście po chwili znudziła im się zabawa i sobie poszli. Od tamtej pory pamiętam, żeby nie wykazywać się kosztem własnego bezpieczeństwa – dodaje.
Nocna robota
Po trzech latach Iwona podjęła się przewożenia produktów zupełnie innej kategorii. – Teraz transportuję łopaty do turbin wiatrowych, czyli tzw. śmigła – wyjaśnia. Jedno śmigło mierzy nawet 62 metry, a klasyczna ciężarówka z naczepą ma 16,5 metra, więc Iwona prowadzi pojazd o długości czterech standardowych ciężarówek. - To bardzo odpowiedzialne zajęcie, które wymaga logistycznego działania. Jeździmy w konwoju i trzymamy się ściśle ustalonego planu – zdradza.
Konwój jeździ po całym świecie. Najdłuższą trasą, jaką Iwona pokonała, było 5 tysięcy kilometrów. – Z Montrealu do Nevady – dopowiada. – Było to spełnienie moich marzeń o przejechaniu Ameryki.
Praca Iwony wymaga poświęceń. - Pracuję nocą, a śpię w dzień – przyznaje. Zazwyczaj wyruszam w tygodniowe trasy, pomiędzy którymi mam dwa-trzy dni przerwy. Ciężko jest w ten sposób mieć jakiekolwiek życie prywatne. – Gdy zjeżdżam do domu, to zdążę jedynie się wyspać, zrobić pranie i zakupy – przyznaje.
Pomimo tego kobieta nie żałuje, że wybrała taki zawód. Gdybym miała jeszcze raz stanąć przed tamtą decyzją, bez wahania zrobiłabym tak samo. – Widziałam miejsca, które są niedostępne dla turystów, np. szlaki lodowe w Kanadzie. A przede wszystkim czuję się niezależna i spełniona – dopowiada.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl