Jadźka zdobywa złoty medal
Olimpiada skończyła się jakiś czas temu, ale my nadal odczuwamy na sobie jej konsekwencje. Największą z nich jest umiłowanie Jadźki do rzucania. Wszystkim. Ale głównie śliwkami.
Olimpiada skończyła się jakiś czas temu, ale my nadal odczuwamy na sobie jej konsekwencje. Największą z nich jest umiłowanie Jadźki do rzucania. Wszystkim. Ale głównie śliwkami.
Nie bojkotowaliśmy olimpiady. Jak mogliśmy bojkotować, skoro była dla nas wybawieniem? Jadźka budzi się zwykle o szóstej rano, jak większość dzieci w jej wieku. Kiedy wstaję o tej porze, nie jestem w stanie normalnie funkcjonować przez kilka godzin. Mechanicznie podaję dziecku kaszę, zmieniam gacie, myję zęby. Potem Jadwiga zasiada do swoich zabawek, a ja sama nie wiem, co ze sobą zrobić. Wszystko zmieniło się w połowie wakacji. Olimpiada nadała sens pobudce w środku nocy. Jesteśmy z Głową Rodziny maniakami sportu, więc pierwszy raz z przyjemnością wstawaliśmy o świcie i oglądaliśmy kajakarzy, dyskoboli, siatkarzy, piłkarzy, lekkoatletów i wszystkich innych. Cały dzień telewizji – niezdrowo. Ale jakże cudownie!
Jadźka ekscytowała się olimpiadą w mniejszym stopniu, ale zawsze. Zauważała przerzucaną po ekranie piłkę, krzyczała widząc konie w konkurencji pięcioboju, wielkie plum plum, w którym poruszają się w zawrotnym tempie mali pływacy. Nie rozumiała tylko, dlaczego od czasu do czasu wołamy coś wpatrzeni w telewizor. Nie rozumiała, ale wołała z nie mniejszym zaangażowaniem.
Codziennie czekaliśmy na medalowe miejsca, ale z dnia na dzień ciężej było włączać odbiornik. Porażka za porażką wprawiała nas w pewne zakłopotanie, ale jako wytrawni kibice święcie wierzyliśmy w wspólny, narodowy sukces. Jak się to wszystko skończyło, każdy wie. Dziesięć medali, kilka Mazurków Dąbrowskiego na najwyższym stopniu, parę wylanych łez wzruszenia, ale i wiele, wiele zdrowego śmiechu z Jadźki. Bo Jadźka wybrała już sport swojego życia – rzut dyskiem. Szlachetny to sport, bo i starożytny. Konkurencja, w której człowiek walczy sam na sam ze sobą, wymagająca skupienia, doskonałej koordynacji oraz ponadprzeciętnej siły. Jadwiga zaskoczyła nas wszystkich swoim wyborem, ale pochwalamy go całkowicie. A wszystko zaczęło się oczywiście od transmisji na żywo…
Siedzieliśmy przy kawie u moich rodziców, kiedy w telewizji zaczęto pokazywać dyskoboli. Wcześniej rzut dyskiem nie wywoływał w rodzinie żadnych emocji, szczególnie, że Polacy nie są i nie byli dyskobolową potęgą. Z braku laku jednak wciągnęliśmy się w walkę o złoto. Najbardziej wciągnęła się nasza córka. Sezon śliwkowy był w pełni, więc na stole królowały węgierki. Jadwiga, córka nasza, zapatrzona w pana dyskobola zaczęła w pewnym momencie wykonywać nowe, interesujące i dynamiczne ruchy. Ze śliwką w dłoni wykonywała kilka obrotów wokół siebie, po czym ciskała owoc przez cały pokój z siłą wściekłej żony, która ciska talerzami w podłogę po powrocie małżonka ze spotkania z koleżkami. Rzuty były poprawiane bez końca, szkoda, że nikt nie mierzył odległości, bo kto wie, czy Jadźka nie pobiła rekordu świata w kategorii do lat dwóch? Może jest mistrzynią i nic o tym nie wie?
Olimpiada zakończona, sportowcy wrócili do domu, a my nadal rzucamy śliwkami. Ulubionych dyscyplin mamy coraz więcej: pchnięcie pomarańczą, skok do wanny, taniec z przyrządami (najczęściej z łyżką lub widelcem), hokej na dywanie (kijem jest packa na muchy, a krążkiem piłeczka tenisowa) i wiele innych. Cały czas wynajdujemy coś nowego, bo Jadźka chce być wszechstronnie wysportowana. Bo jeszcze nie zdecydowała: sporty zimowe czy letnie, indywidualne czy grupowe? Wie tylko jedno: chce zdobyć medal, żeby świecił się jej na szyi jak wielki koral (matka ma taki, to ona też musi). Chce stanąć na podium, dostać w ręce kwiatki i żeby jej grała orkiestra piosenkę, a ona będzie śpiewała i płakała. Ciężkie życie przed naszą córką. Ciężkie życie sportowca. Oby tylko komitet olimpijski dołączył do konkurencji igrzysk którąś z wyżej wymienionych konkurencji. Bo inaczej cienko widzę jej karierę.