"Jeden wielki miks uczniów". Bezpieczeństwo w świetlicach szkolnych stoi pod znakiem zapytania
Dariusz Piontkowski zapowiedział, że w nowym roku szkolnym świetlice będą funkcjonować tak, jak przed pandemią. Nauczyciele i rodzice przecierają oczy ze zdumienia i obawiają się, że to właśnie tam będzie dochodziło do zarażeń.
31.08.2020 17:23
Ministerstwo Edukacji Narodowej przekazało ogólne wytyczne funkcjonowania szkół w dobie pandemii, do których muszą dostosować się wszystkie placówki w kraju.
Powrót do szkół 1 września
Dyrektorzy w pocie czoła opracowują plan zajęć, przygotowują sale lekcyjne i zasady, które mają obowiązywać na przerwach. W niektórych placówkach nauka będzie przebiegała w cieniu ścisłego rygoru – kontrolowana dezynfekcja rąk, stałe miejsca przy ławkach, maseczki w momencie przemieszczania się po szkole.
Jednak mogą być w szkole również miejsca, gdzie uczniowie i nauczyciele będą funkcjonować tak, jak przed pandemią. Mowa o świetlicach szkolnych, które zdaniem Dariusza Piontkowskiego są "bezpieczne". "Tam nic nadzwyczajnego nie będzie się działo. Zgodnie z wytycznymi inspektora sanitarnego nie ma jakichś szczególnych wytycznych dla świetlic" – zapewnił publicznie.
Minister uznał, ze jedyne co nauczyciele powinni robić, to starać się zachować w miarę możliwości mniejsze zagęszczenie uczniów, a jeśli będzie ich zbyt dużo, to poszukać innych pomieszczeń w szkole.
Dodatkowo z aktualnych wytycznych MEN, MZ i GIS dla placówek oświatowych wynika, że na terenie świetlic płyny do dezynfekcji powinny być rozmieszczone w sposób umożliwiający łatwy dostęp dla wychowanków pod nadzorem opiekuna, a ponadto pomieszczenia powinny być wietrzone nie rzadziej, niż co godzinę w trakcie przebywania dzieci w świetlicy.
Dyrekcja umywa ręce
– Pan Piątkowski chyba nigdy nie był w świetlicy, skoro wygaduje takie bzdury – oburza się Anna, która pracuje jako nauczycielka w jednej ze świetlic na terenie województwa pomorskiego. – U nas codziennie przewija się około setki dzieci. Mamy dwie małe sale, cały czas jest ruch i gwar – opowiada w rozmowie z WP Kobieta.
Nauczycielka czuje się zostawiona sama z tym problemem, ponieważ dyrekcja szkoły skupiła się wyłącznie na przygotowaniu sal lekcyjnych. – Zapytałam na zebraniu, co ze świetlicami, ale nie dostałam żadnej konkretnej odpowiedzi. Zapisy ruszą pierwszego września i dyrektorka chyba liczy po prostu na to, że w tym roku nie będzie zbyt wielu chętnych – mówi.
Anna jednak nie ma złudzeń, że będzie mieć codziennie gromadę podopiecznych. – Zgodnie z obowiązującymi przepisami każde dziecko ma prawo uczęszczać do świetlicy – zauważa.
To prawda. Każda szkoła podstawowa oraz szkoła prowadząca kształcenie specjalne, o której mowa w art. 127 ust. 1 ustawy, jest zobowiązana zapewnić zajęcia świetlicowe dla uczniów, którzy pozostają w szkole dłużej ze względu na czas pracy rodziców oraz organizację dojazdu do szkoły lub inne okoliczności wymagające zapewnienia opieki w szkole. Ponadto każdy nauczyciel w świetlicy może mieć pod opieką 25-osobową grupę.
Taka liczba w dobie pandemii wzbudza pewne niepokój. – Trzeba byłoby odgórnie ustalić limity, żeby w ogóle móc wziąć pod uwagę wprowadzenie jakiegokolwiek dystansu społecznego – myśli Anna. – Jednak nie sądzę, żeby to się stało, bo wtedy z kolei rodzice byliby postawieni pod ścianą i musieliby brać w pracy opiekę nad dzieckiem, a to będzie niekorzystne dla gospodarki kraju – dopowiada.
Zobacz także
Dokładnie w takiej sytuacji jest Justyna, która razem z mężem jest poniekąd zmuszona do codziennego odprowadzania dziecka do świetlicy. – Zaczynamy pracę od 8 rano, a klasa syna ma rozpoczynać lekcje dopiero od godziny 11. Podzielili uczniów ze względu na pandemię i to jest dobre rozwiązanie, ale nie pomyśleli o takich rodzinach jak moja. Ja nie mam gdzie zostawić syna rano, więc będzie musiał czekać na lekcje w świetlicy – opowiada.
Młoda matka twierdzi, że to absurdalna sytuacja, bo wszystkie dzieci będą mogły mieć ze sobą kontakt właśnie tam. – Co z tego, że przerwy spędzą w salach, jak później uczniowie z różnych klas spotkają się w jednej świetlicy – zauważa.
Patrząc na ostatnią wypowiedź szefa resortu, nikt w MEN nie bierze tego pod uwagę. Również i wielu dyrektorów placówek traktuje świetlice po macoszemu. – Wiem, że są szkoły, gdzie przerabia się świetlice na sale lekcyjne, a zajęcia świetlicowe będą organizowane na stołówce – mówi nam Hanna, jedna z nauczycielek z Poznania.
Dzieci z różnych klas
W placówce, w której pracuje Hanna, dyrekcja długo zastanawiała się, jak przygotować świetlice na powrót dzieci. – Nam nie zabrali sali, ale i tak będą różne inne problemy. Po pierwsze nie mamy domofonu, dlatego kontakt z rodzicem odbierającym dziecko będzie nieunikniony. Rodzic musi wejść na teren szkoły do specjalnie wyznaczonej strefy i przekazać wychowawcy informację, że przyszedł po dziecko. Musimy sprawdzić każdego, bo nie możemy wydawać dziecka nieuprawnionym osobom – podkreśla.
Po drugie Hanna wie, że trudno będzie jej zapanować nad małymi dziećmi i wymusić na nich, żeby nie zbliżały się do siebie nawzajem. – Chyba każdy jest świadomy, że dzieci lgną do siebie. Tym bardziej że teraz mogą szybko czuć się znudzone, gdy zobaczą, że większość zabawek została wyniesiona na szkolny strych, a swoich nie mogą przynosić – wylicza.
Nauczycielki prowadzące zajęcia w świetlicach obawiają się, że to właśnie tam będzie dochodziło do zarażeń. – To u nas będzie jeden wielki miks uczniów ze wszystkich klas. Mówienie, że tam nie wydarzy się nic szczególnego, jest kpiną z całej tej wielkiej akcji bezpiecznego powrotu do szkół, którą zorganizowały władze – uważa Anna.