Blisko ludziJedna noc i... co dalej?

Jedna noc i... co dalej?

Jedna noc i... co dalej?
Źródło zdjęć: © Thinkstockphotos
03.08.2011 11:10, aktualizacja: 03.08.2011 12:36

Reguły gry są proste. Bawimy się, wysyłamy sobie sygnały, jeśli mamy ochotę na coś więcej i każdy wie, na czym stoi. Jeśli jeszcze tej samej nocy wylądujemy razem w łóżku, nie liczę na to, że wymienimy się numerami i umówimy na typową randkę.

Kiedy zbliża się piątek, już je roznosi. Najchętniej wcześniej zrywają się z pracy, żeby wydłużyć sobie wieczór. Karolina zaczyna od siłowni. „Idę poćwiczyć, żeby mieć więcej energii na całą noc, mam też mniejsze wyrzuty sumienia. Zazwyczaj wieczorem dość dużo piję. Nie lubię poczucia winy następnego dnia, a tak przynajmniej wiem, że coś robię”. Spotykają się około 22.00, razem przebierają i omawiają wydarzenia z całego tygodnia. „Nie brakuje Ci normalnego związku?” – pytam wprost. „Jasne, że tak. Ale co mam na to poradzić? Nie poznałam nikogo, z kim warto byłoby się związać. A tak przynajmniej raz na jakiś czas nie śpię sama. Lepsze to niż nic” – odpowiada. Czy na pewno?

Karolina, Magda, Beata i Lucyna przyjaźnią się od wielu lat. Poznały się na pierwszym roku studiów, zaczęły razem wychodzić nie tylko do biblioteki i tak już zostało. Dziś mają po trzydzieści lat, każda kilka poważnych związków za sobą, Magda jest nawet po rozwodzie. Żadna z nich nie ma jeszcze dzieci, choć wszystkie zgodnie twierdzą, że z każdym rokiem chcą tego coraz bardziej. W tygodniu ciężko pracują, wieczorami czasem wychodzą do kina albo umawiają się na rower. „Ostatnio nawet zaczęłyśmy razem biegać” – mówi Magda.

Zazwyczaj spotykają się parami. Ciężko jest tak wszystko zorganizować, żeby wyjść całą grupą w środku tygodnia. Ale od tego mają weekendy. „Każda z nas pracuje w innym miejscu, mamy różnych znajomych, więc zdarza się, że bawimy się osobno, ale zwykle w środku nocy dzwonimy do siebie i kontynuujemy zabawę razem” – wyjaśnia Karolina. „Życie jak Madrycie” – można by pomyśleć. A raczej jak w Nowym Jorku, taki „Seks w wielkim mieście”...

Dziewczyny przeżywają drugą młodość od niedawna. Wcześniej każda z nich była w związku, Magda miała męża, myślała nawet o powiększeniu rodziny. Raptem zaczęła się zła passa: Karolina zrozumiała, że ona i jej facet kompletnie się rozmijają, Beata przyłapała swojego chłopaka na gorącym uczynku, a Lucyna od roku już była sama. Przyszła też pora na Magdę, która po zaledwie dwóch latach małżeństwa złożyła pozew o rozwód. „To długa historia. W skrócie powiem, że mój związek opierał się na kłamstwie. Dowiedziałam się, że mąż jest uzależniony od hazardu. Straciłam nie tylko dużo pieniędzy, ale także zaufanie znajomych” – mówi Magda. Dziewczyny zaczęły częściej się spotykać, pocieszać nawzajem. „Pierwsze spotkania to była kolacja z winem w domu, potem wyjście na drinka, aż przypomniałyśmy sobie, czym jest clubbing” – opowiada Magda.

Wielki powrót

Na początku - rozeznanie. Z miesiąca na miesiąc otwierane są nowe kluby, trzeba było wybrać ten, który jest najlepiej dostosowany do ich preferencji muzycznych i przede wszystkim wieku. „Nie chodzimy do klubów, gdzie bawią się dwudziestolatki, nie czułybyśmy się tam dobrze. Przez przypadek trafiłyśmy do podobnych kilka razy i wystarczy” – śmieje się Karolina. Dziewczyny upodobały sobie kilka miejsc, znają już barmanów i tych ludzi, którzy przychodzą równie często, co one. Dzięki temu czują się tam pewnie, niemalże jak na dużej domówce. „Po pewnym czasie rozpoznajesz stałych bywalców i tych, którzy trafili tu po raz pierwszy” – opowiada Magda. „Tam chodzimy tańczyć. Jednak jeśli szukamy wrażeń na jedną noc, zwykle przenosimy się w inne miejsca, nie warto byłoby psuć sobie reputacji w miejscu, które tak bardzo lubimy” – śmieje się. „Nie robię tego bardzo często, ale poznałam kilku facetów w ten sposób. W klubie jest po prostu łatwo. Wszyscy są weseli, rozbawieni, zazwyczaj po paru drinkach. Mężczyźni stają się
wtedy odważniejsi i nie boją się podejść do atrakcyjnej kobiety” – opowiada Karolina. „Nie mam złudzeń co do tego, że to przygoda na jedną noc. Owszem, zdarzają się sytuacje, że faceta poznajesz w klubie, ale wyjątki potwierdzają regułę – umówmy się, to nie jest najlepsze miejsce, by zawrzeć głęboką i ciekawą znajomość” – dodaje Magda.

„Reguły gry są proste. Bawimy się, wysyłamy sobie sygnały, jeśli mamy ochotę na coś więcej i każdy wie, na czym stoi. Jeśli jeszcze tej samej nocy wylądujemy razem w łóżku, nie liczę na to, że wymienimy się numerami i umówimy na typową randkę. Choć mojego byłego faceta poznałam w taki właśnie sposób. Byliśmy razem trzy lata” – wspomina Karolina.

Nocna hulanka leczy rany

Michał ma 25 lat. Jest przystojnym mężczyzną, który jeszcze na studiach zaczął dużo zarabiać. Wysoki, przystojny, dobrze ubrany, wysportowany – kobiety oglądają się za nim na ulicy. On jednak nie specjalnie zwraca na nie uwagę. Wciąż jest zakochany w swojej byłej dziewczynie. Rozstali się pół roku temu.

„Często wychodzę z kolegami do klubów. Wszyscy są singlami, większość z nich nawet nie była w poważnym związku. Nie jest to kwestia ich wyboru, mówią, że chcieliby, ale nie poznali nikogo na tyle atrakcyjnego. Czasem zdarzają nam się przygody na jedną noc, ale dość rzadko” – opowiada Michał. „Brakuje mi seksu, ale brakuje mi też bliskości. To zabrzmi paradoksalnie, ale jak spotykam teraz jakąś dziewczynę, z góry chcę zaznaczyć, że chodzi tylko o jedną noc. Ciągle myślę o mojej byłej i chyba mam nadzieję, że kiedyś wróci. Nie nadaje się jeszcze do tego, żeby się otworzyć przed kimś nowym, dać więcej niż zaproszenie na dobrą kolację i dziki seks”.

Nic nas nie dziwi, brzmi jak typowe marzenie młodego mężczyzny. Michał twierdzi jednak, że noce są najgorsze. Codziennie zasypia myśląc o dziewczynie, której pozwolił odejść. „Więc to nie chodzi tylko o seks, chciałbym się z kimś związać, czuję się samotny, ale nie mogę. To silniejsze ode mnie. Jak tylko pomyślę o tym, że ktoś miałby spać ze mną w tym samym łóżku i budzić się rano, to aż ciarki przechodzą mi po plecach. Wybieram kluby, bo tam łatwiej o kogoś, komu chodzi o zabawę na jedną noc. Zauważyłem, że z dziewczynami wcale nie jest tak łatwo. Często mówią, że tylko o to im chodzi, a potem zaczynają się angażować. Ja nie chcę nikomu nic obiecywać, nie chcę też ranić. Po prostu nie nadaje się teraz do niczego więcej” – dodaje. Michał wychodzi przynajmniej raz w tygodniu. Co kilka razy ląduje u dziewczyny w domu. „Nie lubię zabierać ich do siebie. Wolę, żeby nic o mnie nie wiedziały” – wyjaśnia. Poranek – czas kaca moralnego

„Wiesz czym się różni clubbing dzisiaj od tego dziesięć lat temu?” – pyta mnie Karolina. „Jak miałam dwadzieścia lat to kac objawiał się bólem głowy i ewentualnymi sensacjami żołądkowymi. Czasem pomyślałam coś na zasadzie „O matko, ale wstyd”, jak przypomniała mi się jakaś głupota wypowiedziana po kilku drinkach, ale jeszcze tego samego wieczoru dochodziłam do siebie i szłam się bawić dalej. Dzisiaj jest inaczej. Wieczorem rozważnie wlewam w siebie duże ilości wody, czasem przezornie biorę coś typu Alkazeltzer jeszcze zanim się położę i rano nie ma aż tak dużej tragedii. Gorsze jest jednak samopoczucie psychiczne” – opowiada Karolina. „Budzę się i odczuwam gigantyczną pustkę. W nocy świetnie się bawię, czuję się jakbym miała o dziesięć lat mniej, jednak następnego dnia zastanawiam się tylko: na cholerę było mi to wszystko.

Wydaję dużo pieniędzy, szkodzę swojemu zdrowiu, o które na co dzień tak dbam i mam zepsuty cały dzień, kiedy wypiję za dużo i nie prześpię odpowiedniej liczby godzin. Mój organizm nie regeneruje się już tak szybko jak kiedyś” – śmieje się. Dziewczyny zgodnie twierdzą, że teraz większym problemem od normalnego kaca, jest kac moralny. Na początku był dłużej odczuwalny, bardzo męczył.

Teraz przyznają, że to zazwyczaj jeden dzień. „Ta niedziela jest najgorsza. Zaczynam sobie wtedy myśleć, że moje życie jest kompletnie pozbawione sensu. Nie ma obok mnie kochającego faceta, nie ma gromadki dzieci, która przybiegnie rano i schowa się pod kołdrą, nawet nie mam dla kogo ugotować” – do rozmowy włącza się Lucyna. „Ale mija kilka dni i mniej więcej w okolicach środy już znowu zaczynamy kombinować, dokąd pójdziemy w piątek lub sobotę” – dodaje. „Bo co zrobić, jeśli nie ma innej alternatywy? Nawet do kina chodzimy ze sobą, choć chciałabym, żeby ktoś tak po prostu potrzymał mnie na seansie za rękę albo przytulił”.

POLECAMY:

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (19)
Zobacz także