Julia Pastrana. Najbrzydsza i najnieszczęśliwsza kobieta na świecie
„Ujrzycie kobietę-małpę! Kobietę-niedźwiedzia! Największy dziw tego świata! Wielką atrakcję!” Takie hasła reklamowały występy Julii Pastrany, nazywanej również najbrzydszą kobietą na świecie. Prawdopodobnie była również najnieszczęśliwszą. Mówi się, że z rozpaczy pękło jej serce. I za życia, i po śmierci była traktowana jak wybryk natury i wystawiana na pokaz. Pochowano ją dopiero 153 lata po śmierci.
Jej twarz i ciało pokryte były bujnym owłosieniem, miała wysuniętą szczękę i nienaturalnie duże uszy oraz nos. Ludzie z całego świata zjeżdżali się, żeby zobaczyć ten wybryk natury, hybrydę człowieka z małpą, wilkołaka w sukience. Historii na temat jej pochodzenia krążyło wiele, a niemal wszystkie były wyssane z palca. Jednak prawda najmniej interesowała jej impresariów, którzy chcieli szokować, brzydzić i zarabiać na tym pieniądze. Jeden z nich pojął ją za żonę.
"Proszę państwa, oto wybryk natury, oto mutant, błąd ewolucji, zagubione ogniwo. Osobniki takie pojawiają się bardzo rzadko. Prawdopodobieństwo jest tak małe, jak to, że w tej chwili spadnie tutaj meteoryt. Oto macie państwo okazję oglądać mutację na żywo."
To fragment opowiadania Olgi Tokarczuk "Najbrzydsza kobieta świata". Słowa mogą być przypisane do Theodora Lenta, męża Julii Pastrany i w dzisiejszym rozumieniu również menadżera. Zarabiał na życie, podróżując po świecie i prezentując swoją małżonkę na pokazach osobliwości. Jaka była prawdziwa historia Julii?
Pochodziła z Meksyku. Uważa się, że przyszła na świat w 1834 roku, chociaż nigdy nie odnaleziono jej świadectwa urodzenia. Prawdopodobnie została porzucona przez matkę, którą przeraził noworodek pokryty gęstymi, czarnymi włosami. Odnaleźli ją mieszkający nieopodal pasterze, za sprawą których trafiła do sierocińca w Culiacán. Wieść o jej niezwykłym wyglądzie trafiła aż do gubernatora Pedra Sancheza, który przygarnął ją, by zajmowała się domem i zabawiała gości. Od samego początku życia traktowana była jako kuriozum, które dziwi, fascynuje i budzi odrazę. Kiedy w wieku 20 lat poznała amerykańskiego impresaria M. Ratesa, jej los został przypieczętowany.
Rates obiecał sławę, pieniądze i luksusy. Wątpliwe, aby wspomniał o etykietce potwora, obrzydzeniu na twarzach widzów i samotności, które były ceną nadchodzącego bogactwa. Jej pierwszy występ odbył się w 1854 roku w teatrze Gothic Hall na Broadwayu. Była ubrana w czerwoną sukienkę, śpiewała hiszpańskie piosenki i tańczyła. Chociaż miała ładny głos, to nie jej popisy artystyczne przyciągnęły tłumy widzów. Wszyscy patrzyli na jej twarz – zwierzęcą, dziwną i niepasującą do eleganckiego stroju.
Julia budziła zainteresowanie nie tylko wśród głodnej wrażeń publiczności. Badali ją lekarze i naukowcy. Jeden z nich, Alexander B. Mott, uznał, że jest ona owocem spółkowania człowieka z orangutanem, który w tamtych czasach stanowił symbol prymitywnej chuci i niebezpiecznej, dzikiej natury. Od tego czasu wyrażenie „kobieta-małpa” trwale zagościło na plakatach, a Julia Pastrana przedstawiana była jako hybryda człowieka i bestii. Często i dobitnie podkreślano jej zwierzęce pochodzenie. Dopiero anatom Samuel Kneeland, Jr. przyznał, że Julia jest człowiekiem cierpiącym na hipertrichozę. To choroba, której symptomem jest nadmierny wzrost owłosienia na ciele, w tym twarzy. Z tego powodu nazywana jest czasem syndromem wilkołaka.
Sukcesy w Ameryce sprawiły, że na Julię zwrócił uwagę Theodore Lent. Został jej drugim impresariem i zorganizował serię występów w Europie. Szybko zauważył, że Julia budzi zainteresowanie wśród mężczyzn – chcieli ją odkupić albo się ożenić. Ślub z najbrzydszą kobietą świata nie był wcale szalonym pomysłem – Julia była już wtedy bogata i mogła zapewnić swojemu małżonkowi spokojny i dostatni żywot. Theodore nie pozwolił, żeby taka okazja przeszła mu koło nosa. Oświadczył się. Wzięli ślub w Baltimore w 1854 roku.
Podobno była w nim zakochana. Spędzała z Lentem większość swojego czasu, a poza nim nie miała w życiu zbyt wielu bliskich osób. Nie mogła wychodzić z domu w ciągu dnia i podróżowała w kapeluszu z czarną woalką. Jednym z jej nielicznych przyjaciół był dyrektor cyrku Otto Herman. Po latach opisał ją w swojej książce jako ciepłą, wrażliwą i inteligentną osobę, której egzystencja przepełniona była głębokim smutkiem. Występy w cyrkach i teatrach były metaforą jej życia: zawsze stała naprzeciwko ludzi, nigdy razem z nimi.
W roku 1858 odwiedziła cyrk Ślęzaka w Warszawie. Kolejnym przystankiem była Moskwa, w której Julia dowiedziała się, że jest w ciąży z Theodorem. 20 marca 1860 roku urodziła syna. Był dużo większy od przeciętnego noworodka, jego ciało pokrywały włosy, a twarz miał podobną do matczynej. Poród był wyjątkowo długi i bolesny, a chłopiec zmarł po 35 godzinach. Julia dołączyła do niego po kilku dniach. Oficjalną przyczyną jej śmierci były komplikacje poporodowe. Nieoficjalną – złamane matczyne serce.
Theodore Lent nie dał się tak łatwo pozbawić źródła dochodu. W szpitalu, w którym Julia powiła dziecko, Lent poznał doktora Sokolova z Uniwersytetu Moskiewskiego, eksperta od balsamowania. Sokolov używał autorskiej techniki, w której łączył mumifikację z wypychaniem. Jak sam twierdził, dzięki temu spreparowane zwłoki wyglądają jak żywe. Ten proces sprawił, że Julia Pastrana wyruszyła na kolejne, tym razem pośmiertne tournée z niemieckim gabinetem osobliwości.
Kilka lat później Lent usłyszał o kobiecie, która przypomina jego świętej pamięci małżonkę. Nazywała się Marie Bartel, miała bujną brodę i była córką niemieckiego biznesmena. Theodore poprosił jej ojca o rękę córki. Zgodę uzyskał pod jednym warunkiem – Marie nie będzie występować. Theodore nie dotrzymał tej obietnicy. Jego nowa żona wkrótce tańczyła na tle wypchanych ciał Pastrany i jej dziecka, w makabrycznym przedstawieniu autorstwa Theodora Lenta.
Julia Pastrana jeszcze długo nie zaznała spokoju. W latach 20. XX wieku stała się częścią gabinetu osobliwości Norwega Haakona Lunda, właściciela ogromnego wesołego miasteczka. Podczas II wojny światowej pokazywanie zdeformowanych ciał zostało zakazane przez Nazistów, więc Julia i jej syn zniknęli z afiszy. Na objazdowe wystawy wrócili po wojnie, o czym donosi prasa z tamtych czasów. Lund zmarł w 1976 roku, zostawiając pokaźny spadek synowi. W tym czasie jego mumie kurzyły się w magazynach. Kolejną część ich wędrówki wyznaczył trzynastoletni chłopiec Tore, który włamał się do miejsca ich spoczynku z kolegami. Chłopcy odłamali rękę Julii, myśląc, że to manekin. Jej zmumifikowane szczątki zostały przekazane norweskiej policji, skąd trafiła do Szpitala Narodowego w Oslo. Mumia jej dziecka była w tak złym stanie, że trafiła na śmietnik. Julię ponownie wystawiono, tym razem w wielkim szklanym sarkofagu. Została pochowana dopiero w lutym 2013 roku, na skutek protestów meksykańskiej artystki, Laury Anderson Barbaty. Pozwolono jej odpocząć dopiero 153 lata po śmierci.