Blisko ludziKapelani szpitalni w czasach pandemii. Pacjenci zabrali głos

Kapelani szpitalni w czasach pandemii. Pacjenci zabrali głos

Wielu kapelanów jest zatrudnionych w szpitalach na etacie
Wielu kapelanów jest zatrudnionych w szpitalach na etacie
Źródło zdjęć: © Agencja FORUM | Daniel Dmitriew / Forum
Iwona Wcisło
14.12.2021 15:48

Wchodzenie bez pukania, brak pytania o zgodę oraz nietaktowne komentarze – te grzechy kapelanów szpitalnych najczęściej wymieniają pacjenci. W czasie pandemii doszedł jeszcze jeden: poczucie niesprawiedliwości, kiedy chorego nie może odwiedzić rodzina, a duchowni mają pełną swobodę. Do tego bywają na bakier z reżimem sanitarnym. Na szczęście to nie standard i w wielu polskich szpitalach kapelani stanowią nieocenione wsparcie dla chorych.

Szpitale, które zatrudniają kapelanów na etacie, powołują się na Ustawę o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta. W rozdziale 10 czytamy, że pacjent ma prawo do opieki duszpasterskiej, a w sytuacji pogorszenia się stanu zdrowia lub zagrożenia życia szpital jest obowiązany umożliwić pacjentowi kontakt z duchownym jego wyznania.

Choć ustawa nie nakłada na szpitale obowiązku zatrudniania kapelanów, a jedynie umożliwienie wsparcia duchownego, wiele z nich oferuje im stały etat lub jego część. Tylko w niektórych placówkach kapelani działają na zasadzie wolontariatu.

Większość z nich to duchowni katoliccy. W szpitalnych kaplicach odprawiają msze, udzielają sakramentów i rozmawiają z pacjentami. W dobie obostrzeń pandemicznych ich obecność budzi sporo kontrowersji. Podobnie jak nie zawsze taktowne zachowanie. Wiele historii mrozi krew w żyłach, ale są też takie, które podnoszą na duchu. Co na ten temat myślą pacjenci? Oddajemy im głos.

Bez pukania na oddział położniczy

Ada Polak do dziś źle wspomina wizyty księdza na oddziale położniczym szpitala powiatowego na Podkarpaciu. Oburza ją, że duchowny za każdym razem wchodził na salę bez pukania, krępując ją swoją obecnością nawet dwa razy dziennie. Do tego nie zakładał maseczki, twierdząc, że jest zaszczepiony. Była tak osłabiona po cesarskim cięciu, że nie miała siły protestować.

- Dla mnie jako agnostyczki przeciwnej instytucji Kościoła sprawa jest skandaliczna. Ksiądz wpychający się na salę oddziału położniczego, bez pukania i zapowiedzi, zszokował mnie i oburzył. Czułam się niekomfortowo z biustem na wierzchu, gdy próbowałam nakarmić córeczkę. Pomiędzy nogami miałam wkładkę wielkości materaca, hamującą odchody poporodowe. Krew, mleko, pot, łzy i nagle obcy chłop - wyznaje w rozmowie z WP Kobieta.

- Najgorsze było to, że moja "współlokatorka" była bardzo religijna. Ochoczo zapraszała go do nas, zagadywała, przyjmowała komunię i spowiadała się, przez co czas jego pobytu niemiłosiernie się wydłużał - dodaje.

Kapelan zamiast męża

Podobnych historii z oddziałów położniczych jest więcej. Pacjentki nie mogą pogodzić się z tym, że wstrzymano odwiedziny najbliższych, a kapelan może zaglądać do każdej sali.

- Po porodzie ksiądz przyszedł do mnie dwa razy. Bez pukania, zaczynając jakąś bezsensowną rozmowę, w czasie gdy karmiłam. Mąż nie mógł odwiedzić mnie nawet na pięć minut, a ksiądz chodził od sali do sali bez żadnego problemu - opowiada jedna z pacjentek.

Podobne doświadczenia ma Paulina Kowalska: - Jaka ja byłam wściekła. Po porodzie karmiłam piersią, a tu wchodzi ksiądz i się gapi. W szpitalu spędziłam tydzień i co dwa dni miałam wizytację. A oczywiście mąż nie mógł odwiedzić mnie i syna. Mam nadzieję, że księża przestaną chodzić po salach. Niech sobie siedzą w jednym miejscu, a jeśli ktoś będzie potrzebował, to do nich pójdzie.

Okrutne słowa kapelana

Zadaniem szpitalnego kapelana jest m.in. udzielanie chorym wsparcia duchowego. Niestety, czasami efekt jego działań jest odwrotny. Część pacjentów zarzuca duchownym, że brak im taktu. Zdarza się bowiem, że z ich ust padają wyjątkowo nieprzyjemne słowa.

Pani Aleksandra ma za sobą bardzo trudny poród. Zagrożone było życie jej i córeczki, ale czuła, że w szpitalu każdy bardzo ją wspiera. O pierwszej w nocy szczęśliwie urodziła za pomocą cięcia cesarskiego.

- O 6 rano trafiłam z córką na salę. Nakarmiłam małą i zasnęłam. Około 8 rano poczułam, że ktoś szarpie mnie za ramię. Zerwałam się przerażona. A to ksiądz ze słowami: "Szczęść Boże, komunia za chwilę". Powiedziałam: "Nie, dziękuję", po czym usłyszałam, że to pewnie dlatego tak teraz cierpię. Popłakałam się - wyznaje.

Niepokojąca obecność

Bywa, że obecność kapelana budzi niepokój, bo w szpitalu kojarzy się z ostatnim namaszczeniem, traktowanym przez wielu jak "wyrok". Co oczywiście nie jest prawdą. Pacjenci, którzy po wybudzeniu z narkozy zobaczyli księdza, twierdzą, że w pierwszej chwili myśleli, że to już święty Piotr wita ich w niebie. Podobny niepokój odczuła Karolina Domańska, kiedy jej miesięczny synek trafił do łódzkiego szpitala.

- Syn trafił na oddział wad metabolicznych na obserwację, by wykluczyć lub potwierdzić chorobę, która nie jest śmiertelna ani zbyt poważna. Były tam również wcześniaki i dzieci z poważnymi chorobami. Ksiądz przychodził codziennie i modlił się za każde dziecko. Nie pytał nikogo o zgodę, ale jak spotkał rodziców, to z nimi rozmawiał i pocieszał - opowiada pani Karolina.

- Nie jestem osobą specjalnie wierzącą i te jego wizyty oraz wypytywanie, co dziecku jest i czemu tu leży, bardzo mnie zdołowały. Poczułam, jakby mój syn miał zaraz umrzeć lub był poważnie chory. Straszny był ten tydzień, do tej pory to przeżywam - dodaje.

Namaszczenie chorych

Paulina Mielcarek jest pielęgniarką na oddziale intensywnej terapii w Bełchatowie. Jest oburzona zachowaniem księdza, który bez pytania rodziny o zgodę udziela nieprzytomnym chorym namaszczenia.

- U mnie na oddziale ksiądz stale przychodzi i jak tylko pojawiają się nowi pacjenci, to daje im namaszczenie chorych. Bez pytania, czy rodzina sobie życzy. Oczywiście zrozumiała jest sytuacja, gdy bliscy sami proszą księdza o taki sakrament, ale nie powinno się to odbywać bez ich zgody. Zgłaszałam to wiele razy pielęgniarce oddziałowej, ale zawsze odpowiadała, że przecież 90 proc. w naszym kraju to ludzie wierzący - relacjonuje pani Paulina.

Reżim sanitarny

- Mój syn został przyjęty na trzy dni na cykliczne badania do jednego z łódzkich szpitali. Została z nim żona, a ja nie mogłem ich nawet odwiedzić. W tym czasie dwa razy mieli za to wizytę księdza, który choć był w maseczce, to nie miał rękawiczek i po wejściu nie zdezynfekował rąk - opowiada ojciec 12-latka. - Nie był napastliwy, nie indoktrynował nikogo, ale na koniec rozmowy gołymi rękami kreślił znak krzyża na czołach dorosłych i dzieci. Bez pytania o zgodę.

Mężczyzna jest oburzony, że przy takiej liczbie zachorowań kapelan chodzi między oddziałami i pacjentami, wcześniej bywając w innych miejscach. Uważa, że powinno też paść pytanie, czy rodzina życzy sobie praktyk religijnych. Jego nastoletni syn ma już określony światopogląd i uważa się za osobę niewierzącą. Rodzina nie ma nic przeciwko potrzebom osób, dla których wiara jest ważna, ale powinno to się odbywać za zgodą pacjentów i przy zachowaniu zasad reżimu sanitarnego.

Pomocna dłoń kapelana

Obecność duchownych w szpitalach u wielu osób spotyka się ze zrozumieniem. Ważne jednak, by kapelan nie był nachalny i potrafił taktownie się zachować.

- W październiku byłam na ginekologii. Straciłam ciążę. Ksiądz zapukał, uchylił lekko drzwi i zapytał, czy chcemy przyjąć eucharystię. Nie było w tym nic namolnego. Jako wierząca i praktykująca przyjęłam sakrament, dziewczyna z łóżka obok też – opowiada pani Paulina. - Obecność księdza mnie nie krępuje. Pewnie nie raz był przy umierających, a widok "cyca na wierzchu" wydaje mi się mniej przejmujący.

Podobnego zdania jest Katarzyna Leśniak, która niedawno miała operację w jednym z warszawskich szpitali:

- Ksiądz zapukał, wszedł, stanął obok łóżek i zapytał, czy potrzebujemy posługi. Odmówiłyśmy, więc pożegnał się i wyszedł. Ja nie odczułam dyskomfortu, choć pewnie mogłam - od kilku dni bez prysznica, pod kroplówką, w jednym worku mocz z cewnika, w drugim popłuczyny z drenu w brzuchu. Zakładam, że są kobiety, które poczułyby się dotknięte i odebrałyby to jako naruszenie prywatności. Z drugiej strony, gdyby były odwiedziny, w takim samym stanie zobaczyłaby mnie rodzina pacjentki z łóżka obok.

Pani Marta, jedna z pacjentek szpitala w Zabrzu, uważa, że nie można winić księdza za brak możliwości odwiedzin przez najbliższych. Według niej szpital jest miejscem, w którym wiele osób potrzebuje rozmowy z księdzem, spowiedzi czy namaszczenia.

- Pod koniec października byłam w szpitalu przez kilka dni i codziennie przychodził ksiądz. Pytał w progu, czy ktoś chce przyjąć komunię. Nie irytowało mnie to, a wręcz przeciwnie, bo uważam, że jest to normalne w szpitalach. Poza tym ksiądz nie wchodził na salę, gdy nikt nie przyjmował komunii, a wręcz życzył miłego dnia.

Nie brakuje również sytuacji, w których obecność kapelana okazała się dla pacjentów dużym wsparciem. Z taką sytuacją spotkała się Joanna Kwiatkowska, która straciła dziecko.

- Na oddział ginekologiczny przyjęto mnie w godzinach 9-10 i do godziny 15 nikt do mnie nie zajrzał. Oprócz kapelana. Jestem wierząca, od pewnego czasu niepraktykująca i trochę antyklerykalna, ale paradoksalnie ksiądz był jedyną osobą z szeroko pojętego "personelu", który przyszedł i zapytał, jak się czuję. Pomogło mi to wtedy na różne sposoby - wyznaje.

Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (411)
Zobacz także