Katarzyna Cerekwicka: Kiedyś bolały mnie teksty, że znowu przytyłam czy schudłam
Dlaczego postanowiła odpocząć od show-biznesu, jak kolorowe magazyny zrobiły jej krzywdę używając photoshopa? Katarzyna Cerekwicka mówi Wirtualnej Polsce także o tym, jak studia psychologiczne pomogły jej w radzeniu sobie z hejterami.
01.09.2015 | aktual.: 22.05.2018 14:11
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Dlaczego postanowiła odpocząć od show-biznesu, jak kolorowe magazyny zrobiły jej krzywdę używając photoshopa? Katarzyna Cerekwicka mówi Wirtualnej Polsce także o tym, jak studia psychologiczne pomogły jej w radzeniu sobie z hejterami.
WP: : Pewnie wszyscy cię o to pytają...
- Gdzie byłam, jak mnie nie było? (śmiech).
WP: : A właśnie, że nie. Jak zmieniłabyś ścieżkę swojej kariery z wiedzą, którą masz teraz, po kilku latach od debiutu i skończonych studiach psychologicznych?
- Rzeczywiście, skończyłam studia psychologiczne, choć jeszcze muszę się obronić. Myślę, że uda mi się to w następnej sesji. Na pewno zmieniłabym system oświaty, szczególnie jeśli chodzi o szkoły muzyczne. Z własnego doświadczenia wiem, że takie placówki mogą zniszczyć w zarodku niejeden talent. Bardzo źle wspominam szkołę muzyczną i dziwię się, że pozostałam w branży. Większość absolwentów ma podobne odczucia.
Mogę jedynie pominąć świetny Wydział Jazzu na Akademii Muzycznej w Katowicach, który skończyłam. Może dlatego, że uczyli mnie w większości artyści pracujący na scenie, ludzie zrealizowani, spełnieni. Artyści to bardzo wrażliwi ludzie, często niepewni siebie, dlatego przydałoby się trochę ich pogłaskać, wesprzeć. Znam wiele zmarnowanych talentów, o których nie usłyszymy, bo nikt nie pomógł im uwierzyć w siebie.
WP: : Ostatni „występ” Amy Winehouse w Serbii był poruszająco smutny. Ktoś próbował wypchnąć na scenę pijaną artystkę, która od dawna mówi, że nie chce już śpiewać niektórych piosenek, bo dotyczą jej byłego męża i zamkniętego rozdziału w jej życiu.
- Oglądałam serbski koncert - to szokujący materiał. Nawet nie chcę, nie umiem sobie wyobrazić, co mogła czuć, kiedy doszła do siebie i zobaczyła ten koncert. Smutne jest to, że manager i rodzina nie zatrzymali jej przed wyjściem na scenę. Mój management na pewno nie pozwoliłby na coś takiego. Dba nawet o to, żeby rzęsa mi się nie przekrzywiła. Może wynika to z tego, że obracam się w środowisku ludzi, którzy do swojej pracy podchodzą z sercem i nie myślą o mnie wyłącznie jako o produkcie. Mam ekipę, która widzi we mnie człowieka i traktuje jako osobę, która ma uczucia, emocje, prawo do lepszych i gorszych dni.
WP: : Byłaś zmęczona, zanim zrobiłaś sobie kilkuletnią przerwę?
- Trochę tak, to była świadoma przerwa. Znikąd nie odchodziłam, ponieważ nie zrezygnowałam z muzyki, co jakiś czas grałam koncerty. Przyszedł taki moment, w którym musiałam zastanowić się, co chcę robić, co dalej. Od 1997 roku mieszkam sama w Warszawie. Miałam 17 lat, gdy zaczęłam na siebie zarabiać, utrzymywać się. Czułam, że w pewnym momencie ta droga do kariery zaczęła mnie dużo kosztować, jeśli chodzi o psychikę, ale i stronę fizyczną. Pojawiły się problemy ze zdrowiem.
Później - w 2006 roku, kiedy już udało mi się osiągnąć to, co chciałam, wszystko wybuchło i tak mnie zaskoczyło! W ogóle nie byłam na to gotowa. Tak jak kocham koncerty, spotkania z ludźmi, uwielbiam pracę w studio, tak otoczka i show-biznes zawsze były dla mnie złem koniecznym. Teraz widzę, że popełniłam błąd udając silną osobę, którą wcale nie jestem. Czasami jednak zapalała mi się lampka i myślałam, że nie mogę pokazywać słabości, bo ludzie mnie zjedzą.
Teraz wreszcie jestem sobą. Mam świadomość, że artysta może być słaby, mieć gorsze dni, jeżeli jest poza sceną. Bo na scenie to jest zawsze sto procent. Przestało mnie interesować, czy jacyś paparazzi zrobią mi zdjęcie, na którym mam worki pod oczami, dziwną fryzurę, bo akurat wychodzę rano do sklepu po karmę dla kotów.
WP: : Kiedyś bolało bardziej?
- Kiedyś bolały mnie teksty, że znowu przytyłam, schudłam, a szczególnie rzeczy wyssane z palca. Przykro mi, że nie słucha się artystów, którzy są naprawdę szczerzy i nie mają powodów, żeby coś udawać, a wmawia się im, że prawda tabloidów jest najprawdziwsza. Hejterzy nie dotykają mnie w ogóle, ponieważ również dzięki studiom poznałam ten mechanizm i wiem, kto siedzi po drugiej stronie komputera. Mogę jedynie współczuć ludziom, że mają taką potrzebę wylewania żółci na kogoś. Moich ulubionych artystów potrafię chwalić, gdy coś mi się podoba, ale nigdy w życiu nie miałam w sobie potrzeby, żeby komuś zrobić przykrość, wylać negatywne emocje.
WP: : Czytasz komentarze o sobie?
- Jestem wrażliwą kobietą i gdy wytykano mi mankamenty mojej urody, bardzo to przeżywałam. Odpoczynek pozwolił mi złapać dystans do wszystkiego, spojrzeć na moją pracą jak na pracę. Angażuję się emocjonalnie w zupełnie inne rzeczy. Najważniejsza jest muzyka i prawdziwe emocje. Jeśli artystka nie ma nic do przekazania, to choćby wyglądała jak milion dolarów, publiczność jej nie kupi, prawda zawsze wygrywa. Ludzie wyczuwają fałsz.
WP: : Pamiętasz pierwszy występ po powrocie?
- Po powrocie… Kurczę, już sama tak mówię (śmiech). Udział w programie „Twoja twarz brzmi znajomo” był skokiem na głęboką wodę. Tam nie chodziło tylko o śpiewanie, ale trzeba było coś odegrać aktorsko, poprzebierać się i tak dalej. Przynajmniej cztery pierwsze odcinki okupiłam wielkim stresem. Wynikał z tego, że nie czułam się pewnie, nie wiedziałam, jak zostanę odebrana w różnych wcieleniach. Teraz wspominam ten show z ogromnym sentymentem. Wydaje mi się, jakby to było sto lat temu. Nie ukrywam, że świetnie wpłynął na mój głos, bo przez cztery miesiące miałam przymusowy trening i rzeczywiście była to dobra rozgrzewka przed tym, co robię teraz.
WP: : Uważasz, że obciachem dla artysty jest na przykład skakanie do wody w innym programie?
- Pracuję w branży rozrywkowej i kiedyś popełniłam błąd startując w „Tańcu z gwiazdami”. Namówiono mnie, choć wcześniej nawet go nie oglądałam. Wszyscy mówili, że to super sprawa, że oddaliby życie, żeby tam być. Pomyślałam: idę. Nie potrafiłam się bawić tym programem. Nie miało to niczego wspólnego z frajdą. Tylko ciężka praca i ocenianie. Czułam się niedoceniona, choć naprawdę dawałam z siebie wszystko. Program „Twoja twarz brzmi znajomo” był wyzwaniem muzyczno-aktorskim i było fajnie.
WP: : Dostajesz dużo propozycji wzięcia udziału w programach rozrywkowych, w których skacze się do wody czy tresuje psa?
- Tak, ale mam management, który przesiewa je jak sito. Czasami nawet nie docierają do mnie różne pomysły. Zawsze powtarzam, że nie wchodzę w programy, które nie są związane z moim zawodem.
WP: : Jak podchodzisz do presji, by wyglądać idealnie, nie mieć zmarszczek? Anna Maria Jopek w jednym z wywiadów apelowała do grafików komputerowych z kolorowych pism: Oddajcie moje zmarszczki!
- Kiedyś zrobiono mi bardzo dużą krzywdę używając photoshopa. Uważam, że moja twarz nie nadaje się do obróbki w tego typu programach. Jak tylko coś się próbuje wymazać, twarz staje się niepodobna. Nigdy nie czułam się lepiej niż teraz, ale taka samoakceptacja chyba przychodzi z wiekiem. Mam takie ciało, jakie mam. Nie zmienię go, nie odrąbię czegoś i też nie doszyję sobie jakiegoś elementu. Kiedyś miałam ogromne kompleksy, teraz jestem pogodzona z tym, co dostałam w genach. Nie mówię, że ludzie mają o siebie nie dbać, ale martwi mnie nadmierne przejmowanie się wyglądem przez niektórych.
Siedziałam ostatnio na plaży w Sopocie i widziałam pięć dziewczyn przy jednym stoliku. Wszystkie miały małe noski, wielkie usta i wyglądały jak siostry. Uważam, że jesteśmy piękni, gdy wyglądamy oryginalnie, a nie jak kopie. To są nasze geny. Cieszę się z tego, że z moich rodziców powstała taka mieszanka genetyczna, bo ich kocham. Jestem dumna z mojego nosa, z nóg, które odziedziczyłam po mamie. Tak naprawdę i tak wszyscy się zestarzejemy.
Ostatnio chyba pani Anna Nehrebecka powiedziała, że zmarszczki to nasza mapa wspomnień. Coś w tym jest. Kiedyś miałam fajną panią profesor. Gdy do niej trafiłam, miała prawie 90 lat. Ona powiedziała: Spójrz na moją twarz. Co o niej sądzisz? Odpowiedziałam: Wygląda pani, jakby cały czas się uśmiechała. - Wiesz, dlaczego tak wyglądam? Bo całe życie się uśmiechałam i dziękuję Bogu, że nie mam takiej wykrzywionej gęby jak moja wredna sąsiadka - powiedziała.
Nie boję się upływającego czasu, procesu starzenia. Kiedyś, jak miałam 25 lat, bardzo to przeżywałam. Wydawało mi się, że to już jest koniec. Trzydziestkę też trochę odchorowałam, bo z przodu pojawiła się trójka, ale magiczne urodziny to były 33. Zrobiłam taką imprezę, że ledwo przeżyłam razem ze swoimi znajomymi. Wtedy stwierdziłam, że nigdy więcej nie będę się przejmować głupotami.
Nie jestem przeciwko pomaganiu urodzie. Jeśli w przyszłości znajdzie się coś takiego, co pomoże aż tak strasznie się nie zmarszczyć, to na pewno tego użyję, ale nie będzie to botoks, żadna inwazyjna metoda. Nie przekroczę granicy i nie będę wyglądać karykaturalnie. Ostatnio miałam dwie fajne sesje zdjęciowe. Jedną na okładkę płyty z Izą Grzybowską, a drugą z Zuzą Krajewską do jednego z czasopism. Byłam szczęśliwa, bo na zdjęciach mam swoje bruzdy i zmarszczki.
WP: : Musiałaś o to walczyć?
- Nie. Powoli odchodzi się od wygładzania. Ani nie jestem wyszczuplana, ani zniekształcona w jakikolwiek sposób. Jestem sobą i powiem szczerze, że to są chyba dwie ulubione sesje, jakie miałam w życiu, mimo że wcześniej brałam udział w wielu takich projektach. Patrzę na te zdjęcia i myślę: to ja!
Katarzyna Gruszczyńska/(kg)/(mtr), WP Kobieta