Katarzyna Maciąg - usidlona feministka
Nie wstydzi się swojego pesymizmu, a szczęścia nie uważa za obowiązek. Katarzyna Maciąg, wojująca feministka, znalazła spokój w związku z mężczyzną, który jest od niej mądrzejszy i potrafi jej ustąpić.
O tym jakiej popularności chce uniknąć, o tym jacy mężczyźni są dla niej pociągający oraz o wielu innych ciekawych faktach ze swojego życia opowiadała w wywiadzie dla „Sukcesu”.
SUKCES: Jak jest po niemiecku: „odniosłam sukces”?
Katarzyna Maciąg: Ich habe Erfolg erreicht. Chociaż moje ulubione słowo to leidenschaftlich, czyli namiętny... (śmiech) Tyle jeszcze pamiętam, ale wiele z tego, czego zdążyłam się nauczyć na germanistyce, zapomniałam. Wybór te-go kierunku to była próba wykonania planu – szkoła, matura, dobre studia. Szybko jednak zorientowałam się, że to nie dla mnie. I tak z Uniwersytetu Warszawskiego trafiłam do krakowskiej szkoły teatralnej.
To była kolejna próba?
Właśnie tak. Długo dojrzewałam do decyzji, by zdawać do szkoły teatralnej, ale chyba zawsze miałam tzw. predyspozycje do uprawiania tego zawodu. Dzieci dzielą się na te, które bezstresowo biorą udział w okolicznościowych akademiach, i na te, które recytować wierszyków nie potrafią i nie znoszą. Ja należałam do tych pierwszych – zero tremy, deklamowałam poezje, tańczy-łam, śpiewałam. Bardzo bym chciała mieć dzisiaj tę pewność siebie. Totalna, niczym nieskrępowana radość z własnej obecności na scenie. Brakuje mi jej. Kiedy na ostatnim roku studiów Jerzy Stuhr zaproponował mi jedną z głów-nych ról w „Korowodzie”, do końca nie wierzyłam, że ją zagram. Byłam prze-konana, że coś temu przeszkodzi. Jakiś kataklizm. Może powinnam zagrać w jakiejś katastroficznej produkcji, żeby moje apokaliptyczne wizje mogły się spełnić. W dzieciństwie zawsze oczekiwałam albo końca świata, albo
wojny. (śmiech)
Absolutnie nie! Chociaż jestem sobie w stanie wyobrazić na przykład, że ten wywiad z jakiegoś tam powodu się nie ukaże. (śmiech) To raczej wrodzony pesymizm. Ale jak mówi znajomy mojego kolegi, życie jest jak roller coaster – trzeba się tylko trzymać wagonika. Nie ma chyba ludzi, których spotykałyby w życiu same dobre rzeczy. Bezpieczniej więc zachować ostrożność.
Ale 20-latki zazwyczaj widzą świat przez różowe okulary.
Nie wstydzę się swojego pesymizmu. Ostatnio czytałam ciekawy artykuł o przymusie bycia szczęśliwym, o życiu w dzikiej euforii. Mierzy się np. szczę-ście w skali 1 do 10 i ludzie, którzy oceniają się, powiedzmy, na 5–6, uchodzą za nieszczęśliwych. Bo dziś należy mówić o „obłędnym szczęściu” – pozosta-jąc przy tej skali, wypada „być na 10”. A to bzdura.
Jest pani bardzo emocjonalna
To dla mnie komplement. Częściej zdarza mi się słyszeć, że jestem chłodna, zamknięta w sobie. Choć jestem osobą dość praktyczną i zdystansowaną, nie jest wcale tajemnicą, że osoby z pozoru chłodne tak naprawdę przeżywają wielkie emocje.
Po przeczytaniu wywiadów z panią spodziewałam się bujającej w obło-kach, egzaltowanej nieco buntowniczki. Nic mi się tu nie zgadza!
(śmiech) Proszę dodać jeszcze infantylnej. Jestem albo szaloną buntowniczką (bo przyznałam, że chodziłam w liceum na wagary), albo ryzykantką, bo opo-wiedziałam o studenckiej podróży z przyjaciółką autostopem przez Grecję, niemal bez grosza przy duszy. Żyjemy w świecie etykietek, zwłaszcza media uwielbiają szufladkować ludzi, bo wydaje im się, że w ten sposób czynią ich wyrazistszymi dla czytelników.
Może nie zbuntowana, ale na pewno stanowcza. Zupełnie inna niż Basia z serialu „Teraz albo nigdy”, z którą jest pani utożsamiana.
Basia to tak niezdecydowana, anielska istota, że czasem chcę zawołać: „Ru-szże się w końcu, dziewczyno”! W przeciwieństwie do niej ja jestem bardzo zdecydowana. Aż za bardzo. Rodzice nie mieli ze mną lekko…
Co takiego pani robiła?
W dzieciństwie szukałam tego, co przerażające. Na jeden z konkursów recyta-torskich w szkole podstawowej wybrałam same fragmenty tekstów, w których lała się krew, a trup leżał w wannie. Pamiętam wyraz twarzy pań z komisji w Domu Kultury w Kozienicach, moim rodzinnym mieście. W szkole nie nauczy-łam się niczego poza tym, że nie trzeba się wychylać, tylko równo maszero-wać w szeregu. No i takiej fałszywej pokory. Dzisiaj cały swój okres dorastania postrzegam jako pole minowe. Rodzice odetchnęłi, gdy w końcu minął u mnie ten czas „burzy i naporu”.
Pani rodzice są wyrozumiali?
Tak. Mam też mądrego młodszego brata. Michał studiuje prawo i jest wyjątko-wo dojrzałym jak na swój wiek facetem. Czasem wyprowadza mamę z równo-wagi, żartując, że on też będzie aktorem. Zna mnie na wylot, często śmieje się z bzdur, jakie o mnie czyta.
Czy to, co przeczytałam o pani feminizmie, też jest bzdurą?
To akurat prawda. Jestem feministką, ale nie w taki głupi, naiwny sposób, jak to funkcjonuje w obiegowych sądach.
Wielu wciąż kojarzy feministki z nieznoszącymi facetów zasuszonymi sta-rymi pannami.
Ale co jest złego w byciu zasuszoną starą panną? I kto wymyślił taki obraz fe-ministek? Sami faceci, bo najlepiej coś obśmiać i wyszydzić, by odebrać temu siłę. Chociaż ja mam wielu kolegów, którzy sami mówią, że są feministami. Traktują kobiety jak równoprawnych partnerów. To popkultura uprzedmiotowiła kobiety, sprowadziła do roli ślicznej zabawki.
Walka płci jest wpisana w nasze wzajemne relacje, bo, jak wiadomo, mężczyźni są z Marsa, a my z Wenus.
A to już inna sprawa, bo dotyczy sfery czysto biologicznej. Myślę o tym, co dzieje się na płaszczyźnie, nazwijmy to, socjologicznej. Np. na planie filmo-wym, gdzie reżyserem jest najczęściej mężczyzna, który czasami nadużywa swojej władzy. Oczywiście nie każdy. Najsłynniejsi filmowcy swoje najlepsze filmy kręcili z kobietami. I one nie pełniły w nich roli dekoracji. Almodóvar, Fel-lini, Saura…
Odmówiła pani udziału w sesji zdjęciowej „Playboya”, ale i w „Tańcu z gwiazdami”. Nie chciała się pani wypromować?
Nie sądzę, bym właśnie takiej promocji potrzebowała. Mówię to z premedyta-cją, choć pewnie zostanę posądzona o brak skromności. Nie mam nic przeciw scenom rozbieranym, jeśli naprawdę czemuś służą, tu nie mam złudzeń, że nie ma to nic wspólnego ze sztuką. Poza tym uważam, że aktor musi pozostać dla widza tajemnicą.
Jaki musi być mężczyzna, by panią zainteresował?
Na pewno bez szans jest typ macho. (śmiech) Uroda jest dla mnie bez zna-czenia. Może być nawet najbrzydszy na świecie. Np. Serge Gainsbourg, słyn-ny francuski pieśniarz, może być dla jednego strasznie szpetny, a dla mnie jest fascynujący, a do tego jaki utalentowany. A propos pociągających męż-czyzn – dla mnie Woody Allen to też niezłe ciacho!
A jaki jest ten, który zdołał panią przy sobie zatrzymać?
Jest podobny do Gainsbourga. (śmiech) Równie fascynujący i piękny! Ma silną osobowość, wie, że jest jedyny w swoim rodzaju. Dlatego niełatwo chodzi na kompromisy, co, jak wiemy, nie jest dzisiaj mile widziane.
Dwie silne osobowości, w tym feministka. Czarno to widzę.
Nieee, dlaczego? W naszym związku panuje totalny spokój. Głównie dlatego, że Piotrek jest ode mnie mądrzejszy i potrafi ustąpić.
W skali 1 do 10, a'propos szczęśliwości, gdzie dziś pani jest?
Powiedzmy, że 7,48. (śmiech)