Blisko ludziKiedyś łatwiej było się w tym wszystkim połapać. Dwie szczoteczki do zębów w kubku oznaczały związek

Kiedyś łatwiej było się w tym wszystkim połapać. Dwie szczoteczki do zębów w kubku oznaczały związek

W zasadzie opcje były dwie: związek pełną parą albo one night stand. Teraz wszystko się pomieszało i powstała jakaś piekielna hybryda. Jej znaki szczególne to sto procent przyjemności, zero odpowiedzialności. Kiedyś łatwiej było się w tym wszystkim połapać. Dwie szczoteczki do zębów w kubku oznaczały związek. “Poznaj moich przyjaciół” też. A wspólne wakacje, to już na pewno.

Kiedyś łatwiej było się w tym wszystkim połapać. Dwie szczoteczki do zębów w kubku oznaczały związek
Źródło zdjęć: © Pixabay.com | CC0 Public Domain

26.05.2018 17:10

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Anka i Radek poznali się przez znajomych. Był spacer, kawa i chemia. Oboje sparzyli się w poprzednich związkach, więc podeszli do tematu ostrożnie. Chcieli, aby ta znajomość rozwijała się powolnym rytmem. Ale trudno działać na przekór sobie, a uczuć nie oszukasz. Randki były coraz częstsze i coraz dłuższe. Rozmowy coraz bardziej osobiste. Mijały tygodnie. Radek rozgościł się w łóżku Anki. Przysposobił sobie spory kawałek łazienkowej półki. Przytaszczył zapas czystych gaci i ciepnął je do wolnej szuflady. Upodobał sobie kubek ze śmiesznym nadrukiem, z którego codziennie pił poranną kawusię – z błogim uśmiechem na twarzy i dłonią władczo ułożoną na udzie Anki. Do własnego mieszkania wracał rzadziej, niż odwiedzał rodziców. I też wyłącznie dla zasady. Na urodziny podarował Ance wyjazd do Darłówka i dużo doskonałego seksu, o ile doskonały może być seks na peerelowskim tapczanie w ośrodku wypoczynkowym Neptun. Rano spacerowali po plaży i zbierali bursztyny jak w piosence Ireny Santor. Wieczorami pili wino i robili do siebie maślane oczy. Pełna błogość. Aż do momentu, kiedy Anka odruchowo nazwała go swoim chłopakiem. Wtedy czar prysł. Między parą kochanków wyrosła niewidzialna ściana. Radek cały zesztywniał, jego czoło skropiło się potem. “To nie jest związek” – wydukał tonem z pogranicza przerażenia i obrażenia. “Niedawno się z kimś rozstałem. Nie jestem jeszcze gotowy się zaangażować”. Anka była dość przytomna, żeby spytać Radka, czym miałby różnić związek, od układu, który mają teraz. Kontraktem podpisanym krwią? Wspólnym kredytem na trzydzieści lat? Radek nie wiedział, ale był pewien, że nie chce być niczyim chłopakiem. To, co jest między nim a Anką bardzo mu odpowiada, ale chce, żeby było niezobowiązujące. Chce niezobowiązująco suszyć swoje kalesony na jej balkonie. Niezobowiązująco spać w jej łóżku, z twarzą wtuloną w jej łopatkę, przez sześć nocy w tygodniu. Chce też chwalić się nią przed kumplami i zabierać nad morze – zupełnie niezobowiązująco.

Na tę przypadłość co Radek cierpi pół pokolenia dwudziesto– i trzydziestolatków. Poharatali się już emocjonalnie w niejednym związku, ale długotrwała samotność ich przygnębia, a bezosobowy charakter szybkich romansów nuży. Teraz najchętniej wzięliby sobie to, co najlepsze z obydwu światów. Chcą regularnego dostępu do intymności, ale bez emocjonalnych obciążeń. Chcą korzystać z czyjegoś ciała, nie musząc przy tym oferować wyłącznego dostępu do własnego. Chcą spędzać wspólnie czas, ale na przyjemnościach, a nie na rutynie. Ktokolwiek pierwszy na to wpadł, na pewno zachwycił się własnym sprytem, bo na pierwszy rzut oka wygląda to na układ idealny. Można pławić się w dobrych rozmowach, bez dawania odsłuchu czyimś problemom. Orgazmy masz jak w banku, ale nie musisz rezygnować z radosnego buszowania po Tinderze, bo przecież nikt nic nikomu nie obiecywał. Codziennie rano budzisz się obok czyjegoś boku – no, chyba że ten ktoś ma anginę albo opryszczkę – wtedy bez zbędnych ceregieli uciekasz do siebie. Garściami czerpiesz z czyjegoś czasu, ale nie musisz odbębniać tej całej prozy typu obiadki u babci, odstawianie na lotnisko albo ocieranie łez po śmierci jamnika. Bo przecież to nie jest związek. To coś zupełnie niezobowiązującego. Ot, taka przygoda. Tyle że ciągnąca się całymi miesiącami. Noc za nocą.

Tak jak każdy układ idealny, ten też najlepiej sprawdza się w teorii. W prawdziwym życiu trzeba by cudu, żeby dwie osoby interesował dokładnie ten sam poziom zaangażowania. Paula i Grzesiek próbowali. Ustalili nawet prostą zasadę: kiedy się widzą, zachowują się jak para. A w pozostałe dni? Brak kontaktu. Wolność i swoboda. Żadnych obietnic, żadnych pytań. Przez pół roku tworzyli udany półzwiązek, który obojgu dawał satysfakcję. Trzymali się proporcji: trzy noce razem, cztery osobno. Ale Grześkowi trudno było zarządzać swoimi potrzebami w tak pozbawiony sentymentów, żołnierski sposób. Łapał się na tym, że tęskni za Paulą i zastanawia się co i z kim teraz robi. Stopniowo zaczął naginać zasady. Zadawał coraz więcej pytań, nalegał na częstsze spotkania. Paula odczytała to jako zamach na swoją niezależność i spanikowała. Nagle znaleźli się w dokładnie tam, gdzie Radek i Anka, czyli w samym środku niezręcznej rozmowy pod tytułem “Czym my właściwie dla siebie jesteśmy?”.

Takich scenariuszy i układów jest więcej. Niektóre udają nowoczesne, wręcz postępowe. Że niby jest w nich głębszy zamysł – że chodzi o eksperyment albo wyswobodzenie się spod jarzma monogamii. Tyle że większość tych produktów związkopodobnych zdaje się mieć jeden wspólny mianownik – emocjonalne cwaniactwo. Przyglądając się strategii “nie kupuj krowy, jak masz mleko za darmo” , z miejsca można by okrzyknąć millenialsów pokoleniem egoistów, wiecznie pogrążonych w zimnej kalkulacji i zafiksowanych na własne korzyści. Ale za tym kultem wolności, ograniczaniem dostępu do siebie, oburzeniem Radka i paniką Pauli kryje się coś więcej niż zwykłe wyrachowanie i wygodnictwo. To strach przed powierzeniem się drugiej osobie i tym, bez czego żadna relacja nie ma szans na przetrwanie – prawdziwą, bardzo zobowiązującą bliskością.

zdradamałżeństwopara
Komentarze (98)