Kilkuletnia nauczycielka
Ostatnio stało się coś, co uświadomiło mi, że chyba się starzeję. Jadźka przez chwilę była moją nauczycielką.
Dziecko uczy rodzica wielu rzeczy. Mnie Jadźka nauczyła na przykład, że wstawanie i szóstej rano jest możliwe, że można funkcjonować pomimo skrajnego zmęczenia i że kochamy dziecko niezależnie od tego, czego okropnie bezmyślnego dokonało. Ale to nie są rzeczy, które przekazała mi świadomie. Ostatnio jednak stało się coś, co uświadomiło mi, że chyba się starzeję. Jadźka przez chwilę była moją nauczycielką.
Byłam pewna, że ten moment nadejdzie o wiele później. Zdaję sobie sprawę, że tak jak ja wprowadzam dzisiaj moich rodziców w tajniki Internetu, tak moja córka za lat kilkanaście będzie mnie doszkalać w różnego rodzaju technologicznych nowinkach. I nie tylko. Świat szybko się zmienia, dzieciaki łapią wszystko w mig, nie tak jak ich stetryczali rodzice. No dobrze, ale miało się to stać w dalekiej przyszłości, a nie kiedy Jadźka ledwo dobiega lat trzech. A jednak.
W pewną leniwą sobotę nie było już naprawdę co robić. Rysowanie kredą po tablicy odrobione, budowanie z klocków zjeżdżalni dla misiów też. Zabawa kulkami znudziła nam się po godzinie, a książka o małpie okazała się być nudniejsza niż zmywanie podłogi w kuchni. Sięgnęłyśmy więc po ostatnią deskę ratunku.
Dwie sztuki opakowania baniek mydlanych czekały spokojnie na szafie na swoje drugie życie. Jadwiga zarządziła, że każda z nas bierze po jednej sztuce i dmuchamy przez plastikowe przyrządy zakończone kółkiem. Jadźka ma w tym naprawdę niezłą wprawę. Przyznam jednak, że na chwilę musiałam chyba zerknąć w monitor komputera, bo umknęło mi coś ważnego.
- Mama, to bańka dla ciebie - powiedziała z dumą córa. Popatrzyłam i nieco się zdziwiłam. Bańka "stała" na opakowaniu od baniek, wieńcząc ją niczym kopuła. Wielka jadźkowa bańka znalazła się tam nie wiadomo jak. Jadźka, jak ty to zrobiłaś, kochanie? - Iga z dumą zaprezentowała mi swoją specjalność zakładu. Jeśli chcecie zadziwić dziecko, męża lub babcię, możecie zrobić następującą rzecz. Ale uprzedzam, że wymaga to precyzji chirurga oraz sprytu rudego lisa. Jadźka najpierw dmucha przez kółko, pojawia się bańka.
Następnie łapie tę bańkę z powrotem do kółka i przekłada na pojemnik z płynem. Delikatnie, precyzyjnie, tak że bańka nie pęka, tylko na jakiś czas zostaje na brzegu opakowania. I to był właśnie ten prezent dla mamy. A właściwie dwa. Bo oprócz materialnej bańki, która pękła za chwil kilka, nauczyłam się czegoś od swojego dziecka (ale zanim powtórzyłam tę sztukę, siłowałam się z tym kilka razy).
Matki są z natury skłonne do wzruszeń, szczególnie w takich okolicznościach. Ucałowałam moją chlubę. Powiedziałam, że nauczyła mnie czegoś, czego wcześniej nie potrafiłam zrobić (bo niby do czego mogłoby mi to być potrzebne...) i że bardzo jej za to dziękuję. Szkoda, że nikt nie widział miny Jadźki oprócz mnie. Urosła w moment jakieś dziesięć centymetrów, a jej pierś „poszła” dumnie do przodu.
Tak oto przez cały wieczór łapałyśmy bańki i robiłyśmy z nich prezenty dla taty, babci, dziadka, kolegów i koleżanek. Fajnie było tak coś razem robić. Coś, co w końcu nie wymyśliłam ja, bo nie miałam pojęcia, że takie cuda można robić. Bawiłyśmy się na jej warunkach i zasadach, bo były ciekawe i do zaakceptowania.
Poczułam, że coś się powoli zmienia. Coś, czego apogeum doświadczę w wieku średnim i nie jestem pewna, czy będę potrafiła docenić to tak jak dzisiaj. Oby. Obym potrafiła przyznać rację, zaakceptować zasady dziecka, kiedy będzie dokonywać w życiu wyborów, kiedy sama będzie sobie budowała świat. Że będę wiedziała, kiedy mówić, a kiedy zamilknąć i dmuchać bańki.
Jeszcze długo potem powtarzała z dumą wszystkim napotkanym osobom, że mnie czegoś nauczyła. Nic dziwnego, ma dziewczyna prawo do chwili triumfu. Ja uczę ją codziennie czegoś nowego, pora żeby zaczęła się rewanżować. W końcu matka nie chce stać w miejscu. Byle do przodu, nawet gdyby nauka dotyczyła skomplikowanych operacji na mydlanych bańkach.