Kinga Rusin: Nigdy nie podpieram ścian!
Na jednym z festiwali tancerze przez godzinę byli odwróceni do nas tyłem. Nie ruszyli ani nogą, ani ręką - tańczyli jedynie mięśniami pleców. O tym, czym jest dla niej taniec i co zmienił w jej życiu, mówi popularna dziennikarka telewizyjna i prowadząca program „You can dance” Kinga Rusin.
29.09.2015 | aktual.: 30.09.2015 12:11
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Na jednym z festiwali tancerze przez godzinę byli odwróceni do nas tyłem. Nie ruszyli ani nogą, ani ręką - tańczyli jedynie mięśniami pleców. O tym, czym jest dla niej taniec i co zmienił w jej życiu, mówi popularna dziennikarka telewizyjna i prowadząca program „You can dance” Kinga Rusin.
Co panią zachwyca w tańcu?
* Kinga Rusin:* Moje doświadczenie z tańcem przed „You can dance” ograniczało się jedynie do tańca ludowego oraz do udziału w „Tańcu z Gwiazdami”, w którym o taniec raczej nie chodzi. Kiedy na początku prowadziłam ten program, zastanawiałam się skąd te spory między Michałem Pirogiem a Agustinem Egurollą (jury programu – przyp. red). Taniec to taniec i nie ma co tu dywagować! Zaczęłam więc jeździć na różne festiwale taneczne, gdzie zobaczyłam, jaką siłę przekazu mają w sobie tancerze. Na jednyąa, ani ręką - tańczyli jedynie mięśniami pleców. Było to doświadczenie szokujące, ale i mistyczne. Wiele z tych festiwalowych doznań uformowało we mnie chęć dzielenia się moimi przemyśleniami i odczuciami. Zawsze chciałam być jurorem. Taniec bez emocji nie ma żadnego sensu! Chciałam, by Michał i Agustin też tego doświadczyli, więc zabrałam ich w Sevilli na pokaz flamenco, żeby zobaczyli, co to znaczy tańczyć twarzą. To jest niesamowite!
Czy "You can dance" to program wyłącznie o tańcu?
Moim zdaniem to program o wielkim talencie i pasji. Żeby dojść do pewnego poziomu, trzeba się temu oddać bez reszty. To jest program o emocjach - taniec bez nich nie ma racji bytu. Na bardzo długo zapada w pamięć właśnie dlatego, że jest ogromną dawką uczuć na różnych poziomach. Od takich programów oczekuje się emocji, rozrywki i uniesień.
Jaki moment z tej edycji „You can dance” najbardziej zapadł pani w pamięć?
Bardzo dobrze pamiętam casting we Wrocławiu, kiedy pojawiła się dziewczynka z zespołem Downa. Jej rodzice poprosili nas, żebyśmy obejrzeli jej występ, bo to było dla niej formą terapii oraz ogromnym marzeniem. Oczywiście zgodziliśmy się. Gdy tańczyła, nie schodził jej z twarzy uśmiech, tańczyła to, co gra jej w duszy. Po występie zapytałam ją, co czuje. Powiedziała nam, że taniec to dla niej szczęście! Po tych słowach nie mogłam się pozbierać. Byłam tak wzruszona, że musieliśmy przerwać casting, bo nie mogłam się uspokoić.
W poprzednich edycjach widzieliśmy już wszystko - różnych ludzi, wielkie talenty, obrażone primadonny, zdeterminowanych ludzi walczących wściekle o swoje. Rzadko kiedy był ktoś, kto nie marudził. Każdemu w którymś momencie coś nie pasowało. Pomyślałam sobie wtedy, że każdy powinien zobaczyć występ tej dziewczynki i zastanowić się nad sobą, czy na prawdę ma na co narzekać? Zacznijmy doceniać życie, jeśli mamy zdrowie i talent, to możemy w życiu robić wszystko! Nic więcej nie potrzeba. Bardzo dużo mi ta sytuacja dała do myślenia.
Wejście w świat tańca było łatwe?
Weszłam w świat, który był mi zupełnie obcy. Taniec współczesny nie był zupełnie moją bajką, po „Tańcu z Gwiazdami” miałam pojęcie jedynie o tańcu towarzyskim. Ruch sceniczny był dla mnie zupełnie obcy. Postanowiłam się na to otworzyć. Zaczęłam szukać nowych doświadczeń, których wcześniej nie dotknęłam. Wydawało mi się, że już wiele widziałam i doświadczyłam - byłam w błędzie! Tyle jest rzeczy, które dają zupełnie nowe spojrzenie na świat i ludzi. Wciągnęłam w to wielu moich znajomych. Ludzie z lenistwa czy strachu odcinają się od rzeczy, które są im obce.
Po tym programie zaczęłam wiele odkrywać i dzielić się doświadczeniami. Zaczęliśmy ze znajomymi oglądać inne filmy, chodzić na wystawy, które nie cieszą się wielka popularnością. Pamiętam festiwal, gdzie tylko ja i Kasia Sokołowska byłyśmy na widowni. To dopiero było wielkie przeżycie! Ci ludzie występowali tylko dla nas. To był zespół „Kot”. Wiele lat później „Kot” otrzymał Paszport Polityki, a ja już od dawna znałam ten zespół i widziałam jego występ - całe osiem lat wcześniej!
Jak wygląda współpraca z ekipą na planie?
Patricia Kazadi jest dla mnie jak młodsza siostra. Od początku mamy ze sobą świetny kontakt. Bardzo się z tego cieszę, to był mój pomysł, byśmy weszły w taką relację. Cieszę się, że ona podeszła do mnie z takim zaufaniem.
Z Agustinem i Michałem też widujemy się poza programem. Agustin wręcz euforycznie podszedł do kolejnej okazji do współpracy, każdego dnia nam powtarzał, że cieszy się że jest z nami. Powiedział nawet, że nie wyobraża sobie życia bez nas. Pomimo tego, że zdarzały się trudne sytuacje, mieliśmy odmienne zdanie i trudno nam było dojść do porozumienia na planie, wciąż byliśmy zespołem.
Na castingach spierają się trzy silne osobowości, każde z nich chce, by jego zdanie było na pierwszym miejscu. Lubimy ze sobą pracować, szanujemy się i to nas zawsze godziło. Zdarzało nam się mnóstwo rozmów na planie zarówno tych lekkich jak i trudnych o życiu, polityce, o nas.
Czy na imprezach jest pani królową parkietu czy raczej podpiera pani ściany?
Nigdy nie podpieram ścian, ale tańczę tylko w bardzo wąskim gronie osób, w sytuacjach, gdy czuję się swobodnie. Zdarzało mi się wychodzić nawet do klubu z Michałem podczas kolejnych edycji programu. W zależności od tego, gdzie byliśmy (gdzie odbywały się warsztaty dla tancerzy „You can dance” - przyp. red.) zawsze umykaliśmy gdzieś, by potańczyć - to fajna rzecz, by się wyluzować. Jeśli mam odpowiednie warunki i sprzyjające otoczenie, to bardzo chętnie tańczę!
Rozmawiał: Łukasz Kędzior/eksmagazyn.pl