Kleptomanka to takie ładne określenie. A ja jestem zwykłą złodziejką - kradnę, chociaż nie muszę
"Jak dziecko kradnie jakieś słodycze to straszę, że następnym razem przyjdzie policja i będzie miało kłopoty. Jak starsza kobicina kostkę masła chce zabrać to przymykam oko, puszczam i nic nie mówię. Ale są też tacy, którzy kradną, chociaż mają pieniądze, są dobrze ubrani. Dlaczego wynoszą paczkę precelków? Albo kilka czekolad? Nie wiem. Nie rozumiem. Z ciekawości ich pytam, gdy czekamy na policję. A oni mówią, że sami nie wiedzą, że nie mogą inaczej" - opowiada mi ochroniarz z 8-letnim doświadczeniem pracy w supermarketach.
04.08.2018 | aktual.: 04.08.2018 17:20
Ania, 30 lat, wychowywała się pod Otwockiem, dziś mieszka w Warszawie
Spotykamy się z Anią kilka razy na mieście. Jak sama twierdzi, nie jest dobra w nazywaniu tego, co czuje. Gadamy o pierdołach, pracy, tatuażach i facetach. Na pierwszym spotkaniu Ania mówi o sobie, że jest złodziejką. - Czy złodziejka zasługuje na to, by o niej pisać artykuł ? - pyta po drugim spotkaniu nad Wisłą. Dopiero na trzecim się przede mną otwiera.
Ania: Kiedy mama znalazła w moim plecaku sztuczne perły sąsiadki, postawiła mnie przed lustrem i kazała powiedzieć na głos: "jestem złodziejką". Ale sztuczne perły nie były pierwszą rzeczą, jaką ukradłam. W myślach już wielokrotnie mówiłam do siebie samej, że jestem złodziejką. Podłą, obrzydliwą, głupią złodziejką. Nic to nie dało.
Pierwsza była szminka kuzynki. Miałam 8 lat, a kuzynka 16. Bardzo mi się podobała, taki perłowy delikatny róż. Zabrałam szminkę z łazienki i włożyłam do kieszeni sztruksów. Potem było już tego zbyt wiele, żeby zapamiętać. Koleżanki z klasy, rodzinne imprezy. Wynosiłam wszystko, zaczynając od figurek, małych maskotek, długopisów, przez lakiery do paznokci, kredki do oczu po samoprzylepne karteczki, magnesy na lodówkę. Na studiach kradłam jedzenie, ale to lepsze, na które nie miałam kasy. Jakieś droższe czekolady, pleśniowy ser. Teraz wynoszę sztućce z restauracji. Stać mnie na to, żeby zapłacić rachunek 150 zł za lunch. Ale nie mogę się powstrzymać i kiedy kelnerka odchodzi z dobrym napiwkiem ja chowam łyżeczkę albo widelec. Pracuję w korporacji, znana firma zajmująca się ubezpieczeniami. O ironio. Stać mnie, nie muszę kraść. Nie mam głodnych dzieci w domu, ani długów. Kradnę, bo muszę.
Mama kontrolnie raz na miesiąc pyta, czy nadal „to” robię, zazwyczaj kłamię, że nie. Ona wie, że kłamię, więc zaczyna się wykład: "dziecko jak ktoś cię przyłapie i zadzwoni na policę? Będzie taki wstyd. Zwolnią cię z pracy. Jesteś taką elegancką kobietą, wykształconą. Musisz się powstrzymać. Zapanuj nad sobą".
- Czy ty się nie boisz?
- Boję. Wczoraj wyniosłam z domu mojej koleżanki z pracy porcelanową łyżeczkę ozdobną. Od rana planuję, żeby pójść do niej jeszcze raz i zwrócić. Może nie zauważy. Nie myślę o niczym innym.
Ania wyjmuje z torebki na stół porcelanową łyżeczkę z delikatnie wytłaczanym wzorem kwiatów.
- Po co ci ta łyżeczka?
- Po nic. Nawet mi się nie podoba- odpowiada.
Kaja, 26 lat, całe życie mieszka w Warszawie
Kaja wstydzi się jeść i pić publicznie, więc umawiamy się na spacer. Ma dużą nadwagę, przyciąga wzrok przechodniów. - Ludzie na mnie patrzą, trudniej mi wejść do sklepu niezauważona - mówi, trochę żartując z siebie. - Z jednym problemem: kradzieżą mogłabym sobie poradzić, ale z dwoma nie daję rady.
Kaja: Ochroniarz nie spuszczał ze mnie oczu. A ja patrzyłam w podłogę. Gdybym chciała, to bym uciekła, starszy facet z brzuszkiem to nie jest prawdziwy ochroniarz, nie dogoniłby mnie. Ale nie uciekam, bo mi było wstyd. Mieszkam niedaleko, wolę zapłacić mandat. Policjanci nie mogli zrozumieć, po co ukradłam tyle słodyczy. Myśleli, że może dla dzieci.
Przyznałam się, bo już nie mogłam wytrzymać dłużej tego wstydu. Jem nałogowo. Nie zarabiam dużo, pracuję na recepcji. Czasem jem na raz kilkanaście batoników, litr lodów. Bywa, że takie ciągi mam dwa, trzy razy w tygodniu. Z pensji by mi nic nie zostało, gdybym tygodniowo zostawiała w sklepie o 150 zł więcej. Nie stać mnie na to, wiec jestem złodziejką.
Zaczęłam kraść jedzenie już w liceum, miała małe kieszonkowe, a jak widziałam słodkie bułki, tłuste pączki to musiałam zjeść. W domu rodzice kupowali słodycze okazjonalnie. A ja budziłam się w nocy i zjadałam cały kilogram galaretki, który był schowany dla mnie i dwóch braci. To były cukierki na specjalne okazje. Mama widziała, że tyję, więc szybko się wydało. Chowała słodycze tak, że nie mogłam znaleźć, a z czasem przestała kupować. Miałam dość awantur i wyzywania, że nic nie zostawiam braciom, że muszę nad sobą panować, że jestem pazerna. Rodzice nigdy nie przyjęli do wiadomości, że mam zaburzenia odżywiania. Może nawet nie wiedzą do końca, co to znaczy. Miałam wydzielana ciasto na święta. Tyłam, więc mama narzucała mi straszne diety. To pogarszało sytuację, kradłam coraz więcej i częściej. Czasem kiedy ktoś mnie przyłapał w sklepie, ekspedientka albo ochroniarz, kpili ze mnie, że taka jestem gruba, a jeszcze kradnę wafelki albo chipsy.
Bez kontroli
Ania: Ciągle przeginam. Wymyślam sobie zasady, że nie będę wynosić z domów ludzi z pracy, ze sklepów w centrum miasta, bo tam mnie może ktoś zobaczyć, nie ze sklepów blisko domu, bo przecież kupiłam mieszkanie. Każda z tych zasad działa przez chwilę.
Żyję w poczuciu winy i klęski. Na co dzień czuję wstyd. Przyłapano mnie wiele razy, mama była pierwsza. Potem koleżanka zorientowała się, że zniknęły kolorowe długopisy z piórnika. Musiałam zwrócić, płakałam całą drogę idąc do niej, oddałam, wzrok miałam wbity w podłogę. W drodze do domu ze sklepu ukradłam loda.
Kradnę raz na kilka tygodni, zdarza się że nie myślę o tym przez dzień czy dwa. Jak mam stresujący moment w pracy zdarza mi się częściej. Bardziej korci. Kleptomania to taka ładna nazwa dla złodzieja. A ja nie będę sobie folgować. Najdłużej nie kradłam przez pół roku. Skończyłam studia, filologię romańską. Szukałam pracy, byłam bardzo zmotywowana, ambitna. Udało mi się wtedy. Ale już nigdy potem. Byłam u psychologa, ale nie pomógł mi. Poszłam trzy razy i miałam dość tego grzebania w głowie.
Mój były chłopak powiedział mi, że jestem przypadkiem psychiatrycznym. Wierzył, że można mnie wyleczyć. Brałam antydepresanty. Ale nie przyznałam się, że kradnę tylko do chronicznego smutku i poczucia porażki, trudno mi to wytłumaczyć, ale od zawsze mam poczucie, że już wszystko przegrałam, całe moje życie, mijam ludzi i myślę, że oni mają lepsze życie ode mnie, wchodzę do domu przyjaciółki i zazdroszczę męża, i dzieci. Czuję się skończona, bez szans, bez możliwości ruchu- tak jest praktycznie od zawsze.
Nie potrzebuję tych rzeczy, które wynoszę ze sklepów i domów. Ubrania zawsze kradnę nie w swoim rozmiarze. W sklepie spożywczym kradnę suszoną szynkę, chociaż nie jem mięsa. Tylko na chwilę czuję ulgę. To taka nagła potrzeba, impuls. Gotuje się we mnie, biorę i jest lżej. A potem gorzej, poczucie winy. Myślę sobie wtedy: "Aniu jesteś śmieciem".
Kaja: Moje życie wygląda tak od lat. Leczyłam się u psychiatry, chodziłam na terapię. Pomagało mi okresowo. Odstawiałam leki, bo czułam że nie są mi potrzebne, kiedy robiło się lepiej, uznawałam, że już mi pomogły. Z terapią bywało różnie, odeszłam bez słowa od kilku terapeutów. Chcę się leczyć. Mam 20 kg nadwagi.
Wolę ukraść niż wydać pieniądze. Szkoda mi zarobionej kasy na nałóg i tak mam mało. Oszczędzam w ten sposób. Wiem, że kradzież jest zła i nie powinnam tego robić, ale nikt nie rozumie tego, że nie panuję nad swoim głodem. Mało dostałam w życiu zrozumienia. Jedzenie mnie uspokaja. Czasem myślę, że okradając jakiś supermarket, nikomu nie szkodzę. I tak sobie szkodzę najbardziej. "Świat nie będzie gorszy, jeśli Kaja ukradnie wafelki i kilka słodkich bułek dwa razy w tygodniu" - tak sobie to tłumaczę. Bo jakoś muszę.
Rząd pracuje nad zmianami w ustawie dotyczących kradzieży, chce zaostrzenia kar dla złodziei detalicznych. Aktualny próg przestępstwa to 500 zł. Polska Izba Handlu uważa, że nie powinno być progu, każda kradzież jest przestępstwem niezależnie od kwoty. Już teraz skala kradzieży to 1-1,5 proc. obrotu większości sklepów.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl