#KobiecaLinia. Magdalena Jethon o Radiowej Trójce: "Już nie poznaję tego miejsca"
Magda Jethon przepracowała w Trójce 40 lat. Rozmawiamy na kilka dni przed tym, co fani, artyści i dziennikarze nazywają teraz końcem tej stacji. Usunięto informację o piosence Kazika na 1. miejscu Listy Przebojów Trójki. Rezultatem tego było odejście Marka Niedźwieckiego. Wcześniej zrezygnował Wojciech Mann. Jethon zakłada nowe radio, o poprzedniej stacji mówiąc ze smutkiem w głosie.
18.05.2020 | aktual.: 25.05.2020 12:32
Nasza rozmowa miała miejsce na początku zeszłego tygodnia. W piątek władze Trójki ocenzurowały wygraną Kazika. Potem pani Magda napisała na Facebooku: "Pozwolę sobie opublikować oświadczenie Marka: W związku z sytuacją, która zaistniała wokół piątkowego notowania LP3 oraz posądzeniem mnie o nieuczciwość w przygotowywaniu audycji, którą prowadzę od 35 lat, kończę współpracę z Programem III Polskiego Radia".
Wcześniej sama wydała oświadczenie:
"Drodzy Słuchacze,
przez prawie całe dotychczasowe życie zawodowe byłam związana z Trójką. Dlatego postępującą degradację tej anteny obserwuję ze smutkiem. Najnowsza afera wokół 1998. notowania Listy Przebojów każe mi przede wszystkim myśleć ze współczuciem o koleżankach i kolegach, którzy wciąż pracują przy Myśliwieckiej. Z tego powodu nie chcę obecnie odpowiadać na powtarzające się od kilku godzin pytanie, jak te wydarzenia wpłyną na skład współtworzonego przeze mnie Radia Nowy Świat.
Trawestując klasyka 'dajmy czasowi czas'".
Karolina Błaszkiewicz, WP Kobieta: Poznaje jeszcze pani Trójkę?
Magda Jethon, dziennikarka i wieloletnia dyrektorka Programu Trzeciego Polskiego Radia: Już nie poznaję od dłuższego czasu.
Pamięta pani uczucia, które pani towarzyszyły, gdy po raz pierwszy tam weszła?
Wydawało mi się, że to magiczne miejsce. Znałam Trójkę z anteny, jeszcze zanim mieliśmy w domu radio z UKFem. Słuchaliśmy jej na falach krótkich – stacja uciekała, gwizdało, świszczało. Kiedy więc znalazłam się na Myśliwieckiej, po prostu zaniemówiłam. Spotkałam na korytarzu Maćka Zembatego, potem Jonasza Koftę. Wydawało mi się to nieprawdopodobne, że tak wielkie postaci są w zasięgu dłoni. Wszyscy mówili "Dzień dobry", zagadywali. Pierwszą osobą, z którą przeszłam na ty był właśnie Maciek Zembaty. Kiedy jeszcze za coś mnie pochwalił, czułam się oszołomiona.
A potem?
Codziennie z radością szłam na Myśliwiecką, bo nigdy nie wiedziałam, kogo spotkam. Ale byłam pewna, że każde spotkanie będzie wyjątkowe. Piotr Kaczkowski, kiedy wchodził do radia, mówił cicho – ale i tak wszyscy słyszeli – "Dzień dobry, domku". Sądzę, że każdy kiedyś tak myślał. Bo ci, którzy przyszli teraz, nawet tego nie wiedzą. A jeśli chcieliby tak uważać, to na pewno "domek" nie wita ich jak swoich domowników.
Teraz tworzy pani nowy dom: Radio Nowy Świat. Weszłam na stronę zbiórki i w chwili, gdy rozmawiamy, jest tam 500 tys. złotych.
Nie spodziewałam się, że będzie aż taka reakcja.
Potwierdziło się to, co zawsze mówiłam różnym swoim przełożonym – którzy próbowali Trójkę zmienić i upodobnić do mediów komercyjnych – że jest zapotrzebowanie na ambitniejszy program. Mówili, że tak mi się tylko wydaje. I okazało się, że to moi byli szefowie się mylili. Ta zbiórka to potwierdziła.
Zobacz także: Czy chodzić do restauracji i co z maseczkami? Prof. Krzysztof Simon postawił sprawę jasno
500 tysięcy. To dużo czy mało?
Pierwszego dnia zebraliśmy 250 tysięcy. Uznaliśmy, że taka kwota pozwoli nam na zrobienie skromnego radia, ale trzymającego pewien poziom. Potem zaczęłam czytać wpisy słuchaczy, z których dowiedziałam się, że oczekują od nas radia wielowymiarowego, z autorskimi audycjami. No więc… jak się powiedziało "A", to trzeba powiedzieć "B".
Z jednej strony obawy, ale z drugiej chyba musi być wiara, że dacie radę.
Kieruje nami przede wszystkimi wiara w słuchaczy, bo tak naprawdę wszystko leży w ich rękach. Wiele lat pracowałam w Trójce, a przez prawie osiem byłam jej dyrektorką, więc wiem jak szalony - w pozytywnym tego słowa znaczeniu - i wierny jest jej słuchacz. Trójka nie miała takiej liczby słuchaczy jak radia komercyjne, ale na pewno miała najwierniejszych. Część z nich po 2016 r. jednak przestała słuchać Trójki, na Facebooku założyli grupę "Ratujmy Trójkę"i tak się to zaczęło.
Kto panią przekonał?
Patrycja Macjon i Piotr Jedliński, czyli osoby, które utworzyły ten profil. Bez nich to nasze nowe radio by nie powstało. My dziennikarze mówiliśmy: "Tylu już nas wyrzucili, może byśmy coś zrobili?". Wszyscy odpowiadali: "Tak, tak. Trzeba by coś zrobić". I na tym się kończyło. Aż w końcu znalazła się ta dwójka fantastycznych słuchaczy Trójki, których upór sprawił, że założyliśmy spółkę, której celem jest utworzenie Radia Nowy Świat.
Nie ma już odwrotu?
Nie ma, teraz trzeba iść dalej.
Ktoś może może powiedzieć, że to jakaś polityczna manifestacja.
Poglądy polityczne nie powinny mieć tu nic do rzeczy. Każdy człowiek ma jakieś poglądy. Z aptekarską dokładnością ważyliśmy w Trójce wszystko, co było na antenie. W audycjach publicystycznych pokazywaliśmy dwie strony konfliktu. Nigdy nie było sytuacji, że jakikolwiek dziennikarz stawał po którejś z nich. Razem z Anną Krakowską, wtedy wicedyrektorką Trójki, a dziś budującą ze mną radio Nowy Świat, pilnowałyśmy tego. A KRRiT rozliczała nas z każdej minuty.
A jednak dostawało się pani, gdy tam pracowała. Dostaje się też teraz.
Zawsze znajdzie się ktoś, kto nie jest zadowolony. Trudno. Nic na to nie poradzę. Starałam się robić Trójkę najlepiej, jak potrafię. Ci wszyscy słuchacze, którzy wpłacili na nasze nowe radio, mieli świadomość, że ja tym radiem będę kierować. Ta cała grupa, deklarująca pół miliona miesięcznie, zaufała nam. A to, że jest jakiś hejt, że są ludzie, którym coś się nie podoba? Nie mają obowiązku ani płacenia, ani słuchania.
Przejmuje się tym pani?
Oczywiście, bo to nie jest przyjemne czytać o sobie jakieś bzdury. Nikt kto poczuł smak hejtu nie powie: "Można się do tego przyzwyczaić". Do tego nie da się przyzwyczaić. Nie wiem, jaką trzeba mieć skórę, żeby nie zauważać, że ktoś na ciebie pluje. To są naprawdę bardzo poważne przeżycia, tylko, że każdy to przeżywa w swoim domu, w swojej rodzinie. No, chyba że się jest politykiem, oni rzeczywiście znoszą wszystko.
Może pani porównać dzisiejsze uczucia związane z Trójką z tymi sprzed lat?
Nie są porównywalne. Wtedy byłam szczęśliwa, mocno pracowałam nad tym, żeby mnie zaakceptowano. W mojej redakcji byli już doświadczeni dziennikarze. Wiedziałam, że trudno będzie mi dorównać, więc się bardzo starałam. Biegałam więc na początku z mikrofonem, a potem czekałam w kolejce do montażu. A że nie miałam wtedy jeszcze dziecka, montaż przypadał mi w nieco dziwnych porach.
Była jakaś hierarchia?
Mówiło się, że w godzinach porannych montują matki małych dzieci, w godzinach popołudniowych – większych, a w nocnych – bezdzietne. Zawsze więc zostawał mi montaż nocą.
Po jakim czasie poczuła się pani w Trójce jak w domu?
Mniej więcej po roku, gdy do swojego domu z ogrodem zaprosiła mnie Ewa Kamińska, koleżanka z redakcji, a równocześnie córka dawnego prezesa Radiokomitetu Włodzimierza Sokorskiego. Długo patrzyłyśmy na siebie nieufnie. W tym ogródku, na leżaku, przy jakichś drinkach, powiedziała: "Wiesz, właściwie to jesteś w porządku. Akceptujemy cię". Wtedy wiedziałam, że naprawdę należę do Trójki. Ale trwało to bardzo krótko.
Bo przyszedł stan wojenny.
Ewa tuż przed jego ogłoszeniem wyjechała do Stanów. Chyba na wycieczkę. I już nie wróciła. Do dziś mieszka w USA. Zespół się rozpadł. Właściwie wszystkich nas wyrzucili. Jedni zostali "bardziej" wyrzuceni, inni mniej. Ja akurat bardziej, w wyniku negatywnej weryfikacji dostałam tzw. wilczy bilet, ważny bezterminowo. Nie mogłam dostać żadnej pracy.
Moja babcia znała dyrektora DESY, której podlegała galeria na Zapiecku i on najpierw obiecał, że coś mi załatwi. Kiedy przyszłam podpisać umowę, powiedział, że strasznie przeprasza, ale dostał informację, że nie może mnie zatrudnić na etat. Pracowałam więc tam od zlecenia do zlecenia. Zajęłam się malowaniem ikon – a jestem po szkole plastycznej – i wstawiałam je do tej galerii. Z tego jakoś żyłam przez parę lat.
W tym czasie urodziła się też pani córka.
Tak, dziś już dorosły lekarz neurolog. Czytam w internecie opinie pacjentów na jej temat i duma mnie rozpiera. A w centrum handlowym, z pół roku temu, kiedy jeszcze się po nich chodziło, nagle podbiegł do mnie jakiś pan. Pomyślałam, że w sprawie Trójki, ludzie często mnie zaczepiają. A on zapytał: "Bardzo panią przepraszam. Czy pani jest mamą doktor Jethon?” Odpowiedziałam, że tak. "A, no bo chciałem pani podziękować. Widzi pani, tam, w kawiarni siedzi moja żona, której pani córka uratowała życie". Podziękowałam, ale powiedziałam też, że chyba przesadza. Ale on mówił zupełnie serio. "Gdzieś ktoś krzyżyk postawił, żona była bez żadnych szans, a pani córka zaproponowała takie rozwiązanie, że ona przeżyła".
Niesamowita historia!
Popłakał się, ja też się wzruszyłam. A moja córka w ogóle mi się tym nie pochwaliła. Od razu do niej zadzwoniłam. Pytam, czy pamięta taką pacjentkę. "Była, leżała, wyzdrowiała". Na słowa, że uratowała jej życie, odpowiedziała: "Bez przesady, trochę jej pomogłam".
Jak teraz żyjecie w tym trudnym dla wszystkich czasie?
Mieszkamy w jednym bloku, w innych klatkach. Moja córka jest na pierwszej linii frontu i to nie sama. Mój zięć też jest lekarzem. Mają 5-letnią córeczkę, która jest chora na astmę. Przychodzą z pracy i na klatce schodowej, tej części, która należy do nich, rozbierają się, zlewają środkami dezynfekującymi i dopiero wchodzą do domu. Potem natychmiast do łazienki. Niczego nie wnoszą, żeby chronić swoje dziecko.
Ze mną też się nie spotykają, bo jestem w grupie ryzyka. Nawet nie widuję się z wnuczką. Córka podstawia mi pod drzwi zakupy, dzwoni, żebym je zabrała. Wszystko potem odkażam. Córka bardzo się o mnie martwi i perfekcyjnie mnie zabezpieczyła. Już w styczniu, przewidując epidemię kupiła spory zapas maseczek z filtrem Hepa, rękawiczki, środki odkażające. Wszystko przewidziała, przeliczyła, zamówiła.
Epidemia pokrzyżowała plany chyba wszystkim. Szczególnie zawodowe. Nam również trudno w tych warunkach budować radio od podstaw. Gdybyśmy poczekali do września, to start byłby łatwiejszy, ale nie możemy, musimy się spieszyć, słuchacze i tak uważają, że powinno być jeszcze szybciej.
A nie da się już…
Remont 300-metrowego budynku, jaki wynajęliśmy, zajmuje trochę czasu. Tu trzeba pomalować, tu okienko wybić, tu wstawić nowe drzwi, a tu studio zbudować. Naprawdę podjęliśmy się czegoś niezwykłego. Mamy wszystko zaplanowane na styk, jeden niespodziewany wypadek może przesunąć termin.
Słuchacze to rozumieją, ale są niecierpliwi. Dostaję sporo listów, maili, wiadomości z zapytaniem, czy nie dałoby rady ruszyć jeszcze w maju. Oczywiście zależy nam, żeby jak najszybciej zacząć, ale nie wszystko zależy od nas. Nie chcemy żadnej bylejakości. Pierwsze wrażenie robi się tylko raz.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl