Kobiecy biznes w patriarchalnej Japonii. Trzy Polki, noże i kowale z wioski
– Same na początku nie wiedziałyśmy chyba, na co się porywamy. Byłyśmy otwarte na wszystko. Podchodziłyśmy do tego z wielkim entuzjazmem. Powoli Japończycy sprowadzali nas na ziemię – opowiadają nam Kamila Hankiewicz i Anna Szymczak. Dziewczyny z japońskimi nożami.
15.03.2018 | aktual.: 04.03.2021 19:57
Z rodzinnego Kołobrzegu do Japonii. Taką pokonały drogę, by założyć własny biznes. Ich historia mogłaby być modelowym przykładem dla kobiet, które chciałyby stworzyć od podstaw swoją firmę. Kamila Hankiewicz, Anna Szymczak i Anna Czarnowska pod wpływem chwili zdecydowały się sprzedawać… japońskie noże. Takie, których tradycja sięga czasów samurajów.
Zaczęło się w grudniu 2015 roku. Londyn, świąteczny klimat. – Byłam z partnerem na zakupach. Kuba pokazał mi w jednym sklepie nóż ze stali damasceńskiej. Wiesz, jak to wygląda? – pyta Kamila.
Po chwili odpowiada mi Ania: – Jakby ktoś nałożył warstwy stali na siebie, co układa się w unikalny wzór. Ta stal słynie z bardzo dobrej jakości, poza tym, że wygląda oryginalnie.
– Cena tego noża, który pokazał mi Kuba, była bardzo wysoka – wspomina dalej Kamila. – No ale ten nóż był naprawdę wyjątkowy. To było akurat przed Bożym Narodzeniem, więc zrozumiałam jego przekaz. Chciałam mu taki prezent zrobić. I stwierdziłam, że znajdę podobny w internecie albo dojdę, kto może mi taki zrobić na zamówienie. I znalazłam kowala, który wykonywał takie cuda. Poprosiłam, żeby wygrawerował inicjały mojego partnera i symbol skupienia, bo z tym Kuba zawsze ma problem. To był wyjątkowy prezent. Stwierdziłam, że to jest dobry pomysł na biznes. Niedługo później opowiedziałam o tym Ani. I przygoda z marką Japana ruszyła. Tylko zawsze było pod górkę – mówi.
Przepraszam i dziękuję
Kamila wpadła na pomysł w grudniu, w lutym miały już zarejestrowaną firmę. Cztery godziny i czterdzieści funtów – tyle potrzebowały, by dopełnić formalności. Kamila na co dzień mieszka w Londynie. To właśnie tam startowały ze sprzedażą noży. Wyjątkowych, bo wytwarzanych przez kowali w Japonii. W poszanowaniu tradycji, która sięga wieków. Kilkaset lat temu z tej samej stali wykonywano miecze samurajów, dziś kowale, którym ojcowie, dziadkowie i dalsi krewni przekazali wiedzę, tworzą te produkty.
Dla Ani firma była sposobem na odnalezienie się na rynku pracy po urlopie macierzyńskim. – Szukałam pomysłu na siebie. Chciałam się rozwijać. Zaczęłam pracować w Szczecinie, ale nie dawało mi to satysfakcji. A budując firmę od podstaw, mogłam się o wiele więcej nauczyć. No i idea wydawała mi się świetna – przyznaje w rozmowie. – Mogłam być w domu z dzieckiem. Nie byłam ograniczona godzinami pracy.
Kamila: – Miałam już wtedy własny biznes i dalej go prowadzę. Zajmuję się od lat technologią. Nie chciałam rezygnować z pierwszej firmy, więc szukałam kobiet, które mogłyby ze mną współtworzyć firmę. We trzy wystartowałyśmy z nowym biznesem. Ja zajmuję się technologią i marketingiem, Ania kontaktami z klientami, a druga Ania, Czarnowska – designem.
Kontakty z Japończykami to też zadanie Ani Szymczak. Kamila śmieje się, że jako świeżo upieczona mama jest większą dyplomatką. Bo z biznesmenami w Japonii nie jest łatwo się dogadać.
– Na początku nie wiedziałyśmy chyba, na co się porywamy. Byłyśmy otwarte na wszystko. Podchodziłyśmy do tego z wielkim entuzjazmem. Powoli Japończycy sprowadzali nas na ziemię. Nie spodziewałyśmy się, że to będzie takie wyzwanie – przyznaje Kamila.
W Japonii od lat dobrze ma się patriarchat. Kobiety, choć to się zmienia od kilku ostatnich lat, są w mniejszości, jeśli chodzi o tworzenie nowych biznesów. Trzy lata temu były urzędnik Banku Japonii, Masamichi Adachi, stwierdził nawet, że japońskim przedsiębiorcom potrzebna nie jest zachęta do zatrudniania kobiet, a kary finansowe. Dopiero wtedy będą wspierać kobiety w biznesie. Tyle że i w Kraju Kwitnącej Wiśni powoli patriarchat się kruszy.
Kamila i Ania doskonale wiedzą, przez co muszą przechodzić kobiety, które chcą utrzymać się na rynku pracy i żeby ich firma przynosiła jakikolwiek zysk.
– Kontakt z Japończykami to największa trudność. Są bardzo specyficzni, jeśli chodzi o współpracę. Są podejrzliwi, lubią robić problemy z niewielkich rzeczy. Doświadczyłyśmy tak kuriozalnych sytuacji, że czasem musiałyśmy się bardzo długo zastanawiać, skąd nagle zrodził się problem. Kamila była już kilka razy w Japonii. Wyobraź sobie: siedzisz na spotkaniu, wszyscy są zadowoleni, uśmiechnięci, a potem okazuje się, że im to spotkanie kompletnie się nie podobało i nie chcą z tobą współpracować – mówi Ania.
– W Europie mamy jasny przekaz. Łatwo zorientować się, kto ma do ciebie jakie nastawienie. Można być bezpośrednim i nikt się nie obrazi. W Japonii jest przeciwnie. Wystarczy nie tak się uśmiechnąć. Tak właśnie straciłyśmy kontrahenta na samym początku. Z dnia na dzień. I nie było mowy, żeby jeszcze przedyskutować sytuację. Narzekałyśmy na długi czas realizacji zamówienia, im się to nie spodobało i do widzenia. Nauczyłyśmy się, że co drugie słowo to jest "przepraszam" i "dziękuję". Dziękujemy za wspaniałą współpracę, która nie jest wspaniała. Prosimy pięknie, żeby zamówienia, na które tak długo czekamy, zostały zrealizowane – opowiada.
– Dla Japończyka wzorowym partnerem biznesowym jest starszy mężczyzna, doświadczony. A my jesteśmy przeciwnością – dodaje Kamila. Od początku mają tylko jednego kontrahenta, z którym nie mają żadnych problemów. I jest to kobieta. Mąż z synami zajmuje się produkcją noży. Żona jest od kontaktów z klientami.
Polki, samurajki
Patriarchat odbija się na kobiecych biznesach. Tyle że firma Polek dodatkowo ma pod górkę. Bo zajmują się sprzedawaniem noży, których produkcja związana jest silnie z japońską tradycją. – To ponad 700 lat historii produkcji noży. A Japończycy wyjątkową uwagę przywiązują do swojej kultury. Sposób wykonywania tych noży przekazywany jest z dziada pradziada. I trudno im się dziwić, że są sceptycznie nastawieni do tych, którzy chcą wejść w ten biznes – mówi Kamila.
Nie tylko historia noży robi wrażenie, ale i ich wykonanie. Każdy stworzony jest przez innego kowala. W ofercie znajdują się więc takie, których nie powstydziliby się najlepsi szefowie kuchni z nagradzanych restauracji. Są te do mięsa, do ryb. Te, których można używać na co dzień. Klasyczne, drewniane rączki i takie bardziej fantazyjne, błękitne, ze zdobieniami.
Powalać może na pierwszy rzut oka cena. Bo trzy Polki oferują produkty za 175 funtów, ale mają takie i za ponad 400. A nóż za 2500 złotych w czasach Ikei i sztućców za dwa złote może wydawać się abstrakcją (bo przecież tyle to kosztują fajne wakacje w Macedonii i kilku innych państwach). Szczególnie w Polsce. Dlatego dziś produkty dziewczyn trafiają głównie do Brytyjczyków. Co ciekawe, klientami najczęściej są mężczyźni. Bo choć firma promowana jest jako typowo kobiecy biznes, to nie kobiety zainteresowały się produktami dziewczyn najbardziej.
Noże są tworzone w całości w Japonii. To wieki tworzenia motywów i kształtów. Każdy kowal ma swój specyficzny warsztat. Projektowane są więc przez Japończyków w wioskach kowali na obrzeżach kraju. Kamila odwiedziła je już kilkakrotnie. Gdyby nie zaangażowały się w poznanie warsztatów, nie byłyby wiarygodne w oczach biznesmenów z kraju.
– Za tym produktem idą lata tradycji. Mamy w ręku jakiś zwykły nóż i to nie jest nic ciekawego. Mnie nigdy nie przyszło do głowy, że noże japońskie będą mnie tak zachwycać. Gdy go weźmiesz do ręki, to zrozumiesz. Pięknie tnie, jest cięższy, lepiej wyważony. Swoje noże z kuchni już dawno wywaliłam – opowiada Ania i od razu czuć, że firma to jej drugie dziecko. Bo kto z taką miłością opowiadałby o kawałku stali?
Nietypowa firma to dla Polek wyzwanie, ale i niesamowita lekcja. – Powiedziałyśmy sobie, że żaden Japończyk nas nie zniechęci i dopniemy swego. Znalazłyśmy ciekawe kobiece wątki w kulturze japońskiej. Mało osób wie, że w starożytnej Japonii istniały kobiety-samurajki. Nazywały się "onna bugeisha" ("kobieta wojownik"). One też musiały walczyć, żeby być na równi z mężczyznami. Ich historie w przeważającej większości rozpłynęły się. A my się z nimi identyfikujemy. Chcemy inspirować inne kobiety. Bo nawet, jak jest bardzo trudno, to trzeba walczyć. I się nie obijać – mówi Kamila.