Blisko ludzi„Kobiety nadają się tylko do sprzątania”. To one zmieniły oblicze sportu

„Kobiety nadają się tylko do sprzątania”. To one zmieniły oblicze sportu

„Kobiety nadają się tylko do sprzątania”. To one zmieniły oblicze sportu
Źródło zdjęć: © Getty Images
Magdalena Drozdek
19.04.2016 16:05, aktualizacja: 20.04.2016 08:34

- Ludzie już nie pamiętają, jak było jeszcze kilkanaście lat temu. Kobiety nie miały łatwego dostępu do edukacji, ciężko było znaleźć jakąś zaradną bizneswomen. Nie mogły wziąć kredytu ani posiadać karty kredytowej, a co dopiero mówić o życiu na własną rękę. Klaustrofobiczne było to nasze życie – wspomina Bobbi Gibb. Była pierwszą kobietą, która przebiegła jeden z najsłynniejszych maratonów na świecie. Nie wystartowała razem z resztą mężczyzn. Żeby dokonać niemożliwego, schowała się w krzakach.

Wszystko zaczęło się w lutym 1966 roku. 23-letnia wtedy Roberta „Bobbi” Gibb czekała na potwierdzenie swojego udziału w Maratonie Bostońskim. Przyszedł oficjalny list, a w nim, zamiast upragnionych słów, że zakwalifikowała się do grona uczestników, notka od organizatora Willa Cloney’a: „To wyścig tylko dla mężczyzn. Kobiety nie mogą w nim uczestniczyć, co więcej, nie są fizjologicznie do tego zdolne”.

Załamała się. No bo jak to kobieta nie jest zdolna do przebiegnięcia tego samego dystansu co mężczyzna? Doskonale wiedziała, że jej ciało nie zna takich granic. Biegała od zawsze i gdzie tylko mogła. Do maratonu, w którym oficjalnie nie pozwolono jej wziąć udziału, i tak się przygotowywała. 700 dni – tyle poświęciła na treningi.

- W dzieciństwie przyglądałam się tym wszystkich zdesperowanym, nieszczęśliwym kurom domowym, które odreagowywały stres dzięki alkoholowi. Mówili, że kobiety nadają się tylko do sprzątania. Nie mogły się spełniać, a już nawet i pobiegać. Wiedziałam, że jeśli wezmę udział w tym maratonie, to to będzie znaczyć coś więcej. Nie zmienią się tylko zasady, ale i nastawienie do sportsmenek – wspomina po latach.

W kwietniu 1966 roku wyjechała z San Diego, do jej rodzinnego Winchester, na przedmieściach Bostonu. Chciała powiedzieć o swoich planach rodzicom.

- Tata był wściekły. Mimo że był profesorem na MIT i zawsze zachęcał mnie do realizowania marzeń, myślał, że oszalałam. Był przekonany, że coś mi się stanie. Mama mnie wspierała. Ona całe życie była sfrustrowana – utalentowana, inteligentna kobieta, która nie mogła zrobić nic, tylko siedzieć w domu. Zgodziła się, że to będzie coś naprawdę ważnego – dodaje Bobbi.

„Nie powinno mnie tu być”

Był piękny poranek 19 kwietnia. Matka podrzuciła ją na miejsce startu. Na godzinę przed rozpoczęciem biegu zaczęli zbierać się uczestnicy. Gibb ubrana w niechlujne spodenki od brata, luźną bluzę z kapturem, która ukrywała jej włosy, robiła wszystko, by tylko nie dać się aresztować policji. Rozgrzewała się gdzieś z daleka od wszystkich. Potem ukryła się niedaleko w krzakach. Kiedy mężczyźni ruszyli, wtopiła się w tłum i dołączyła do nich. Nie trzeba było długo czekać, by biegacze zorientowali się, że wśród nich jest sportsmenka.

– Podobało im się to. Cały czas mnie wspierali. Kiedy wspomniałam, że boję się zdjąć bluzę, bo wtedy wszyscy zobaczą, że nie powinno mnie tu być, jeden z mężczyzn powiedział, że nie pozwolą im ściągnąć mnie z trasy. To miejsce dla każdego – opowiada. Niepokorna 23-latka szybko przyciągnęła uwagę zgromadzonych dziennikarzy. Transmisje prowadzone na żywo z trasy maratonu przepełnione były informacjami o tym, jak radzi sobie Bobbi.

Na ok. 32 km zaczęły opuszczać ją siły. Nogi nie wytrzymywały, a na stopach zaczęły pojawiać się pierwsze pęcherze (musiała założyć nowe, męskie buty, bo kobiecych nie było).

- Miałam do przebiegnięcia jeszcze kilka kilometrów. Dosłownie pokonałam ten dystans na palcach. Nie miałam już siły, ale jeśli bym się poddała, to cofnęlibyśmy się w prawach kobiet w sporcie o jakieś 20-30 lat. Powiedzieliby: „Widzicie, to właśnie dlatego nie pozwalamy kobietom biegać większych dystansów”. Musiałam ukończyć ten bieg i to jeszcze ze świetnym wynikiem – dodaje Gibb w rozmowie z ESPN.

Bobbi udało się dotrzeć na metę z czasem 3 godzin, 21 minut i 40 sekund. Dla mediów to była sensacja. Gubernator Masachusetts osobiście podszedł na metę, by uścisnąć jej dłoń. Ustawiła się do niej kolejka reporterów. Dziewczyna wygrała wtedy 65 dolarów, które przeznaczyła na jedno z centrów medycznych w swoim mieście.

Sukces, który ma dwie matki

- Nie mieściłam się w stereotypach – opowiada wielokrotnie w mediach Gibbs. Jak przyznaje, nie tylko przebiegła z jednego punktu do drugiego, ale zrobiła coś, co zmieniło postrzeganie kobiet w sporcie. Po jej sukcesie kolejne kobiety chciały dołączyć do bostońskiego maratonu. Postrzeganie ich mogło się zmienić, ale nie obowiązujące przepisy.

Rok później Kathrine Switzer chciała powtórzyć wyczyn Bobbi. Doskonale wiedziała, że gdy poda organizatorom swoje pełne imię i nazwisko, to nie dopuszczą jej nawet na linię startu. Zarejestrowała się więc tylko pod inicjałami. Jeśli w Ameryce ktoś zapyta, która kobieta jako pierwsza przebiegła Boston Marathon, to można być pewnym, że padnie właśnie nazwisko Kathrine, choć na metę dotarła godzinę później od Gibb.

A wszystko to dzięki incydentowi, który miał miejsce niedługo po starcie. Jeden z uczestników, Jock Semple, próbował zepchnąć Kathrine z trasy. Szarpaninę zarejestrowały kamery i aparaty fotoreporterów.

Switzer zyskała natychmiastową popularność. Jej kariera rozkwitła. Zaczęła pisać książki, pojawiała się podczas telewizyjnych debat, w końcu sama została dziennikarką. W 1974 roku wygrała maraton w Nowym Jorku, rok później zdobyła drugie miejsce w Bostonie, niedługo później okrzyknięto ją najważniejszą sportsmenką dekady, a za swoją pracę w mediach uhonorowano ją nagrodą Emmy.

Na lata zapomniano, kto tak naprawdę po raz pierwszy przebiegł bostoński maraton. Bobbi Gibb nie zdawała sobie sprawy, że jej dokonania zostały „skradzione”. Ukończyła studia, wyszła za mąż, urodziła syna. Któregoś dnia oglądała transmisję z jednego z maratonów. Prowadzący miał przedstawić kobietę, która zmieniła życie biegaczek. Następnie na ekranie pojawiła się Switzer, która opowiadała swoją historię z 1967 roku.

Gibb spędziła kilka lat, pisząc do gazet i wyjaśniając, jak było naprawdę. Dopiero po latach przyznano jej kilka honorowych złotych medali za dokonania i wpisano jej nazwisko na słynnym Boston Marathon Hall of Fame. Bobbi do dziś uprawia sporty, choć życie poświęciła medycynie. A Kathrine? Właśnie wydaje swoją kolejną książkę, wciąż udziela się w mediach.

md/ WP Kobieta

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (47)
Zobacz także