Kocham męża, ale mieszkamy osobno
Pobrali się, by być bliżej siebie, by dać dowód swoich uczuć i wyraz temu, że właśnie z tą osobą chcą spędzić resztę życia. Bliskość budują jednak nie poprzez codzienne bycie ze sobą i domowe rytuały.
Pobrali się, by być bliżej siebie, by dać dowód swoich uczuć i wyraz temu, że właśnie z tą osobą chcą spędzić resztę życia. Bliskość budują jednak nie poprzez codzienne bycie ze sobą i domowe rytuały. Choć żyją w jednym mieście, postanowili, że będą mieszkać osobno. Dlaczego są pary, które nie decydują się na stworzenie wspólnego domu?
„Czasami w takich przypadkach argumentami są sprawy czysto formalne, majątkowe – twierdzi Sylwia Osada, psycholog, seksuolog. – Może to wynikać z charakteru pracy partnerów, różnych godzin funkcjonowania zawodowego, itp.” Bywa jednak też tak, że małżonkowie nawet po ślubie chcą po prostu zachować swoją dawną, prywatną przestrzeń.
Lilka jest mężatką od trzech lat i do tej pory najdłuższy okres, jaki nieprzerwanie spędziła z mężem, to tydzień – na wakacjach. Normalnie, w ciągu roku, byli razem dzień i noc maksimum przez trzy dni. Lilka jest malarką, mieszka w dwupokojowym mieszkaniu w Warszawie. Jedno pomieszczenie to jej pracownia, drugie – sypialnia i pokój gościnny w jednym.
Zakochała się w Andrzeju, jest pewna, że to mężczyzna jej życia. A jednak nie zdecydowała się wpuścić go do swojego domu. To znaczy sporadycznie – jak najbardziej. Ale o tym, by razem zamieszkali, nie ma mowy. Mieszka sama, od kiedy poszła na studia. Ledwo ją było wtedy stać na wynajęcie kawalerki, ale robiła wszystko, żeby nie dzielić mieszkania z obcymi osobami. To jej po części zostało do dziś, choć mąż to przecież nie obcy.
„Powiedziałam mu, że chcę mieszkać sama praktycznie od razu, gdy się poznaliśmy – mówi Lilka. – Może wtedy sobie pomyślał, że gadam od rzeczy i że na pewno mi się odmieni, ale stwierdził, że akceptuje ten układ i że mu na mnie zależy.” Z czasem zaczął naciskać na małżeństwo. Na początku omijała temat, bo nadal miała te same poglądy co do wspólnego mieszkania. On nalegał, twierdził, że to zacieśni ich więzy, będzie dowodem na to, że chcą być razem do końca życia.
Lilka była pewna, że to ten jedyny i w pewnym momencie zaczęła się bać, że go straci. „Wiedziałam, że nie będzie w nieskończoność chodził i prosił mnie o rękę – wyznaje. – Nie chciałam się zresztą zachowywać, jak jakaś księżniczka. Zgodziłam się więc, gdy się oświadczył, podstawiłam jedynie warunek, że po ślubie nadal – przynajmniej przez jakiś czas – będziemy mieszkać osobno.”
Lilka twierdzi, że ma bardzo silne poczucie własnej przestrzeni. Dom to jej azyl, miejsce, gdzie naprawdę może być sobą, robić to, na co ma ochotę. Ma wolny zawód, więc bywają dni, że pracuje od rana do nocy, a są też takie, kiedy ma dużo czasu, odpoczywa, chodzi na spacery. Gdy pracuje, lubi być sama. Andrzej jest dziennikarzem. Często wyjeżdża, ma nieregularne godziny pracy, więc Lilka twierdzi, że ten tryb życia, który prowadzą, jest nawet całkiem zgrany. „Kiedy wraca z podróży, od razu przyjeżdża do mnie i spędzamy razem dużo czasu – opowiada. – Ale on ma też swoje mieszkanie i zawsze jest ten komfort, że możemy się rozejść na jakiś czas.”
Lilka ma wrażenie, że Andrzej z czasem przyzwyczaił się do takiego układu i że jemu też zaczął odpowiadać. „Mamy swoje życie, swoje pasje, oboje potrzebujemy czasu w pojedynkę – wylicza. – Wiem, że może odbiegamy trochę od normy, że nie mieszkamy razem, ale dla każdego uczucie ma inny wymiar. My nie potrzebujemy jeść razem codziennie kolacji albo robić wspólnego prania, żeby mieć poczucie bliskości w związku.”
Jej zdaniem, wyjątkowość ich relacji polega na tym, że kiedy są razem, to są dlatego, że naprawdę tego pragną, a nie dlatego, że są na to skazani. „Przebywanie razem non stop męczy, z czasem popada się w rutynę, a uczucie wygasa – mówi Lilka. – Mieszkanie osobno pozwala zachować świeżość w związku. Nie ma wtedy nic z przymusu. My nie mamy ograniczeń, że widzimy się dziś tylko przez trzy godziny, a jutro będzie jedynie wypad do kina. Jeśli mamy ochotę, to spędzamy razem dwa – trzy dni pod rząd. Ale bywa też tak, że nawet przez tydzień nie widzimy się wcale.”
„Siła uczuć nie do końca zależy od tego, czy partnerzy ze sobą mieszkają, czy nie - stwierdza Sylwia Osada, psycholog, seksuolog. - Tęsknota, jaka wywiąże się w okresach niewidzenia się i ponowne spotkanie, przynajmniej na chwilę, wzmacniają siłę doznań, jakie się odczuwa, będąc blisko z ukochaną osobą. Bardzo ważny za każdym razem jest kontakt emocjonalny w parze, wymiana uczuć, myśli, rozmowa o nich. A później ich okazywanie."
Lilka nie zarzeka się, że nigdy nie będzie mieszkać ze swoim mężem. Na razie dobrze im tak, jak jest. Jeszcze nie mają dzieci, ale przyznaje, że jeśli się na nie zdecydują, to pewnie będzie trzeba pomyśleć o zmianie stylu życia.
Iga, 36-letnia księgowa z Konina, cztery lata temu rozwiodła się z mężem. Dwa lata później spotkała Błażeja. Okazało się, że on też jest rozwodnikiem. Oboje mają dzieci z poprzedniego małżeństwa, ona dwoje, Błażej jedno. Początkowo planowali jedynie partnerski związek. O tym, że się pobrali, przesądziło konkretne zdarzenie. „Błażej trafił do szpitala z podejrzeniem raka płuc – opowiada Iga, – a mi lekarze nie chcieli udzielać żadnych informacji, twierdząc, że nie jesteśmy spokrewnieni. Ostatecznie się okazało, że to nie był nowotwór, tylko plamka – pozostałość po przebytej w dzieciństwie gruźlicy, ale pobyt w szpitalu sprawił, że zaczęliśmy się zastanawiać nad ślubem.”
Ceremonia w urzędzie trwała, z zegarkiem w ręku, siedem minut, ale zmiana stanu cywilnego ich do siebie zbliżyła. Iga twierdzi, że zupełnie inaczej jest powiedzieć „mój mąż” niż „mój chłopak”. Po ślubie jednak razem nie zamieszkali. Postanowili, że tak będzie lepiej dla dzieci. „Mieszanie domów mogłoby źle na nie wpłynąć – mówi. – Cała trójka jest w wieku dojrzewania, nie chcieliśmy im fundować niepotrzebnych emocji. Moje dzieci bardzo przeżyły rozwód, nadal tęsknią za tatą, więc nie chcę znów im robić bałaganu w życiu.”
Ślub wzięli po cichu, nie było nawet przyjęcia. Z Błażejem widują się często, czasem zostają u siebie na noc, ale nie ukrywają, że brak wspólnego domu to dla nich pewien problem. „Nie można chyba być tak w pełni razem, kiedy się mieszka oddzielnie – stwierdza Iga. – Są momenty, kiedy bardzo bym chciała, żeby był blisko, a on nie może.” Iga żałuje też, że nie mają swoich codziennych, wspólnych rytuałów.
Zdaniem Sylwii Osady bycie razem polega właśnie na dzieleniu się tymi drobiazgami. „O co tak naprawdę chodzi w byciu parą? O budzenie się obok ukochanej osoby, wspólne wypicie kawy przed wyjściem do pracy, a wieczorem, przy filiżance herbaty, opowiedzenie sobie o minionym dniu. Żadne dostępne obecnie komunikatory, telefony ani rozwiązania internetowe nie zastąpią rozmowy twarzą w twarz.”
Iga doskonale zdaje sobie sprawę, że nie zastąpią. Ale czasem jest na nie skazana i wręcz uważa je za wybawienie, bo umożliwiają jej kontakt z Błażejem w chwilach, gdy chce z nim porozmawiać, w jakiś sposób go poczuć. Ma nadzieję, że wraz z upływem czasu ich sytuacja się jakoś rozwiąże. Czeka, aż jej dzieci będą ze spokojem podchodzić do tego, że w jej życiu jest nowy mężczyzna. Na razie im tłumaczy i je przygotowuje.
Ewelina ma 28 lat i pracuje w agencji reklamowej w Bydgoszczy. Ze swoim mężem mieszkała pod jednym dachem przez trzy lata. Najpierw w okresie narzeczeństwa, potem, przez niecały rok, po ślubie. Po czterech miesiącach od wesela w ich związku nastąpił kryzys. Maciej dużo pracował, wieczory spędzał z laptopem, zarywał noce. W weekendy z reguły jeździli do jego lub jej rodziców.
Czuła, że w ogóle nie mają czasu dla siebie, że żyją na dystans. Zaczęły się kłótnie. Robiła mu wyrzuty, że już się o nią nie stara, że ich wspólne życie ogranicza się do szybkiej sobotniej kawy i łóżka. Przestali ze sobą rozmawiać o ważnych sprawach, ich wymiana zdań ograniczała się do zakupów, sprzątania, jedzenia. Nie czuła już jakiejkolwiek bliskości.
On zaczął wychodzić ze swoimi znajomymi z pracy. Mówił, że to spotkania służbowe i dlatego jej nie oferuje, by dołączyła. Kiedy zapytała go wprost, czy kogoś ma, powiedział, że nie. Jednak po kilku miesiącach takiego życia stwierdziła, że dłużej nie wytrzyma. Zaczęli myśleć o rozstaniu. Postanowili jednak nie podejmować od razu drastycznych kroków i rozejść się tylko na jakiś czas. Zamieszkać osobno, spotykać się, jak młoda para, na nowo się poznawać i budować wszystko od początku.
„To było jedyne rozwiązanie, jakie widzieliśmy – wyjaśnia Ewelina. – Żeby Maciej się wyprowadził, żebyśmy jakoś przerwali tę rutynę i obojętność, jakie zaczęły się w naszym związku. Szczerze mówiąc – dodaje – nie wierzyłam, że znajdziemy czas dla siebie mieszkając osobno, skoro nie miał go dla mnie, będąc w pokoju obok, ale nie chciałam od razu spisywać na straty tego, co nas łączyło.”
Od ponad roku mieszkają oddzielnie. Maciej wynajął kawalerkę dwadzieścia minut drogi od niej. Spotykają się cztery – pięć razy w tygodniu, nocują u siebie, ale na razie nie podjęli decyzji, że wracają do siebie na dobre, tj. do wspólnego mieszkania. Ewelina mówi, że ten układ rzeczywiście odświeżył ich związek. „Jak nie mam takiego poczucia, że on będzie w domu, kiedy wrócę z pracy, to za nim tęsknię – wyznaje. – Czekam na każde nasze spotkanie, a kiedy jesteśmy razem, staramy się maksymalnie ten czas wykorzystać, jesteśmy tylko dla siebie.”
Potem każde z nich wraca do swojego mieszkania. Jej nie drażni, że on cały czas siedzi z laptopem, jemu łatwiej wygospodarować czas dla niej, bo potem może wrócić do pracy. „Teraz jest między nami znacznie lepiej – nie kryje radości Ewelina. – Wyjaśniliśmy sobie wiele spraw, zaczęliśmy na nowo rozmawiać, zwierzać się sobie. To dziwnie zabrzmi, ale teraz, kiedy mieszkamy osobno, czuję, że jesteśmy bliżej niż kiedy żyliśmy pod jednym dachem.”
Sylwia Osada twierdzi, że taki układ ma swoje korzyści, ale może być dobry tylko na krótką metę. „Małżonkowie spotykają się co jakiś czas, są dla siebie ciągle atrakcyjni. Starają się, by każde spotkanie było pod jakimś względem wyjątkowe. Jednak, w dłuższej perspektywie, w taką relację może się wkraść element nierealności, fragmentaryczności i braku pełnej bliskości w parze. Partnerzy nie widzą się w codziennych zachowaniach, nie mają okazji poznawać się coraz bardziej” - mówi.
Ewelina i Maciej na razie nie chcą nic zmieniać. Mimo że się między nimi poprawiło, nie kusi ich powrót do wspólnego mieszkania, bo boją się, że wrócą dawne problemy. Zamierzają jeszcze trochę odczekać. Jeśli nadejdzie taki moment, w którym obecny układ przestanie im odpowiadać, znów zamieszkają razem. Ale teraz nie czują takiej potrzeby. „To dziwne relacje, wiem. W naszym przypadku separacja, paradoksalnie, zamiast do rozkładu związku, doprowadziła do jego odżycia – śmieje się Ewelina. – Mało jest chyba małżeństw, które się kochają, chcą być razem, a jednak mieszkają osobno. Ale my jesteśmy przykładem, że w taki sposób też można być blisko.”
(ios/sr)