Blisko ludziKolizja za granicą. Najgorszy koszmar wakacji

Kolizja za granicą. Najgorszy koszmar wakacji

Trzask! Paulina zobaczyła w lusterku sunący po jezdni motocykl. Gdy wysiadła z samochodu okazało się, że kierowca, 15-letni Włoch, ma ogromną ranę na nodze. Nie wiedziała, co zrobić - znajdowała się 2 tys. km od domu, nie znała nawet numeru alarmowego.

Kolizja za granicą. Najgorszy koszmar wakacji
Źródło zdjęć: © 123RF
Marianna Fijewska

30.05.2019 | aktual.: 31.05.2019 08:00

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Polacy za granicą nie czują się tak pewnie jak w Polsce. Nie znają tamtejszych procedur i bywa, że nie wiedzą, jak zachować się podczas kolizji drogowej. Na swojej niewiedzy często tracą.

"Don't cry!"
Ostatniego dnia romantycznej podróży z narzeczonym po Włoszech, Paulina potrąciła motocyklistę.

- Nawigacja pokazała, że mam skręcić w lewo. Nie zwróciłam uwagi, że przekraczam podwójną ciągłą - mówi dziewczyna i dodaje, że skręcając uderzyła w motocyklistę, który w tym samym momencie zaczął ją wyprzedzać, również łamiąc prawo.

- Wysiedliśmy z samochodu i zobaczyliśmy, że chłopak na wysokości piszczela ma kilkunastocentymetrowe rozcięcie, z którego jak z kranu leje się krew - mówi Paulina i dodaje, że poszkodowany miał dziwnie spokojną minę. - Uśmiechnął się do nas i pokazał, że wszystko jest w porządku. W odpowiedzi mój narzeczony wskazał na jego nogę. Gdy chłopak zorientował się, że jest ranny przeraził się i zaczął... rzucać w nas kamieniami, żebyśmy się do niego nie zbliżali - opowiada Paulina.

Chłopak wyjął telefon i gdzieś zadzwonił. Nie wiedzieli jednak, czy wzywa policję, ponieważ nie znali języka, a każda próba kontaktu z rannym kończyła się kamieniem lecącym w ich stronę. Paulina natychmiast połączyła się z internetem i wyszukała w sieci numer alarmowy. Zaznacza, że dopiero wtedy dowiedziała się, iż numer 112 obowiązuje we wszystkich krajach unijnych. Wkrótce na miejsce przyjechała pomoc. Sanitariusze zabrali chłopaka, a policjanci zaczęli przesłuchiwać Paulinę. Dziewczyna w kółko powtarzała, że nawigacja wprowadziła ją w błąd.

- Chcieli zabrać mi prawo jazdy. Zaczęłam płakać i mówić, że jeśli to zrobią, nie będziemy mieli jak wrócić do domu, ponieważ mój narzeczony był wówczas dopiero w trakcie kursu na prawo jazdy. Przez łzy mówiłam o tym, że nie mamy już pieniędzy na pobyt we Włoszech i że nie poradzimy sobie, jeśli to zrobią - opowiada dziewczyna.

Jej płacz wzruszył policjantów, którzy zadzwonili do przełożonego i ustalili wspólnie, że nie odbiorą Polce dokumentów, jeśli od razu po powrocie do kraju zgłosi się na komisariat. Paulina została poproszona o spisanie na kartce zeznań w języku polskim. Później miały być przetłumaczone na włoski.

- Dalej sprawa toczyła się między naszymi ubezpieczycielami, a ja nie musiałam już zeznawać. Myślę, że miałam dużo szczęścia trafiając na takich funkcjonariuszy. Nigdy nie zapomnę pani policjantki, która na koniec przytuliła mnie i powiedziała: "Baby, don't cry!" (kochanie, nie płacz - przyp. red.).

200 euro za znak
Wobec Anety policjanci nie byli już tak łaskawi. Gdy parkowała samochód przed jedną z chorwackich plaż, uderzyła w znak drogowy. Porysowała karoserię, ale znak nie ucierpiał. Z wozu policyjnego, który stał na parkingu, wyszło dwóch funkcjonariuszy.

- Miny mieli takie, jakbym co najmniej zabiła człowieka - opowiada Aneta. Policja zaczęła wypytywać dziewczynę łamanym angielskim, co tu robi, skąd przyjechała i jak długo zamierza zostać.

- Po zebraniu całego wywiadu powiedzieli: 600 kun (ok. 350 zł) albo "problems, problems". To było dla mnie bardzo dużo pieniędzy, ale bałam się, co może oznaczać "problems" - mówi Aneta.

Dziewczyna uprosiła policjantów, by mogła zapłacić im 500 kun, a oni niechętnie przystali na jej propozycję. Dziś Aneta żałuje, że dała się wrobić w zapłatę.

- Gdy emocje opadły pomyślałam, że z mojej strony zapłacenie im było głupotą. Przecież oficjalny mandat nie przekroczyłby tej kwoty, po prostu się bałam - mówi.

"No police!"
Ostatnie wakacje Ania spędziła z przyjaciółmi w Niemczech. Na jednym ze skrzyżowań w drodze do Berlina, w ich samochód uderzył mini-bus, którego kierowca wymusił pierwszeństwo.

- Zaraz po stłuczce zjechaliśmy na pobocze. Z tamtego auta wysiadło ośmiu mężczyzn. Zaczęli krzyczeć: "No police, no police!" i pokazywać obtarcie na koreserii - opowiada Ania. Dla dziewczyny i jej znajomych było jasne, że, pomimo swojej winy, domagają się finansowego zadośćuczynienia.

- Cała rozmowa była bardzo agresywna i nerwowa. Bałam się. Nie wiedzieliśmy, co oni powiedzą policji, wiec zgodziliśmy się by jej nie wzywać - mówi Ania i dodaje, że zarówno ona jak i jej znajomi obawiali się też wysokich niemieckich mandatów, więc w końcu wyjęli portfele.

- Chcieliśmy zapłacić 50 euro, ale tamci krzyknęli: "Not enough!" (niewystarczająco - przyp. red.) - opowiada Ania i dodaje, że po nerwowych negocjacjach ona i jej znajomi zapłacili aż 300 euro. - Dziś wiem, że należało wezwać policję, niestety wtedy czułam się bardzo niepewnie - nie znałam języka i procedur. Wstyd się przyznać, ale nie wiedziałabym nawet, jaki numer wykręcić, by wezwać służby. Całe szczęście, że nikomu nic się nie stało - podsumowuje.

O tym powinien pamiętać każdy
Autorka bloga Prawo na wakacjach, prawniczka Karolina Szarama zwraca uwagę, że jeszcze przed wyjazdem za granicę, każdy powinien zapoznać się z przepisami obowiązującymi w danym kraju. Sprawdzić kwestie takie jak limit prędkości czy dopuszczalny limit spożycia alkoholu.

- Kolejną istotną rzeczą jest sprawdzenie warunków naszego ubezpieczenia oraz jego zakresu terytorialnego. Warto rozważyć dodatkowy pakiet assistance. Na rynku dostępne są różne produkty. Niektóre gwarantują też pomoc medyczną, transport do Polski, samochód zastępczy, opiekę nad dziećmi, organizację noclegu, holowanie oraz wsparcie tłumacza, a nawet pomoc prawną w razie wypadku - radzi prawniczka.

Szarama dodaje, że dodatkowym zabezpieczeniem może być też kamera samochodowa, która znacznie ułatwi ustalenie przebiegu ewentualnej kolizji i dwujęzyczny formularz oświadczenia o zdarzeniu drogowym.

Ekspertka tłumaczy, że nie należy ulegać naciskom na nieformalne załatwienie sprawy.

- Przy kolizjach pojawiają się emocje, które mogą spowodować, że nie mamy pełnej świadomości konsekwencji wypadku. Dolegliwości mogą pojawić się dopiero po kilku godzinach od zdarzenia. W takiej sytuacji, nie mając danych sprawcy wypadku, nie będziemy mogli dochodzić odszkodowania w pełnej wysokości np. za szkodę na zdrowiu. Pamiętajmy, że numer alarmowy 112 obowiązuje w całej UE. Warto jednak sprawdzić również inne numery alarmowe w krajach, w których będziemy przebywać - podsumowuje.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Komentarze (115)