Mieszkają na dwóch końcach świata, nigdy wcześniej się nie spotkały. Ich DNA jest zgodne w 100 proc.
"Genetyczna siostro z Polski, gdy myślę na Twój temat, przychodzi mi do głowy bezinteresowny i ludzki akt przekazania mi daru życia, niezależnie od problemów i bólu, który musiałaś znosić" - tak 12-latka dziękowała Dianie za przekazanie szpiku kostnego.
19.05.2019 | aktual.: 20.05.2019 16:18
Marianna Fijewska, Wirtualna Polska: Żeby zarejestrować się jako potencjalny dawca szpiku, wystarczy wypełnić ankietę i poślinić patyczek. Wykonując te czynności, myślałaś o tym, że twój genetyczny bliźniak naprawdę istnieje i wkrótce może potrzebować pomocy?
Diana Ziobro, dawca szpiku kostnego: Absolutnie nie. Zarejestrowałam się, bo "tak trzeba", ale szybko o tym zapomniałam. Przypomniałam sobie dwa lata później, gdy dostałam maila od DKMS-u. Siedziałam w pracy i nie mogłam uwierzyć. Napisali, że mój bliźniak genetyczny umiera, a nasze DNA jest w 95 proc. zgodne, więc istnieje duża szansa, że przeszczep się przyjmie. Poźniej dowiedziałam się, że to 11-letnia Amerykanka chora na anemię aplastyczną (zaburzenie funkcjonowania komórek macierzystych, przyp. red.).
Jak zareagowałaś?
Oddzwoniłam do fundacji, powiedziałam, że jestem zdecydowana stać się dawcą.
Tak po prostu, bez wahania?
Wahanie przyszło później, gdy dowiedzieli się moi bliscy. Mama była przerażona, mówiła: "Dziecko, coś ci się stanie!". Większość pobrań wykonuje się z krwi i podczas takiego zabiegu człowiek jest przytomny. Ale moim biorcą było ciężko chore dziecko. Szpik musiał zostać podany w jak najczystszej postaci, więc pobrano go bezpośrednio z talerza kości biodrowej, w pełnej narkozie. "A jak się nie wybudzę?!" - myślałam, a jednocześnie nie miałam wątpliwości, że jak się powiedziało A, trzeba powiedzieć B.
Jak wyglądają przygotowania do pobrania?
Miesiąc przed wysłano mnie do kliniki w Dreźnie na kompleksowe dwudniowe badania. Dowiedziałam się, że jestem w pełni zdrowa i wyznaczono mi datę pobrania w tej samej placówce. Byłam już oswojona z tym miejscem i wiedziałam, co mnie czeka, więc samo pobranie nie było tak straszne. Gdy się wybudziłam, czułam się zaskakująco dobrze. Nie było utrzymującego się otumanienia ani osłabienia. Jedynie nieprzyjemne uczucie w miejscu wkłucia. To taki ból, jak po urazie, ale po kilku dniach ustępuje i człowiek nie odczuwa już żadnych konsekwencji pobrania szpiku.
Kiedy po raz pierwszy skontaktowałaś się z dziewczynką, której oddałaś szpik?
Zgodnie z prawem, mogłyśmy poznać się dopiero po dwóch latach. Wcześniej wolno nam było wysyłać do siebie listy, ale tylko za pośrednictwem DKMS-u. Pracownicy fundacji wykreślali z nich wszelkie informacje, które mogłyby doprowadzić do identyfikacji naszej tożsamości. To takie zabezpieczenie przed łapówkami i innymi ewentualnymi roszczeniami ze strony dawcy. Ja wysłałam list jako pierwsza. Zapytałam: "Jak się czujesz?".
Dziwiło mnie to milczenie z jej strony. Później dowiedziałam się, że stan zdrowia dziewczynki był wtedy bardzo zły. Rodzice tracili nadzieję. To ich jedyna córka, starali się o nią przez 15 lat! Potwornie przeżywali jej chorobę i nie myśleli wtedy o pisaniu do mnie listów. Gdy już się poznaliśmy, opowiedzieli mi, że w dniu, w którym otrzymali mój list, jej wyniki skoczyły w górę, a organizm zaczął ponownie pracować.
Jaką odpowiedź dostałaś?
To był bardzo emocjonalny list. Dziewczynka dziękowała mi, że może dalej żyć. Później pisałyśmy już nieustannie, nie tylko o jej stanie zdrowia, ale o wszystkim - co lubimy, jak wyglądamy, jacy są nasi bliscy. Z każdym listem czułam coraz bardziej, że zyskuję nową rodzinę i coraz bardziej czekałam na dzień, w którym się spotkamy.
Pamiętasz ten dzień?
Bardzo dobrze. Przylecieli do Warszawy w 2018 roku. Pamiętam, że odbierałam ich z lotniska - rzuciliśmy się sobie na szyje i wszyscy zaczęliśmy płakać. Powiedziałam do Atheny, bo wtedy poznałam już jej imię, "Witaj siostrzyczko", a ona odpowiedziała dokładnie to samo. Później moja i jej rodzina stała zszokowana, gapiąc się raz na mnie, raz na mamę Atheny - nie mogli nadziwić się, jakie jesteśmy do siebie podobne.
Athena opowiadała ci, jak zmieniło się jej życie od momentu pobrania szpiku?
Tak. Zaczęła się do mnie upodabniać - przejęła moją grupę krwi, a zgodność DNA z 95 proc. skoczyło do 100. Lekarze ze Stanów mówili, że całkowite przejęcie genów to prawdziwa rzadkość. Athena mówiła o tym, że dawniej szalała za słodyczami, teraz przestała właściwie w ogóle je jeść. Za to bardzo polubiła słone i kwaśne potrawy. Przejęła moje smaki, ale nie tylko. Od dziecka bardzo bałam się kotów, jednak w żadnym z listów o tym nie wspominałam. Gdy się spotkałyśmy, Athena powiedziała, że nie wie dlaczego, ale dawniej kochała kociaki, a teraz wprost nie może na nie patrzeć. To niesamowite, jak ludzie się do siebie upodabniają...
Jak dogadujesz się z Athną i jej rodzicami?
Wspaniale, chociaż pochodzimy z dwóch różnych stron świata, to jest moja druga rodzina. Trudno to wytłumaczyć, gdy ktoś zupełnie obcy staje ci się tak bliski, jakbyś znal go od lat. Mamy mnóstwo cech wspólnych i fizycznie i psychicznie. Nieustannie utrzymujemy ze sobą kontakt. Najbliższe wakacje spędzamy wspólnie w Bułgarii. Athena pozna mojego trzymiesięcznego synka. Ciekawe, czy będzie do niej podobny.
Zostałaś niedawno mamą. Czy to, że oddałaś szpik, miało jakiś wpływ na twoje macierzyństwo?
Gdy zaszłam w ciąże, słyszałam mnóstwo nieprawdziwych ostrzeżeń: "ta ciąża może być zagrożona", "podobno ci, którzy oddali szpik, mogą urodzić chore dzieci". Ale to wszystko było wyssane z palca. Oddanie szpiku wpłynęło na moje macierzyństwo bardzo dobrze - dawcy mają przywilej korzystania z usług lekarzy bez kolejek, wystarczy okazać legitymację. Wydaje się to błahym profitem, a nawet nie wiesz, jak zbawienny było w czasie ciąży. Poza tym, każdy lekarz jakoś inaczej traktuje dawcę. Mam wrażenie, że z większym szacunkiem.
Co byś powiedziała tym, którzy myślą o rejestracji do banku potencjalnych dawców, ale wciąż się wahają?
Że ta decyzja musi być bardzo dobrze przemyślana. Niech zarejestrują się, jeśli są pewni, że nie zmienią zdania. Gdy oddawałam szpik w Dreźnie, towarzyszył mi tłumacz. Powiedział, że nieustannie spotyka ludzi, którzy wycofują się w ostatniej chwili. Dla chorych to istny koszmar. Wiedzą, że jest szansa, ale nie mogą z niej skorzystać. Z perspektywy dawcy mogę jedynie powiedzieć, że nie ma większej radości, niż radość uratowania czyjegoś życia. Gdybym mogła, oddawałabym szpik codziennie.
SPRAWDŹ, CZY MOŻESZ ZOSTAĆ DAWCĄ SZPIKU TUTAJ
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl