Szczęśliwy finał sprawy ukraińskiej rodziny. Czytelnicy WP pomogli
Uciekli z Ukrainy wraz z dziesiątką swoich dzieci. Mieli zostać deportowani, bo "nie chodzili do sąsiadów na kawę". Właśnie otrzymali zgodę na pobyt humanitarny w Polsce. Szczęśliwe rozwiązanie sprawy zawdzięczają m.in. czytelnikom Wirtualnej Polski.
14.05.2019 | aktual.: 14.05.2019 19:59
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W lutym na WP Kobieta pojawił się tekst o rodzinie państwa Kopyshchyk, którzy w 2015 roku wraz z dziesiątką swoich dzieci uciekli ze wschodnich kresów Ukrainy. Gdy wybuchła wojna, sprzedali cały majątek i przyjechali do Legnicy. Olena i Vadim natychmiast zaczęli budować na nowo swoje życie: za ostatnie pieniądze kupili i wyremontowali mieszkanie, dzieci posłali do szkoły, a sami podjęli pracę.
Olena zapisała się na kurs księgowości, a czwórka córek - Marianna, Luba, Wiera i Eliza dołączyła do Dziecięco- Młodzieżowej Orkiestry Dętej. Dziewczynki wraz z zespołem jeździły do lokalnych szpitali i hospicjów, by występować przed małymi pacjentami. Liczna gromadka świetnie radziła sobie w szkole, osiągając świadectwa z wyróżnieniem i nagrody za działania wolontariackie.
- Sąsiedzi przyjęli nas z otwartymi rękami. Pomagali w remoncie, później pożyczyli samochód. Dzieci też znalazły przyjaciół w szkole. Bardzo szybko poczuliśmy, że tu jest nasz dom - mówi Olena.
Decyzja: deportacja
Dzwonek do drzwi, który rozległ się 1.10.2018 roku w mieszkaniu Kopyshchyków całkowicie zburzył ich spokój. Dwóch funkcjonariuszy straży granicznej poinformowało rodziców o decyzji dotyczącej deportacji na Ukrainę. Powód: brak asymilacji stwierdzony na podstawie wywiadu środowiskowego.
Funkcjonariusze publiczni mieli pytać sąsiadów Kopyshchyków o to, czy spotykają się z ukraińską rodziną na kawę. Przeczące odpowiedzi miały być wystarczającym dowodem na całkowity brak zintegrowania z Polakami.
- Te dzieci chodzą do polskiej szkoły, mają świadectwa z paskiem, występują, biorą udział w wolontariacie... czy to nie jest asymilacja? - mówił w rozmowie z Wirtualną Polską Piotr Budzianowski, kapelmistrz orkiestry, w której grają dziewczynki. - Czytałem dokumenty ze straży granicznej, powodem braku asymilacji miało być to, że nie chodzą do sąsiadów na kawę. Ja nie wiem jak pani, ale ja też nie chodzę do sąsiadów na kawę.
Budzianowski, by pomóc rodzinie, utworzył internetową petycję: "Apel o zgodę na pobyt rodziny w Polsce ze względów humanitarnych". Swoje podpisy złożyło pod nią trzy tysiące osób, ale decyzja o deportacji wciąż pozostawała niezmienna. W połowie czerwca rodzina Kopyshchyków miała opuścić Polskę.
Dostaliśmy ogromne wsparcie
Po opublikowaniu artykułu "'Nie chodzą do sąsiadów na kawę'. Kulisy deportacji 12-osobowej rodziny" na reakcję czytelników Wirtualnej Polski nie trzeba było długo czekać.
Pociechy Vadima i Oleny nie mogły oderwać wzroku od komputera. "Zobacz mama, jak to szybko rośnie!" - mówiły, obserwując liczbę zmieniających się pod petycją podpisów.
- Dzieciaki rachowały i rachowały. Wyszło im, że po opublikowaniu artykułu, petycję podpisało 7 tys. osób. Suma podpisów przekroczyła 10 tys. - mówi Olena i dodaje: - To nie wszystko. Dostaliśmy niezliczoną liczbę wiadomości i komentarzy, w których Polacy pisali, żebyśmy się nie poddawali i że trzymają za nas kciuki.
Sprawą zainteresował się też Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar, który w mediach społecznościowych udostępnił nasz artykuł, zobowiązując się jednocześnie do wyjaśnienia sprawy rodziny Kopyshchyk.
"W biurze RPO sprawdzimy, co można zrobić, aby im pomóc" - napisał.
- Sprawą zainteresował się nie tylko Adam Bodnar ale także posłanka Elżbieta Stępień i prezydent miasta Legnicy – wylicza Piotr Budzianowski. - Pan prezydent wydał bardzo dobrą opinię ws. rodziny Kopyshchyk. Napisał: "Są obywatelami naszego miasta". To było piękne, że tyle osób zaangażowało się w pomoc, ale dzieci ciągle chodziły spięte i bardzo bały się, że będą musiały wrócić.
Koniec koszmarów
Na początku maja Vadim odebrał list od straży granicznej. Decyzja: Zgoda na pobyt humanitarny w Polsce. Radość, telefony do rodziny, uściski, ulga.
- Kiedy przyszedł list z Warszawy, baliśmy się go otworzyć, a gdy zobaczyliśmy pozytywną decyzję, nie mogliśmy w ten cud uwierzyć. Teraz mogę chodzić do szkoły i nie stresować się tak, jak wcześniej - wspomina Marianna.
- Dzieciaki strasznie się ucieszyły. Sytuacja była trudna, bo mieliśmy opuścić Polskę do 19 czerwca. Dzieciaki coraz częściej miewały koszmary o powrocie na Ukrainę. Dla nich to oznaczałoby nie tylko stratę przyjaciół, ale też całkowitą zmianę systemu edukacji. Matura, którą w tym roku napisała Marianna, byłaby zupełnie nieważna. Powrót wywróciłby nasze życie do góry nogami - mówi Olena i dodaje, że dla niej i męża największym problemem była kwestia wynajęcia mieszkania na Ukrainie. - Niech pani powie, kto by chciał wynająć cokolwiek tak dużej rodzinie? My już nie mamy tam do czego wracać.
Dziś rodzina Kopyshchyków nie musi się martwić. Przynajmniej na razie.
- Zgoda na pobyt humanitarny obowiązuje na okres dwóch lat. Później będziemy starali się o uzyskanie przedłużenia. W Polsce poznaliśmy tylu ludzi dobrego serca, że nie boimy się, że spotka nas tu coś złego - mówi Olena.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl