Lekarka z getta
Szpital Bersonów i Baumanów był dumą przedwojennych lekarzy. Pracowali tu najlepsi specjaliści, odziały były wyposażone w nowoczesny sprzęt. Od 1940 roku ulica, przy której mieściła się placówka, znalazła się w obrębie warszawskiego getta. Odtąd szpital dawał schronienie tysiącom żydowskich dzieci, często osieroconym i bezdomnym. Dwa lata później Niemcy zarządzili wysiedlenie, personel oraz pacjenci mieli trafić do obozów zagłady. Jedna z lekarek, by oszczędzić dzieciom gehenny transportu i śmierci w komorze gazowej, podała im śmiertelną dawkę morfiny.
Szpital Bersonów i Baumanów był dumą przedwojennych lekarzy. Pracowali tu najlepsi specjaliści, odziały były wyposażone w nowoczesny sprzęt. Od 1940 roku ulica, przy której mieściła się placówka, znalazła się w obrębie warszawskiego getta. Odtąd szpital dawał schronienie tysiącom żydowskich dzieci, często osieroconym i bezdomnym. Dwa lata później Niemcy zarządzili wysiedlenie, personel oraz pacjenci mieli trafić do obozów zagłady. Jedna z lekarek, by oszczędzić dzieciom gehenny transportu i śmierci w komorze gazowej, podała im śmiertelną dawkę morfiny.
Mówiono na niego Frankenstein, postrach getta. Można go było spotkać w pobliżu wachy (brama w murze), miejscu, gdzie kręciło się sporo dzieciaków. Mali, zwinni, szybcy, kilkuletni mieszkańcy zamkniętej dzielnicy podejmowali ryzykowne eskapady na drugą strunę muru, prześlizgując się przez niewielkie dziury. Po aryjskiej stronie mogli coś sprzedać albo wyżebrać, kupić jedzenie dla siebie i głodującej rodziny. To właśnie na nich polował Frankenstein, żandarm lubujący się w strzelaniu do dzieci. Rannych zanoszono do pobliskiego szpitala Bersonów i Baumanów.
Jedna z pracujących tam w czasie wojny lekarek, Adina Blady-Szwajger, opisała w książce „Wspomnienia lekarki” przypadek, gdy wniesiono postrzelonego chłopca. Mały mocno krwawił, nie było szans na ratunek, w ręku ściskał cały czas 50 groszy, oddał pieniądze lekarce i prosił, by przekazała je jego matce. Kobieta była bezsilna. Nie mogła uratować chłopca, ani odnaleźć w getcie matki.
Głód, przeludnienie, bezdomność, fatalne warunki sanitarne sprawiały, że w zamkniętej dzielnicy, stworzonej przez Niemców w 1940 roku dla ludności pochodzenia żydowskiego, choroby szerzyły się w zastraszającym tempie. Ich ofiarami padali najsłabsi – dzieci i osoby starsze. Do szpitala dziecięcego Bersonów i Baumanów trafiali najmłodsi pacjenci, chorzy przeważnie na tyfus i gruźlicę. Placówka powstała w 1878 roku, przed wybuchem II wojny światowej pracowali w niej wybitni lekarze, między innymi Janusz Korczak. W czasie okupacji szpital funkcjonował w getcie i stał się jednym z najważniejszych miejsc po tamtej stronie muru, nielicznym, które dawało nadzieję. Kierowała nim dr Anna Braude-Hellerowa. To ona dbała o to, by wszystko działało tak, jak w normalnych czasach – odbywały się obchody lekarskie, wypełniano skrupulatnie karty pacjentów, a nawet prowadzono badania naukowe (nad chorobą głodową).
W szpitalu dziecięcym pracowali m.in. dr Anna Margolis, doświadczony pediatra, jej córka (po wojnie znana lekarka) była żoną Marka Edelmana. Na oddziale wewnętrznym zatrudniona była Adina Blady-Szwajger, młoda absolwentka wydziału lekarskiego, sam Marek Edelman także należał do personelu i pełnił funkcję gońca, po wojnie podjął studia medyczne. Blady-Szwajger rozpoczęła pracę u Bersonów i Baumanów przy ul. Siennej w 1940 roku. Została stażystką, miała wówczas 23 lata. W swoich wspomnieniach napisała, że tak zaczął się jej udział w historii nadludzkiej medycyny. W początkach istnienia getta na szpitalnych łóżkach leżały normalnie wyglądające dzieci bez obrzęków głodowych lub ran postrzałowych. Nie dokuczały im jeszcze wszy, świerzb i grzybica.
Pacjentów było wprawdzie sporo i zaczynały się problemy z ich wyżywieniem, ale niemowlęta karmiono, tak jak przed wojną mieszankami Dubo, a starszym dzieciom, które potrzebowały specjalnej diety, wydawano jajka i kakao. Zdaniem lekarki w początkowym okresie jej pracy szpital niczym nie różnił się od innych w Warszawie, a może nawet był lepszy z powodu swojej tradycji. W 1940 roku można jeszcze było mieć nadzieję na przeżycie, choć warunki pogarszały się z miesiąca na miesiąc.
Z czasem warszawskie getto zagęszczało się, przybywało ludności, brakowało jedzenia, ludzie umierali z głodu na ulicach. Do szpitala coraz częściej trafiały dzieci z obrzękiem głodowym, lekarze ratowali je od śmierci, podając im zastrzyki z glukozą i cebionem. Racje żywieniowe na oddziałach były już niezwykle oszczędne – trochę jajka w proszku, odrobina margaryny, rozwodnione mleko, czasem talerz zupy. To i tak więcej niż wiele dzieci mogło dostać w domu. Dla niektórych pobyt w szpitalu był wręcz marzeniem i w desperacji robiły wszystko, by do niego trafić.
Adina Blady-Szwajger opisała historię kilkuletniego chłopca, który w chłodny dzień rozebrał się do naga, stał przed bramą szpitalną i błagał, by go wpuścić do środka, bo jest mu zimno i nie ma co jeść. Inny kilkuletni bezdomny wyrwał lekarce z ręki bukiet fiołków, który niosła idąc ulicą, i zjadł.
Jesienią 1941 roku szpital był już tak przepełniony, że kilkoro dzieci musiało dzielić jedno łóżko. Jedzenia było coraz mniej, a chorych i głodnych coraz więcej. Pewnego dnia wychudzone dzieci rzuciły się na kocioł z zupą , który przyniosła na salę pielęgniarka. Garnek przewrócił się, strawa rozlała, a dzieci wyjadały kawałki warzyw z podłogi. W październiku otworzono filię szpitala na rogu ulicy Żelaznej i Leszno – tam panowały jeszcze gorsze warunki. W 1942 roku Niemcy zarządzili wysiedlenie placówki był to kolejny etap tzw. Wielkiej Akcji Likwidacyjnej, pacjenci i personel mieli trafić do transportu do obozów śmierci.
Adina Blady-Szwajger podała grupie dzieci zastrzyki z morfiny (dawka była śmiertelna), by uchronić je przed gehenną podróży i śmiercią w komorach gazowych.
Przed wywózką do obozu tego pamiętnego dnia lekarkę uratował „numerek życia”, który otrzymała od dyrektorki szpitala. Dostawali je wówczas nieliczni mieszkańcy getta. Na początku 1943 roku Adina Blady-Szwajger przedostała się na aryjską stronę miasta, przeżyła wojnę. Po przeszło czterdziestu latach po tragicznych wydarzeniach, w których uczestniczyła w getcie, opisała dzieje szpitala i losy pacjentów w kilku książkach. Po wojnie nadal pracowała jako lekarka. Umarła w 1993 roku w Łodzi.
Małgorzata Brzezińska/(gabi)/WP Kobieta
Korzystałam z książki Adiny-Blady Szwajger „Wspomnienia lekarki : szpital w getcie, łączniczka Ż.O.B.”