Blisko ludziMagda chce żyć dla swojej córki. To życie ma swoją cenę

Magda chce żyć dla swojej córki. To życie ma swoją cenę

Cieszyła się, że została matką. Córka jest jej motorem w walce z chorobą. Dla niej się stara. Dziecko to coś najwspanialszego, co ją spotkało. Chce uczestniczyć w jej życiu jak najdłużej. Ale organizm Magdy powoli się wyłącza.

Magda chce żyć dla swojej córki. To życie ma swoją cenę
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Magdalena Drozdek

08.02.2017 | aktual.: 08.02.2017 13:15

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Magda Pustkowiak ma 34-lata, córeczkę, kochającego narzeczonego i nieuleczalną chorobę, która każdy jej dzień wypełnia strachem, bo nie wiadomo, jak będzie funkcjonować za kilka tygodni. Z dnia na dzień słabnie.

Lekarze zdiagnozowali u niej dystrofię mięśniową – jej mięśnie powoli zanikają, organizm wyłącza się. Pomóc może jej przeszczep komórek macierzystych. Niestety, kosztowny. Cena takiego zabiegu to blisko 180 tys. złotych. Kilka dni temu w sieci pojawił się jej apel: - Zrobię wszystko, żeby zahamować postęp choroby, bo mam misję do spełnienia: macierzyństwo. Chcę walczyć, chcę być sprawna, żeby pokazać Mai świat i chcę żyć, bo mam dla kogo. Proszę, pozwól mi jak najdłużej być mamą.

Zbiórka ruszyła pod koniec grudnia. Na marzec Magda ma wyznaczony termin przeszczepu.

Kto by pomyślał

Zaczęło się niewinnie – od bólu ręki. Był 2005 rok, trwały akurat żniwa. – Rodzice prowadzą gospodarstwo, trzeba było pomagać. Wiadomo, jak wygląda taka praca. Dokuczał mi ból w barku. Był przeszywający. No, ale co zrobić? Przecież to nic dziwnego, że po godzinach spędzonych na przerzucaniu zboża i pracy w polu można sobie coś nadwyrężyć. Ale było coraz gorzej. Żniwa się skończyły, zapisałam się na rehabilitację i to mi na jakiś czas pomogło – opowiada Magda.

Nie oszczędzała się. Pomagała rodzicom, pracowała jako monter na taśmie produkcyjnej. Jakoś trzeba było zarobić.

- Brałam leki przeciwbólowe. Na początku pomagały mi na trochę, potem już w ogóle. Ból stawał się coraz bardziej dotkliwy, zaczął też promieniować na prawą rękę. W pracy tak drętwiały mi nogi, że nie byłam w stanie podnieść się z krzesła. Wystraszyłam się. Wzięłam urlop zdrowotny i poszłam do neurologa. Kolejni lekarze nie wiedzieli jednak, co mi jest. Wizyty, badania, konsultacje… Minęła wieczność, zanim w końcu udało mi się znaleźć dobrego specjalistę – mówi.

Trafiła do jednego z poznańskich szpitali, gdzie wreszcie potwierdzono diagnozę. Dystrofia mięśniowa. Lekarze stwierdzili całkowity zanik mięśni obręczy barkowej. – Wie pani, kto by pomyślał, że od bólu ręki to się rozwinie do poważnej choroby?

Jej stan był jednak stabilny. - To, że zwiotczeją mi mięśnie, że nie będę mogła wstawać, chodzić, nawet oddychać, gdy choroba zaatakuje mięśnie układu oddechowego, wydawało mi się wtedy jakąś abstrakcją. Po diagnozie pojechałam na 5-tygodniową intensywną rehabilitację. Starałam się żyć zwyczajnie. Mam to szczęście, że jest przy mnie wspaniały człowiek, który pokochał mnie, mimo choroby. Bardzo mnie wspiera – opowiada Magda.

Moje największe szczęście

Wkrótce okazało się, że jest w ciąży. Dokładnie rok temu na świat przyszła Maja. Zdrowa. Magda nie mogła nacieszyć się pierwszymi chwilami z córką. Kilka tygodni po porodzie stan zdrowia młodej mamy znacznie się pogorszył. Ciąża zintensyfikowała objawy dystrofii.

- Lekarze mówili, że mam się przygotować na to, że powoli będę tracić sprawność. Powtarzali: „nie oszukujmy się, to będzie postępować” – wspomina. - Choroba zaatakowała ze zdwojoną siłą, jakby czekała w uśpieniu na moment, kiedy będę najszczęśliwsza, najbardziej spokojna, spełniona, żeby mi to wszystko odebrać. Drętwiały mi ręce, nogi, bolały plecy. Zaczęłam tracić czucie. Dziś mam niedowład. W ciągu tych kilku miesięcy choroba poczyniła ogromne spustoszenie w moim ciele. Staję się coraz mniej samodzielna. Problem sprawia mi nawet zwykłe rozczesanie włosów. Nie mogę utrzymać szczotki.

Obraz
© Archiwum prywatne

Wejście po schodach to jak wspinaczka w góry. Wysiłkiem jest dłuższa rozmowa. Na spacery Magda daleko nie wychodzi. Boi się, że nie będzie miała siły wrócić. – Są dni, w których normalnie funkcjonuję. A są też takie, że nie mogę się ruszyć – mówi.

Dopiero po postawieniu diagnozy zaczęła myśleć o tym, że choroba dokuczała jej niemal od samego początku. - Zawsze zastanawiałam się, czemu nie mogłam w szkole na zajęciach WF-u wykonywać wielu ćwiczeń. Nigdy nie byłam w stanie przeskoczyć przez kozła, nie mogłam zrobić pompki. Tylko musiało wiele czasu upłynąć, zanim mnie zdiagnozowali.

Dla Mai

Magda zbiera na przeszczep komórek macierzystych. Dzięki nim można zahamować chorobę, ale nie wyleczyć.

- To stopniowe wyniszczanie organizmu. Ciężko jest. Nie da się tego opisać. Tak się cieszyłam, że urodziłam córkę. Maja jest moim motorem w walce z chorobą. To dla niej żyję. Dziecko to coś najwspanialszego, co mnie spotkało. Chcę walczyć, żeby móc jak najdłużej uczestniczyć w jej życiu – opowiada.

Dziś dzięki pomocy internautów udało się zebrać już ponad 40 tys. złotych. W zbiórce pomaga portal siepomaga.pl i Fundacja Avalon. O tym, jak pomóc, można dowiedzieć się, klikając w ten link.

- Nie poddaje się, bo każdy uśmiech Mai daje mi siłę do walki i dlatego, że wiem, że jest dla mnie nadzieja! Znam inne osoby z dystrofią, które skorzystały z tej metody i efekty są fantastyczne. Lekarze prognozują, że dzięki tej terapii uda się opóźnić rozwój choroby, że dłużej będę sprawna i co najważniejsze, że poprawi się wydolność oddechowa, więc będę mieć więcej sił – apeluje Magda.

Komentarze (23)