Majtki zamiast papierosów i zagraniczny wyjazd za grosze. Polki to królowe oszczędzania
Jedni wrzucają codziennie do skarbonki, inni przez pół roku zaciskają pasa. – Za każde drobne, które nie poszły na papierosy, kupowałam sobie majtki – mówi mi Ewa. Polki w oszczędzaniu dążą do mistrzostwa.
20.02.2018 | aktual.: 20.02.2018 19:33
Dążą do perfekcji takiej, jak w przypadku Amerykanki Michelle McGagh. Dziennikarka postanowiła wytoczyć ciężkie działa i oszczędzać ekstremalnie. Przez rok nie kupowała nic, co byłoby niezbędne jej do życia. Zero jedzenia na mieście, zero nowych ubrań, restauracje oglądała tylko z zewnątrz. Przestała kupować słodycze i przekąski. Jedzenie przygotowywała tylko we własnej kuchni. Co więcej, zrezygnowała z samochodu i postawiła na rower.
Największe wrażenie zrobiła suma, jaką zaoszczędziła. 23 tys. dolarów, co daje w przeliczeniu ponad 75 tys. złotych.
Historia Michelle podzieliła internautów marzących o tych mitycznych oszczędnościach, które gdzieś tam powinni mieć, ale nie bardzo wierzą w realność tego pomysłu. I czytam na przykład:
"21 września postanowiłam, że przez rok niczego sobie nie kupimy, ani butów, ani ubrań. Zero. Daliśmy sobie dyspensę, że tylko raz w roku zrobimy wyjątek. Bo może zdarzy się, że zakochamy się w jakiejś rzeczy tak, że nie będziemy mogli przejść obok niej obojętnie. Znacie to? No i minęło pół roku, a ja kasy nie widzę. Ba, chyba maleje. Już czuję, gdzie był błąd. Knajpy, obiadki na mieście, kawa, pizza, wyjścia z dwójką dzieci. Trzeba się jakoś ograniczyć, ale człowiek ma taką słabą wolę" – pisze jedna z internautek.
"Chyba jednak to nierealne w polskiej rzeczywistości - choć oczywiście zależne od zarobków i wydawanych kwot na ubrania, itd. Przeciętny Polak zarabia około 2500 - 3000 zł. Wątpliwe, aby tyle zaoszczędzić, ale faktem jest, że można nieźle się zdziwić. Ja od kilku lat praktykuję puszkę na 5zł. Codziennie lub co kilka dni wrzucam do nieotwieralnej puszki pięciozłotówki, które mam akurat w portfelu. Nie jest to obciążające budżet, wręcz niezauważalne. Puszkę otwieram zawsze przed wyjazdem na narty zimą - w tym roku, od września uzbierało się 500 zł" – opisuje inna.
Prawda jest taka, że niewielkim kosztem jesteśmy w stanie nawet i spełniać swoje marzenia. Brzmi górnolotnie i nie powstydziliby się takiej stwierdzenia autorzy podręczników motywacyjnych sprzedawanych w Biedronce, ale to czysta prawda.
Sama od lat byłam przekonana, że jestem królową oszczędzania. Jeszcze w szkole bez pracy udało mi się uzbierać na aparat fotograficzny. Nie najgorszy. Kieszonkowego nie miałam, za to pracę w weekendy. 100 złotych za weekend na promocjach w supermarkecie. Pieniężne eldorado to nie było, ale po kaskaderskim oszczędzaniu udało się. Po aparacie był wyjazd do Londynu. Jedzenie na mieście? Hummus kupiony u Turka na Paddington i bułki z supermarketu. Obiad? Na Chinatown można zjeść cuda za grosze.
I kiedy ja mówiłam sobie: "królowa oszczędzania", inni, że pewnie sknera, od ekspertki słyszę: "typowa kobieta gromadząca".
Nikt nas nie nauczył oszczędzać
Z oszczędzaniem jest jak z odchudzaniem. Każdy próbował przynajmniej raz w życiu. Można się spocić, można pościć, ale w dłuższej perspektywie to można się już tylko przekręcić na tamten świat, jeśli nikt nie powie nam, jak robić to z głową.
- Bez względu na narodowość mamy, powiedziałabym to, ludzkie słabości. Lubimy się rozpieszczać. Zmagają się z tym trenerki fitness, ekspertki od żywienia i wszyscy ci, którzy chcą nas namówić do zdrowego trybu życia. I tak samo jest z pieniędzmi. Oszczędzanie wydaje nam się świetne, ekscytujące, a potem brakuje nam konsekwencji – mówi mi Dominika Nawrocka, autorka książki "Kobieta i pieniądze", ekspertka od domowych finansów.
- Wymyśliłyśmy z koleżankami wyzwanie "7 złotych do wolności". Chcemy nauczyć Polki oszczędzania. Prosty patent, bo to te sprawdzają się najbardziej. Wyzwanie polega na tym, że każdego dnia od poniedziałku do niedzieli odkładamy drobne pieniądze do skarbonki. W poniedziałek złotówkę, we wtorek dwa złote, w środę trzy i tak dalej. W sumie uzbiera się niewiele, ale chodzi o to, żeby zacząć, żeby wyrobić w sobie nawyk. Jak policzymy 28 złotych razy 52 tygodnie, to wyjdzie 1456 zł. To już coś – opowiada Nawrocka.
I dodaje: - Powtarzamy sobie, że nie mamy z czego oszczędzać, więc tego nie robimy. I tworzymy ten mit oszczędzania. A chodzi o to, żeby wyrobić sobie pewne nawyki. W tym naszym wyzwaniu nie chodzi o to, żeby za te uzbierane 28 złotych na koniec tygodnia iść i wydać je na lody. Nie chodzi o oszczędzanie i wydawanie tych pieniędzy. Najważniejsze jest to, że jeśli zrozumiemy, jak to działa, to po 28 złotych przyjdą kolejne, coraz większe sumy, aż w końcu nauczymy się inwestowania. Bo inaczej to tylko gromadzimy.
Oszczędny jak matka
Ważne jest stworzenie własnego systemu oszczędzania. Takiego realnego, prostego. Wydaje się nam, że to oszczędzanie to coś skomplikowanego, z czym poradzimy sobie tylko z pomocą eksperta. A tak nie jest. Jeśli ktoś ma wątpliwości, wystarczy przekonać się jakie "lifehacki" stosują w Polsce mamy.
- My mamy system, który polega na tym, że wiemy, ile zarabiamy, ile musimy wydać na rachunki, kredyty i ile potrzebujemy na życie. Sprawdzamy z mężem, czy będą dodatkowe wydatki (rower dla dziecka, mały remont, ubezpieczenie samochodu itd.). Wszystko to odliczamy od naszych przychodów i to, co zostaje, odkładamy na konto – mówi mi Ewa. Mąż, dziecko, mieszkanie na utrzymaniu. Pensja nie najgorsza. Mówi o sobie: oszczędna.
- Jeszcze do niedawna miałam żelazną zasadę. Za każde drobne, które nie poszły na papierosy, kupowałam sobie majtki. A jeśli ta zasada będzie głosiła, że wrzucasz te drobne za każdym razem do skarbonki, to kasa szybko się rozejdzie. Taka jest prawda. Bo wystarczy, że będziesz chciała zamówić pizzę, wyjmiesz ze skarbonki. A żeby "oddać" skarbonce, musisz wcześniej wypłacić z konta. I tak samemu podbieramy sobie oszczędności – opowiada.
Konto oszczędnościowe jest święte w jej domu. Przyznaje, że jeśli nie trzymają się systemu, pieniądze przepływają im przez palce. - O wiele mniej wydajemy na jedzenie, nie jak robimy plan, co kiedy na obiad i zwykłą listę zakupów, tylko jak najpierw robimy listę rzeczy, które już mamy. Myślę, co można by z tego ugotować i dokupuję tylko brakujące rzeczy. Dziś na przykład mam jedną puszkę pomidorów, pół paczki makaronu i czerwoną fasolę. Zrobię sos meksykański do tego makaronu, dokupię tylko jeszcze kukurydzę i kostkę żółtego sera. I obiad jest. A wydam kilka złotych – przyznaje.
Diana, mama 4-letniego Bartka i 6-miesięcznej Kamili: "Nie lubię przepłacać na zakupach i kupować produktów, które być może się zmarnują. Dlatego zawsze w weekend przygotowuję plan posiłków, które będziemy jedli w najbliższym tygodniu oraz produktów, które są niezbędne do ich przygotowania. Doskonale wiem, co lubią moje dzieci, więc łatwiej jest mi kupić tylko takie produkty, które rzeczywiście wykorzystam i które zostaną zjedzone. Robię 'duże zakupy' w dyskoncie raz w tygodniu, a zakupy w osiedlowym spożywczaku, który ma wyższe ceny, robię tylko wtedy, gdy czegoś mi zabraknie".
Bajkowy mit o oszczędnym Polaku
- Mówimy, że oszczędzamy, ale z drugiej strony zadłużamy się na potęgę. Łatwy dostęp do pieniędzy, pożyczki chwilówki, kampanie reklamowe – kupujemy więcej, niż potrzebujemy. Z tym oszczędzaniem będzie jeszcze trudniej, bo jesteśmy rozbuchani w konsumpcji. Szczególnie w tym roku. To prosperity, to, że mamy więcej pieniędzy, 500 + i tak dalej powodują, że myślimy o wydawaniu, a nie o gromadzeniu pieniędzy – mówi Dominika Nawrocka.
Podkreśla: - Oszczędzanie nie jest celem samym w sobie. Widzę to wśród kobiet, z którymi pracuję. Wkładamy do skarbonki i trzymamy. Takie jest najczęstsze pojmowanie oszczędzania. Jesteśmy zadowolone, że mamy.
Polacy wiedzą, że powinni odkładać pieniądze. Blisko 80 procent naszego społeczeństwa uważa, że oszczędzanie daje poczucie bezpieczeństwa i jest powodem do dumy (wynika z badań TNS Polska).
- Warto zrozumieć, że trzeba zaopiekować się swoimi pieniędzmi. Nas nie uczą, jak je mądrze wykorzystywać, jak inwestować w swoją przyszłość. Zajmuję się szczególnie pracą z kobietami. Podpowiadam, jak oszczędzać, ale przede wszystkim jak inwestować i że to nic strasznego. My, kobiety, kształtujemy nowe pokolenia, my je wychowujemy. Ale przede wszystkim stereotypowo przekazujemy pałeczkę mężczyznom, jeśli chodzi o domowe wydatki. Bo myślimy, że się na tym nie znamy. I błąd – dodaje Nawrocka.