Martyna opublikowała zdjęcia pobitej twarzy. Jej historia jest wstrząsająca
- Dusił mnie. Udało mi się wyrwać z jego uścisku i wybiec na balkon. Wrzeszczałam do ludzi, żeby wezwali policję. Jeden mężczyzna patrzył mi prosto w oczy, po czym odwrócił się i odszedł - opowiada Martyna, która opublikowała zdjęcia pobitej twarzy i publicznie opisała swój dramat.
Martyna opublikowała na Facebooku zdjęcia zmasakrowanej, opuchniętej twarzy. Napisała, że została pobita przez swojego męża. "Krzyczałam przez okno, prosiłam, żeby ktoś wezwał policję. Gdy udało mi się wyjść na klatkę, waliłam praktycznie w każde drzwi i błagałam, żeby ktoś zareagował" - napisała na Facebooku. Komentarze pojawiające się pod jej postem potwierdzają, że znieczulica to nie abstrakcyjne pojęcie, ale rzeczywiste zjawisko funkcjonujące w polskim społeczeństwie.
Opowieść Martyny
Martyna jest zamężna od 6 lat. Twierdzi, że jej mąż zawsze wykazywał tendencję do agresywnych i nerwowych zachowań. Według relacji kobiety, kilkukrotnie zdarzyło mu się ją popchnąć, szarpnąć lub wybić szybę w trakcie kłótni. - Dwa lata temu pierwszy raz mnie uderzył - mówi i dodaje, że w ciągu całego związku raz doszło do interwencji policji. Mąż miał uderzyć kobietę w twarz i uciec. Funkcjonariusze, którzy przyjechali do Martyny, zasugerowali, by założyła niebieską kartę.
- Zebrałam się w sobie i poszłam na komisariat, ale nie było akurat wtedy dzielnicowej, z którą miałam rozmawiać. Całe moje zdecydowanie nagle odeszło i odłożyłam tę sprawę. Czułam wtedy, że nie mam w sobie siły na takie działania - opowiada. - Dziś jest już inaczej. Kiedy pobił mnie po raz ostatni, wiedziałam, że nic go nie powstrzyma i że mogę umrzeć. Musiałam to przerwać i dlatego opublikowałam zdjęcia - mówi Martyna.
Tego dnia kobieta zostawiła dwójkę swoich dzieci u mamy i poszła na koncert z koleżanką. Mąż poszedł za nią. Kobieta twierdzi, że była do tego przyzwyczajona – od kilku miesięcy chodził za nią nieustannie, sprawdzając z kim i o czym rozmawia.
- Przywykłam do tej inwigilacji. Od jakiegoś czasu szykowałam się do odejścia i spotykałam z działaczkami Centrum Praw Kobiet. Wiedziałam na czym stoję, tylko brakowało mi siły psychicznej do podjęcia ostatecznej decyzji o opuszczeniu męża – opowiada Martyna.
Z jej relacji wynika, że mąż uderzył ją w twarz podczas koncertu. Zdarzenie widziało wiele osób, ale zareagował tylko jeden mężczyzna, który razem z jej mężem wyszedł na zewnątrz. Martyna nie wie, co działo się dalej, ponieważ mąż nie wrócił już do lokalu. Po koncercie kobieta pojechała do domu. Wiedziała, że mąż jest w środku, ale nie otworzył jej drzwi, więc noc spędziła u koleżanki.
- Obudziłam się o 7 rano i od razu pojechałam do domu. Wtedy wszystko się zaczęło…. - Martynie całkowicie łamie się głos. – Powiedział mi, że pożegnał się już z dziećmi, bo wie, że dziś trafi do więzienia. Za zabójstwo. Moje zabójstwo.
Kobieta twierdzi, że mężczyzna uprzedził, że będzie zabijał ją powoli, bo chce, by cierpiała jak najdłużej. - Dusił mnie. Trzykrotnie udało mi się wyrwać z jego uścisku i wybiec na balkon. Wrzeszczałam do ludzi na ulicy, żeby wezwali policję, bo ja tu zginę. Jeden mężczyzna stał na chodniku i patrzył mi prosto w oczy, po czym odwrócił się i odszedł.
Martyna opowiada, że udało jej się nawiązać kontakt z przechodniami, dopiero gdy wybiegła na balkon po raz trzeci. - Chodnikiem spacerowała para. Krzyknęłam do nich i w tym momencie partner złapał mnie za włosy i wciągnął do środka. Oni to widzieli i zawiadomili policję. Mąż powiedział, że chce przejrzeć mój telefon. Powiedziałam, że wchodząc do mieszkania, wrzuciłam go do skrzynki pocztowej. Skłamałam, żeby mieć szansę ucieczki – opowiada z płaczem kobieta.
- Owinęłam się kocem, a on wyszarpał mnie na klatkę i razem ze mną schodził na dół. Udało mi się dopaść do trzech drzwi, które mijaliśmy. Wiedziałam, że sąsiadki są w domu, bo to starsze kobiety na emeryturze i niemal zawsze siedzą w mieszkaniu. Waliłam, krzyczałam, że jestem bita, ale nikt nie odtworzył, nikt nic nie zrobił – mówi Martyna przez łzy. W tym momencie na klatkę weszli funkcjonariusze. Zgodnie z relacją kobiety użyli gazu pieprzowego i obezwładnili mężczyznę.
- Dwa dni później na komisariacie dowiedziałam się, że opuścił areszt. Od razu wymieniłam zamki. Proszę pani, ja się potwornie boję. Jadę właśnie do prokuratury. Będę się starała, aby złożono do sądu wniosek o areszt, lub chociaż zakaz zbliżania się. Jestem rozbita. Dzieciom powiedziałam, że spadłam ze schodów, ale słyszałam, jak synek tłumaczył młodszej siostrze, że on i tak wie, że to tata mnie pobił.
Znieczulica jest karana
- Nieudzielenie pomocy jest przestępstwem opisanym w art. 162 Kodeksu Karnego. Zgodnie z paragrafem pierwszym, kto człowiekowi znajdującemu się w położeniu grożącym bezpośrednim niebezpieczeństwem utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu nie udziela pomocy, mogąc jej udzielić bez narażenia siebie lub innej osoby na niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, podlega karze więzienia do lat trzech - mówi adwokat Katarzyna Zagata. - Odpowiedzialności karnej w tym przypadku podlegają osoby, które miały świadomość, że drugi człowiek znajduje się w niebezpieczeństwie. Jednak warunkiem odpowiedzialności z art. 162 § 1 k.k. nie jest wystąpienie skutku w postaci śmierci czy utraty zdrowia. Niepodjęcie jakichkolwiek działań w sytuacji, kiedy sąsiedzi mogli bez narażenia własnego życia lub zdrowia zadzwonić na policję lub udzielić schronienia ofierze przemocy, może narażać ich na odpowiedzialność karną.
Zobacz też: #11 pytań o przemoc wobec kobiet
Oburzające komentarze
Pod postem kobiety pojawiają się setki komentarzy. W część z nich trudno uwierzyć - internauci zarzucają Martynie, że sama jest sobie winna, prowokując męża do agresywnego zachowania. Jeden z internautów radzi mężczyznom, by nie bili kobiet, ponieważ odejście i ignoracja, będzie dla ich partnerek znacznie bardziej dotkliwą karą. Kolejny przeprowadza krótką analizę "bokserską", zgadując, w które mężczyzna celował z większą siłą. Dodaje też, że nie warto angażować się w pomoc kobietom, które doznają przemocy - są przecież dorosłe. Inny, choć twierdzi, że nie popiera bicia, wyraża zrozumienie dla oprawcy, sugerując, że Martyna szukała szczęścia w ramionach innego.
- Od momentu opublikowania postu na Facebooku, dostaję setki wiadomości. Nie czytam ich, nie chcę. Od koleżanek wiem, że internauci zarzucają mi w komentarzach, że sama jestem sobie winna, że pewnie zdradzałam męża, że jestem ćpunką i alkoholiczką. Ci ludzie w ogóle mnie nie znają, to zupełnie obce osoby. Nie wiem, dlaczego to robią - mówi Martyna i dodaje, że nie zamierza odpowiadać na oburzające wpisy. - Niech pani napiszę, że odpowiem im tylko raz. Teraz. Nie obchodzi mnie to, co piszą. Nie znają mnie i nie mają prawa oceniać. Mam tylko wielką nadzieję, że inne kobiety, które tak jak ja, bały się odejść i głośno mówić o tym, co przeżywają, zaczną to robić. Ja to zrobiłam, bo czułam, że to jedyna droga, by ludzie mi uwierzyli - mówi Martyna.
Wsparcie jest najważniejsze
Oprócz negatywnych komentarzy, pod zdjęciami Martyny pojawiają się też ciepłe słowa. Część internautów wspiera kobietę i podziwia jej odwagę. Niestety, niepokojąco wiele komentarzy pisanych jest przez kobiety, które same doznały przemocy fizycznej ze strony byłych partnerów. Opowiadają o tym, jak trudną walkę musiały stoczyć, by stać się wolne i bezpieczne i życzą Martynie siły.
- To co zrobiła pani Martyna świadczy o ogromnej odwadze. Wiem, że nie jest łatwo pokazać się ludziom w takim stanie, szczególnie, że zawsze znajdą się tacy, którzy to wyśmieją i zbagatelizują - mówi Katarzyna Dziedzic, która w ubiegłym roku opublikowała zdjęcia pobitej twarzy, wywołując burzliwą dyskusję społeczną i doprowadzając byłego partnera przed sąd. - Na szczęście jest też wiele osób, które pomogą i udzielą wsparcia. Mam głębokie przeświadczenie, że każdy sprawca przemocy domowej powinien być wytykany palcami przez społeczeństwo. Może wtedy kobietom byłoby łatwiej mówić głośno, co przeżywają i walczyć o własne bezpieczeństwo. Niestety w dużej części naszego społeczeństwa funkcjonuje przeświadczenie, że skoro kobieta została pobita, widocznie jej się należało i powinna teraz uporać się z tym sama. Mam nadzieje, że właśnie dzięki takim kobietom jak pani Martyna, przemoc domowa będzie tępiona, a ofiary nie będą się wstydziły opowiadać o piekle, które przechodzą na co dzień - podsumowuje Kasia Dziedzic.
Jeśli chcesz porozmawiać z psychologiem, zadzwoń pod bezpłatny numer 800 70 2222 całodobowego Centrum Wsparcia dla osób w kryzysie. Możesz też napisać maila lub skorzystać z czatu, a listę miejsc, w których możesz szukać pomocy, znajdziesz TUTAJ.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl