Matka panny młodej poprawiała fryzjerkę. "Poprosiłam, żeby wyszła na spacer"
Poprawianie fryzur, wymuszanie mocniejszych makijaży czy pouczanie to codzienność fryzjerek i makijażystek współpracujących z pannami młodymi.
- Staram się tego nie słuchać, ale niektórzy potrafią być bezczelni - mówi nam jedna z wizażystek.
- Nerwy w dzień ślubu? Czasami to mało powiedziane! Emocjonalny rollercoaster - śmieje się Jagoda, fryzjerka z Krakowa, która regularnie czesze panny młode. - Nie ma się czemu dziwić, więc zwykle staram się rozładowywać te nerwy, choć przyznaję, bywa trudno - dodaje.
Jak mówi, czasem to nie panna młoda, ale jej otoczenie potęguje emocje, zupełnie zapominając, jak to wpływa na najważniejsze osoby tego dnia.
- Pamiętam jedną mamę, której córka wychodziła za mąż. Od wejścia zaczęła narzekać, że musiały przyjechać do salonu, choć to panna młoda tak zdecydowała. Chciała uciec przed nadmiarem kręcących się tego dnia po domu ludzi, a okazało się, że najbardziej nerwową osobę zabrała ze sobą - wspomina Jagoda.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pouczanie fryzjerki
Po pierwszym niezadowoleniu matka panny młodej zaczęła się rozkręcać.
- Dosłownie stała nad nami i patrzyła mi na ręce. A tu spinka jakoś krzywo, a to coś miałam poprawić. Widziałam po minie dziewczyny, że coraz bardziej się stresuje, więc gdy mamunia postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i zaczęła mi przepinać wsuwki, poprosiłam, żeby wyszła na spacer i wróciła, gdy skończymy. Pomarudziła, stwierdziła, że jestem niewychowana, ale poszła i mogłam spokojnie pracować - mówi Jagoda.
Dodaje, że fryzura wyszła ładnie i panna młoda była zadowolona, ale jej matka niekoniecznie.
- Powiedziałam jej wtedy, że nie sprawia przykrości mnie, ale podcina skrzydła córce, która taką fryzurę wybrała. Chyba do niej dotarło, że córka przez cały dzień będzie miała z tyłu głowy, że nie wygląda idealnie. Po dwóch tygodniach dziewczyna przyszła i podziękowała za pomoc tego dnia. Wspomniała, że nie byłam jedyną krytykowaną osobą, makijażystka też mamusi nie zadowoliła - komentuje fryzjerka.
"To tylko kilka loczków"
Jagoda przyznaje, że nieraz spotykała się też z sytuacją, gdy w domu panny młodej z dwóch lub trzech umówionych do czesania osób robiło się więcej chętnych: - To się zdarza też przy komuniach. Nagle przychodzi jakaś ciotka czy babcia, żeby jeszcze jej "natapirować włosy". Albo proszą, żeby uczesać jakąś małą dziewczynkę.
- Kiedyś kuzynka panny młodej starała się wcisnąć córkę, która miała sypać kwiatki. Gdy powiedziałam, że raczej nie wystarczy mi czasu, usłyszałam, że "to tylko kilka loczków, co pani taka nadęta". Nie było kilka loczków, bo dziewczyna miała włosy prawie do pasa, ale zrobiła taką histerię, że w ostatniej chwili jej to kręciłam - wyznaje.
Wysokie ceny usług
Przyszłe panny młode na forach często radzą sobie wzajemnie, żeby nie mówić w salonie, że to fryzura ślubna, bo będzie drożej. Podobne sugestie pojawiają się w przypadku bukietów lub makijażu.
- Tak, wiem, że zwykle te fryzury ślubne liczy się drożej. Sama tak nie robię, bo dla mnie upięcie to upięcie, ale rozumiem, z czego to wynika. Makijaż czy fryzura na ślub to większa odpowiedzialność i zwykle potrzeba więcej czasu, by wszystko wyszło idealnie i trzymało się odpowiednio długo. To kosztuje - tłumaczy.
"Ja wiem lepiej"
Stresująca atmosfera odbija się też często na makijażystkach, które w takich dniach pracują pod ogromną presją, często potęgowaną przez otoczenie panny młodej. Jak mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Dagmara, wizażystka, w dniu ślubu słyszy często "złote rady".
- Staram się tego nie słuchać, ale niektórzy potrafią być bezczelni. Szczególnie samozwańcze makijażystki, które uwielbiają mówić, jak one by coś zrobiły - mówi.
Podobnie jak fryzjerka, także Dagmara miewała sytuacje, że z trzech klientek robiło się więcej.
- Nie raz słyszałam, że co to za filozofia podmalować oko. Zupełnie nie zdają sobie sprawy z poszczególnych etapów makijażu. Mam wrażenie, że niektórzy zapominają, kto jest tego dnia najważniejszy i skupiają się tylko na swoich potrzebach - dodaje.
Bywa, że klientki wymuszają na wizażystkach konkretne działania, o czym wspomina z kolei Zofia, kosmetolożka z Gdańska: - Tłumaczysz takiej pani, że np. jej skóra nie jest w stanie wytrzymać mocnego wykończenia makijażu, bo jest delikatna lub wiek robi swoje. Często się wtedy obrażają i po wyjściu z gabinetu robią wszystko po swojemu, a później wracają z zarzutami, że im wszystko spłynęło. Albo chcą mocniejszy makijaż oka i nie słuchają, że to będzie źle wyglądało.
- Dlatego zaczęłam prosić o wypełnienie specjalnego formularza, w którym taka klientka zaznacza, że wykonuję coś na jej wyraźną prośbę. Muszę się zabezpieczyć, bo niestety często panie chcą później zwrotu pieniędzy za makijaż, który sobie same poprawiły - mówi.
Awaryjne sytuacje
Makijażystki zgodnie przyznają, że regularnie w ich pracy zdarzają się nieprzewidziane sytuacje, jak nagłe zlecenia.
- Pamiętam kiedyś telefon w sobotni poranek, że makijażystce, która miała pomalować pannę młodą, zepsuł się samochód i nie mogła dojechać na wesele, które odbywało się w okolicach Żywca. Słyszałam w tle płacz panny młodej i choć planowałam wolny weekend, bo sama miałam wieczorem imprezę rodzinną, zapakowałam się z mężem do samochodu i pojechaliśmy - wspomina Dagmara.
- Już w czasie jazdy kilka razy rozmawiałam z klientką przez telefon, żeby ją uspokoić. Biedna płakała od rana, ale na szczęście poradziłyśmy sobie z opuchlizną i skończyłyśmy dosłownie pół godziny przed ceremonią. Dziewczyna miała szczęście, bo wybrała też doskonałą świadkową, która nie dość, że rozładowywała napięcie, to pomalowała się sama, zgodnie z moimi wskazówkami. Śmiałyśmy się, że chyba ją zatrudnię do pomocy - dodaje Dagmara.
Z nagłymi, podbramkowymi sytuacjami nie raz mierzyła się też Zofia. - Jeśli tylko czas mi na to pozwala, staram się ratować te panny młode, ale też inne kobiety, którym skomplikowały się plany - mówi.
Kilka razy musiała np. poprawiać już zrobiony makijaż. - Zawsze mówię klientkom, żeby sprawdzały portfolio wybranej osoby, choć obecnie niektórzy kradną zdjęcia innych, więc nie zawsze to możliwe. Pamiętam też rozhisteryzowaną pannę młodą, której wizażystka w ostatniej chwili podesłała koleżankę, bo sama się rozchorowała. Gdy dziewczyna stanęła w drzwiach mojego gabinetu, nawet klientka, która przyszła do mnie na paznokcie stwierdziła, że poczeka i pomagała mi ją uspokajać - wspomina.
Bywają też sytuacje, że ktoś nie przychodzi na umówioną godzinę i nie zgłasza, że ostatecznie np. umówiły się do kogoś innego.
"Cierp ciało, skoroś chciało"
Jak mówi Zofia, zdarzają się też klientki, które nie słuchają, co się do nich mówi i później obwiniają makijażystki za konsekwencje swoich działań.
- Miałam taką historię, że malowałam pannę młodą i jej matkę. Makijaże wyszły świetnie, panie zadowolone, ja szczęśliwa. Po tygodniu do mojego gabinetu wróciła mama i obwiniała mnie o pogorszenie się cery, wypryski, jęczmień na oku i zapalenie spojówek. Stwierdziła, że pomalowałam ją brudnymi pędzlami i użyłam tanich kosmetyków, które doprowadziły ją do takiego stanu - wspomina.
- Gdy dowiedziałam się, że córka nie miała takich problemów, zapytałam, czy wszystko później zrobiła tak, jak im powiedziałam. Okazało się, że makijaż tak jej się dobrze trzymał, że pani postanowiła go nie zmywać i chodziła w nim od soboty do poniedziałku. Ale oczywiście to, co się stało później, było w jej mniemaniu moją winą – wspomina Zofia.
Joanna Bercal-Lorenc, dziennikarka Wirtualnej Polski