Milcz waść, panie Warzecha. Czyli prawicy walka o dzieci
Teksty takie jak ten, Łukasza Warzechy, opublikowany w ostatnim wydaniu tygodnika "Do Rzeczy", robią tak wiele szkody, że nie można o nich milczeć. Bo sankcjonują poczucie, że klapsy są okej. I to, że czasem, gdy - jako rodzice - tracimy nad sobą kontrolę, też jest okej. A nie jest.
10.08.2018 16:50
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Ta wojna nie jest nowa. Trwa od wielu lat. Eskaluje regularnie przy okazji każdej próby zmiany przepisów kodeksu rodzinnego. Kiedy lewica krzyczy "dzieci bić nie wolno", prawica natychmiast odpowiada "dzieci bić czasem trzeba". Tak było w 2005 r., gdy przyjmowano ustawę o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Tak samo było pięć lat później, w 2010 r., gdy do kodeksu rodzinnego i opiekuńczego wpisano art. 96, który osobom wykonującym władzę rodzicielską oraz sprawującym opiekę lub pieczę nad małoletnim zakazuje stosowania kar cielesnych.
Kłótnia o poglądy
Ostatnio przyczynkiem do tej wymiany zdań stała się propozycja kończącego już swoją kadencję Rzecznika Praw Dziecka, Marka Michalaka. Chodzi o znowelizowanie kodeksu rodzinnego. Rzecznik w swoim projekcie zaproponował m.in., by pojęcie władzy rodzicielskiej zastąpić pojęciem odpowiedzialności rodzicielskiej. W zmianach podtrzymano też zakaz stosowania kar cielesnych jako metody wychowawczej, wprowadzony jeszcze w 2010 r. Treści zawarte w tym przepisie poszerzono jednak o wszelkie formy przemocy wobec dziecka, w tym także poniżające traktowanie. W zapisach nowelizacji mowa też o powołaniu nowej instytucji – adwokata, który działałby dla dobra dziecka w sytuacji, gdy byłoby to konieczne. Słowem: broniłby dziecka przed własnymi rodzicami.
- Takie rozwiązania obniżają autonomię rodziny i autorytet rodziców poprzez m.in. umożliwienie dzieciom toczenia sporów przed organami państwowymi. To stawia pod znakiem zapytania możliwość efektywnego wykonywania przez rodziców ich praw i obowiązków opiekuńczo-wychowawczych - twierdzi Ordo Iuris.
– Skandynawizacja prawa rodzinnego, która postępuje w Polsce od przynajmniej 13 lat, prowadzi do tego, że dzieci zostają w praktyce wyjęte spod odpowiedzialności rodziców. Mają być traktowane całkowicie partnersko, co zakłada, że nie można im stawiać wymagań i ich egzekwować – mówi z kolei w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Karolina Elbanowska. A Łukasz Warzecha na łamach tygodnika "Do Rzeczy" grzmi: "Najpierw zakaz stosowania kar cielesnych, potem zakaz "przemocy psychicznej", a wreszcie – całkowite rozmontowanie mechanizmu "władzy rodzicielskiej". I na różne sposoby krytykuje "lewactwo" za próby rozmontowywania świętej polskiej rodziny.
A mnie - po lekturze wszystkich chyba dostępnych w sieci i papierze komentarzy dotyczących propozycji RPD - powoli zbiera się na płacz. Nie lepiej jest, kiedy czytam na Twitterze wypowiedzi rekomendowanej przez PiS na następczynię Marka Michalaka dr Sabiny Zalewskiej, która objęcie dzieci ochroną prawną, mającą zabezpieczyć je przed agresją ze strony rodziców, uznaje za przejaw postępu pajdokracji.
Przemoc wobec dzieci to nie mit
Drodzy państwo, to, że w Polsce rodzice dopuszczają się wobec dzieci przemocy, to fakt. To coś, co nie podlega żadnej dyskusji. Wystarczy rzut oka na policyjne statystyki. W 2000 r. małoletnich ofiar przemocy w rodzinie było 43 360. Pięć lat później 55 027. W ciągu ostatnich kilku lat ta liczba – na szczęście! - w miarę systematycznie malała, by w 2017 roku wynieść 13 515. Malała, bo o przemocy w rodzinie zaczęto częściej i głośniej mówić, zaczęto wprowadzać pewne przepisy i piętnować jej sprawców.
To, że możliwe jest wychowanie bez przemocy to również fakt. Powstało na ten temat wiele badań, będących później zresztą inspiracją dla licznych kampanii społecznych w tym temacie. Przypomnę jednak: nie musimy eksponować swojej władzy wobec dzieci, żeby ukształtować ich charakter i wpoić szacunek dla odpowiednich wartości. Nie musimy sprawiać, że będą się nas bały. Wystarczy, że będziemy z nimi współpracować a przede wszystkim zdawać sobie sprawę z tego, że dziecko każdym swoim zachowaniem chce nam coś powiedzieć. Jeśli jest niesforne, musi mieć do tego powód. Jeśli lekceważy nasze polecenia, podobnie. Stosując wobec niego jakąkolwiek formę agresji, nie rozwiążemy problemu. Sprawimy jedynie, że dziecko zostanie z nim samo. I będzie jeszcze gorzej.
Kara cielesna, nigdy nie jest, jak pisze Warzecha, koniecznością. Jest przemocą. Tak samo jak szykanowanie czy poniżanie malucha klasyfikowane już jako przemoc psychiczna. Rozumiem, że czasem wynika ta przemoc z nadmiaru emocji, z bezradności nawet, ale jako dorośli mamy obowiązek nad wszystkim tym zapanować. Iść po radę albo pomoc psychologa, jeśli to konieczne. A nie – jak to sugeruje Łukasz Warzecha – uznać, że na pewne dzieci w pewnych sytuacjach działa tylko okraszone tyradą lanie. Dzieci bywają trudne. A dorośli doskonale o tym wiedzą, a przynajmniej wiedzieć powinni, decydując się na ich posiadanie. Nikt nikomu nie obiecuje, że będzie łatwo, pudrowo i różowo, jak w reklamie.
Tu trzeba jedności
Teksty takie, jak ten opublikowany w ostatnim "Do Rzeczy", robią wiele szkody, bo sankcjonują poczucie, że symboliczne klapsy są okej. I to, że czasem, gdy – jako rodzice - tracimy nad sobą kontrolę, też jest okej. A nie jest. Takie teksty wprowadzają niepotrzebny chaos i polityczne podziały do materii, która w istocie powinna być jej pozbawiona. Bo miłość rodziców do dzieci nie dzieli się na prawicową i lewicową.
Możemy się oczywiście temu wszystkiemu poddać, dzielić się na rodziców z lewej i prawej strony mocy, możemy zajmować mniej lub bardziej skrajne stanowiska i wzajemnie obrzucać się błotem, byleby wyszło na nasze. Możemy udawać, że to tylko kwestia związana z zagadnieniami przedmiotowości i podmiotowości, cytować mądrych filozofów i na cierpienie tysięcy dzieci patrzeć tak, jak gdyby ich nie było. Możemy zmieniać przepisy ile wlezie i przekrzykiwać się na racje lepsze i jeszcze lepsze. Ja proponuję działać.
Przemoc wobec dzieci ma najróżniejsze przyczyny. Nie zawsze wynika z sadystycznych zapędów czy złej woli rodziców, czasem z niewiedzy lub negatywnych wzorców wyniesionych z domu rodzinnego. Albo z ich braku. Nie walczmy więc na przepisy i nie oceniajmy się wzajemnie, nie kłóćmy się o to, czy przemoc jest czy jej nie ma, tylko edukujmy rodziców. Z agresją można nauczyć się sobie radzić. I przemoc z polskich rodzin da się wyeliminować niezależnie od tego, jakie i który rząd będzie forsował przepisy. Pod jednym warunkiem: wszyscy musimy zaakceptować fakt, że przemoc jest i że jest niepotrzebna. A potem skupić się na jej wyeliminowaniu. Uczyć nie tylko dzieci o ich prawach, ale i rodziców o tym, jak mają sobie z dziećmi oraz ich i własnymi emocjami radzić. Dawać im odpowiednie wzorce.
Głęboko wierzę, że niewielu rodziców życzy swoim dzieciom źle. Większość stara się wychować je najlepiej jak umie. Ale przecież o wychowywaniu dzieci i problemach z tym związanych nikt nas nie uczy w szkole. Nie tak wnikliwie, jakbyśmy my, rodzice, czasem byśmy tego potrzebowali. Dlatego tak ważne jest, by o rodzicielstwie we wszystkich jego odcieniach mówić szczerze i głośno i by każdy rodzic miał poczucie, że ma prawo sobie w tym rodzicielstwie nie radzić. I że, gdy brak mu już pomysłów na działanie, może powiedzieć „nie radzę sobie, pomóżcie mi”. I by wiedział, że tę pomoc otrzyma.
Wówczas zyskamy szansę, że twórcy kolejnych ustaw coraz mniej będą się sprawami rodziny interesować. Nikt nie będzie przecież brał pod lupę czegoś, co działa i w czym nikt nikogo nie krzywdzi. Jeśli przemocy w rodzinie nie będzie, przepisy z nią związane zwyczajnie przestaną być potrzebne. I nie będzie trzeba się już więcej o nie spierać.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Zobacz także: Dominika Gwit-Dunaszewska mężu, hejcie i otyłości