Minimalizm w uczuciach i życiu seksualnym
11.05.2015 08:28, aktual.: 11.05.2015 09:33
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Różniąc się osobowością, zdobytymi doświadczeniami i otrzymanym wychowaniem, staramy się zbudować partnerski związek. A jeśli jedno z nas jest uczuciowym minimalistą? Czy partnera można nauczyć okazywania uczuć? O tym, jak pogodzić dwie różne połówki jabłka, opowiada profesor Zbigniew Lew-Starowicz.
Różniąc się osobowością, zdobytymi doświadczeniami i otrzymanym wychowaniem, staramy się zbudować partnerski związek. A jeśli jedno z nas jest uczuciowym minimalistą? Czy partnera można nauczyć okazywania uczuć? O tym, jak pogodzić dwie różne połówki jabłka, opowiada profesor Zbigniew Lew-Starowicz.
Jednym z problemów w związku dwojga ludzi mogą być odmienne potrzeby w kwestii wzajemnego okazywania sobie uczuć. Czasem te różnice stają się nawet przeszkodą na drodze do udanego małżeństwa. Jednak czy minimalizm w tym zakresie zawsze jest wadą?
Okazywanie i otrzymywanie uczuć to jeden z podstawowych kodów emocjonalnych w życiu człowieka. Jednocześnie skala tej potrzeby jest sprawą indywidualnego zapotrzebowania. Najczęściej mamy do czynienia z takim wariantem, że to kobiety czują się niedopieszczone, otrzymując od partnera za mało uczuć zarówno w sensie słownym, jak i bezpośrednim, dotykowym. Są to powszechne skargi. Kobiety są niedopieszczone werbalnie i fizycznie.
Natomiast u mężczyzn gotowość do okazywania uczuć zwykle jest bardzo nasilona w okresie tańca godowego, później się zmniejsza. Mimo to warto o tej potrzebie pamiętać, zwłaszcza w przypadku panów, którzy wychowali się w domu, w którym okazywało się uczucia. Gdy zwiążą się z powściągliwą partnerką, mogą doświadczać niepokojącego niedosytu w tym zakresie.
Czy otwartości w okazywaniu czułości można się nauczyć, czy jest to raczej część naszego charakteru, która zazwyczaj w życiu dorosłym już się nie zmienia?
To tak jak ze wszystkim: jedni mają dryg do tańca, inni mozolnie uczą się kroków, są też uzdolnieni mówcy i ludzie, którzy potrafią okazywać uczucia, uzewnętrzniać je w różny sposób. Niektórzy po prostu mają pewne rzeczy we krwi, a inni muszą to dopiero w sobie wypracować. Na szczęście wszystkiego można się nauczyć. Dla kogoś, kto ma przysłowiowe dwie lewe nogi, ratunkiem są szkoły tańca. Okazywania uczuć też można się nauczyć.
Uda się tego dokonać samodzielnie czy potrzebna jest wizyta u specjalisty?
Do tego nie trzeba kończyć wyższych studiów. To bardzo podstawowa i pierwotna nauka. Wystarcza, jeśli ta druga osoba powie, o co jej chodzi, pokaże, jakie ma potrzeby. „Obejmij mnie tak, przytul, chcę to usłyszeć…” – to wystarczy. Cała nauka sprowadza się do słowa „kocham” odmienianego przez wszystkie przypadki, przytulenia, czułego objęcia czy pieszczoty. Do tego nie trzeba szukać żadnego poradnika. Wystarcza, że druga osoba poprowadzi, wskaże, czego oczekuje.
Problemem mogą okazać się różne oczekiwania seksualne małżonków. Czy pomimo odmiennego libido możliwe jest udane życie seksualne? Co, jeśli i tu jedna ze stron wykazuje skrajnie małe potrzeby?
Oczekiwania i libido to są dwie różne rzeczy. Libido, czyli popęd, manifestuje się określoną potrzebą ilości kontaktów seksualnych. W tej kwestii mam dobrą i złą wiadomość. Dobra to taka, że większość par dobiera się z w miarę zbliżonymi libido lub mężczyzna ma nieco większe libido, ale z tym można sobie poradzić, bo kobieta jest zdolna do współżycia nawet bez szczególnych chęci, podczas gdy u mężczyzn musi zaistnieć podniecenie. Dzięki temu u 2/3 par nie ma spięć na tym tle. Niestety, w pozostałej grupie związków, w którym partnerzy mają różny poziom libido, pojawiają się kłopoty. Im większa jest ta różnica, tym większe wywołuje ona problemy.
Czy Pana zdaniem całkowita wstrzemięźliwość seksualna przed ślubem ma sens?
W mojej opinii to kwestia wyboru moralnego a nie medycznego. Poza tym nie jesteśmy w stanie ocenić libido drugiej osoby na podstawie pierwszych dwóch lat trwania związku. To okres tańca godowego, który jest zafałszowany. Zachowujemy się inaczej niż będziemy to robić później. Gdy chcemy zdobyć partnera i uzyskać jego akceptację, pojawia się całkowita mobilizacja pod kątem zaspokojenia potrzeb drugiej osoby. Początkowa faza związku nie jest więc okresem obiektywnym. Dopiero gdy mijają zachowania godowe, do głosu dochodzi prawdziwe libido, prawdziwe „ja”.
Czy spotykał Pan pary o zupełnie ograniczonej sferze uczuciowej i seksualnej, które mimo to tworzyły ze sobą szczęśliwy związek?
Oczywiście, istnieją osoby aseksualne lub o małym popędzie; satysfakcjonują ich inne sfery życiowe – przyjaźń, intelekt i wiele innych. W takim przypadku seks nie musi być decydującą relacją.
Co się dzieje w związkach, gdy konieczność wstrzemięźliwości seksualnej związana jest np. z trwałą chorobą? Czy takie ograniczenie musi skutkować uboższymi relacjami między partnerami?
W ogóle nie musi być żadnej wstrzemięźliwości. Nawet jeżeli choroba czy inna sytuacja uniemożliwia stosunki pochwowe, są inne możliwości kontaktów seksualnych, od masturbacji począwszy, a na różnych pieszczotach, kontaktach oralnych i międzyudowych kończąc. Nie ma więc żadnego uzasadnienia do całkowitej wstrzemięźliwości.
Można więc mieć nadzieję, że minimalizm uczuciowy lub seksualny wcale nie musi zubażać związku?
Załóżmy, że partnerzy lubią wino, ale mają mały budżet, nie są też specjalnymi smakoszami. Kupują więc wino z niższej półki, ale piją je razem i obu im smakuje. Być może woleliby pić doskonałe markowe wina i rozpieszczać kubki smakowe, jednak piją trunek tani, bo mają tylko taki, i są z tym szczęśliwi. Można powiedzieć, że to minimalizm. Trzeba jednak pamiętać, że oboje są przy tym zadowoleni z życia.
Tak samo jest z naszym życiem seksualnym. Wielu osobom odpowiada sam fakt, że mogą odbyć kontakt seksualny, nie mają co do niego żadnych szczególnych wymagań czy oczekiwań. Oczywiście, są i tacy, którzy chcą w sypialni przerobić całą Kamasutrę. Pytanie tylko, czy druga osoba podoła ich wymaganiom. Jest idealnie, gdy para wspólnie wykreuje taoistyczną sztukę miłosną, wyrafinowaną i bogatą. Mogą być przy tym równie szczęśliwi jak ci, którzy zadowalają się prostszymi kontaktami seksualnymi. W końcu minimalizm sam w sobie nie jest zły.
A jeśli jedna osoba woli pić tanie wino codziennie, a druga chętniej wybrałaby bardziej wytrawny trunek, za to rzadziej? Wtedy jest jakiś problem, prawda?
No właśnie, zgadza się. Wybrane rozwiązanie zawsze będzie zależało od osoby silniejszej w związku, tej, która narzuci swój styl. Jeśli przewagę ma zwolennik taniego wina, druga osoba będzie je pić i nic tu nie pomoże. Można je natomiast polubić.
MAGAZYN WESELE / rozmawiała: Aleksandra Stańczewska