Blisko ludziMira Zimińska-Sygietyńska - barwne życie królowej "Mazowsza"

Mira Zimińska-Sygietyńska - barwne życie królowej "Mazowsza"

Można ją było rozpoznać po czerwonym bugatti, którym sunęła po ulicach Warszawy. Pozowała do aktów Witkacemu. Kochał się w niej Tadeusz Boy-Żeleński. Stylowa, piękna i przebojowa. Miała nienaganny makijaż, modne stroje i okazałą biżuterię nawet w wieku 90 lat. Przez 40 lat stała na czele Państwowego Zespołu Pieśni i Tańca "Mazowsze". Mimo że Mira Zimińska-Sygietyńska przeżyła dwie wojny światowe i uwięzienie na Pawiaku, słynęła z werwy i poczucia humoru. - Wszyscy tak samo jak jej się bali, jak ją kochali - mówi nam jeden z jej najbliższych współpracowników.

Mira Zimińska-Sygietyńska - barwne życie królowej "Mazowsza"
Źródło zdjęć: © PAP
Katarzyna Gruszczyńska

- Do jednej ze sztuk potrzebne było głodne dziecko, które miało płakać. Musieli mnie uszczypnąć w pupę, żebym się rozpłakała. Od tego zaczęła się moja kariera - mówiła w rozmowie z Bogusławem Kaczyńskim. Miała wtedy zaledwie 7 lat, ale z teatrem była związana od urodzenia. Jej mama była bileterką i bufetową, a ojciec dekoratorem w teatrze w Płocku.
Potem zaangażowano ją do najpopularniejszego w okresie dwudziestolecia międzywojennego kabaretu - Qui Pro Quo. Tam rozwinęła skrzydła. Okazjonalnie była również konferansjerką.

Wcześnie zaczęła karierę, szybko wkroczyła też w dorosłe życie uczuciowe. W wieku 16 lat wyszła za mąż za Jana Zimińskiego. Małżeństwo przetrwało zaledwie 3 lata. Kochał się w niej Tadeusz Boy-Żeleński, Witkacemu pozowała do aktu.

Miała wiele pasji, w tym motoryzację. Była jedną z pierwszych polskich automobilistek. Jeździła luksusowymi mercedesami oraz słynnym wtedy w Warszawie czerwonym kabrioletem marki Bugatti. Czas zabawy i beztroski zakończyła II wojna światowa. W 1942 została aresztowana i uwięziona na Pawiaku. Z więzienia pomógł ją uwolnić mąż oraz Adolf Dymsza. Para wystąpiła razem m.in. w filmie "Każdemu wolno kochać", w którym tańczyli w pamiętnej scenie, a ona śpiewała "Będziemy wiecznie się kochali". W czasie Powstania Warszawskiego Zimińska była pielęgniarką w szpitalu. Pisała także antyhitlerowskie piosenki.

Po wojnie - w 1948 roku wraz z Tadeuszem Sygietyńskim, kompozytorem i dyrygentem założyła Państwowy Zespół Ludowy Pieśni i Tańca "Mazowsze". To przy jego akompaniamencie śpiewała również w czasie II wojny światowej. I to jemu oddała swoje serce w 1954 roku. - Pani Mira to "Mazowsze" - mówiła w jednym z programów poświęconych "Mazowszu" jedna z jej podopiecznych. - Jest wychowawcą wielu pokoleń - dodał kolejny członek zespołu.

Obraz
© PAP

W archiwalnym filmie, przygotowanym z okazji 40-lecia istnienia 'Mazowsza', Zimińska-Sygietyńska przyznała, że nie wyobraża sobie życia bez zespołu. - Ja tylko nie wiem, jak będzie wyglądało "Mazowsze" beze mnie. Tym się martwię. Dlatego tak się trzymam, dbam o siebie, nie hulam, nie palę i nie piję. Nic poza zespołem nie mam - powiedziała dziennikarce "Dziennika Telewizyjnego".

Krzysztof Kurlej został zatrudniony w "Mazowszu" w 1992 roku przez samą Mirę Zimińską-Sygietyńską. Do dziś pracuje w zespole jako kierownik impresariatu.
- Wszyscy, tak samo jak się jej bali, tak ją kochali - przyznaje w rozmowie z Wirtualną Polską Krzysztof Kurlej. - Mimo że rządziła żelazną ręką, wszyscy ją szanowali. Pani Mira wykraczała poza wszelkie ramy. Szczególnym uczuciem darzyła chór i na tych zajęciach pojawiała się najczęściej, żeby dopilnować interpretacji i wszystkich szczegółów - dodaje.

Zimińska-Sygietyńska była dyrektorką "Mazowsza" aż do śmierci w 1997 roku. - Przeprowadziła zespół przez wszystkie polityczne i ustrojowe zawirowania obronną ręką. Zawsze wyprowadzała nas z opersji, gdy na przykład chciano nas "skomunizować". To dzięki jej pracy określano nas mianem ambasadorów kultury polskiej - tłumaczy Kurlej.

Dziś w zespole wsytępuje 112 osób.Niebawem "Mazowsze" rusza na występy do Francji. - Nadal czujemy się jak rodzina - zapewnia Krzysztof Kurlej, kierownik impresariatu. Przyznaje, że najlepiej życie Zimińskiej-Sygietyńskiej definiują tytuły książek, które napisała: "Nie żyłam samotnie" oraz "Druga miłość mojego życia". Oczywiście pierwszą był zmarły przedwcześnie mąż, a drugą ukochany zespół.

Zimińska-Sygietyńska zmarła w 1997 roku w Warszawie. Jej zespół był wtedy w trasie po Stanach Zjednoczonych. - Cieszyliśmy się po świetnie przyjętym występie w Waszyngtonie i wtedy spadła na nas ta wiadomość. Zespół cierpiał, bo nie mógł być na pogrzebie szefowej, ale niestety, mieliśmy zobowiązania, kontrakt, którego musieliśmy się trzymać. Show must go on. Poinformowaliśmy publiczność przed następnym występem, że jesteśmy zrozpaczeni i mogą pojawić się łzy - opowiada Krzysztof Kurlej.

Obraz
© PAP
Źródło artykułu:WP Kobieta

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (8)