Blisko ludziMisją kobiety jest karmić mężczyzn i dzieci. Bo karmić to znaczy kochać

Misją kobiety jest karmić mężczyzn i dzieci. Bo karmić to znaczy kochać

Zaczęło się typowo: on się do niej odezwał przez internet, od pierwszego wejrzenia wiedział, że są sobie pisani, od razu proponował ślub. A że to Pakistańczyk, Joannie w głowie zaświeciła czerwona lampka: "wizowiec"! Szybko zgasła, bo okazało się, że z Wasimem dobrali się jak w korcu maku. Teraz Joanna Kusy w swojej książce "Zwyczajne pakistańskie życie" opisuje swoje zwykłe-niezwykłe życie w Pakistanie.

Misją kobiety jest karmić mężczyzn i dzieci. Bo karmić to znaczy kochać
Źródło zdjęć: © Agnieszka Ziębińska
Aneta Wawrzyńczak

Zaczęło się typowo: on się do niej odezwał przez internet, od pierwszego wejrzenia wiedział, że są sobie pisani, od razu proponował ślub. A że to Pakistańczyk, Joannie w głowie zaświeciła czerwona lampka: "wizowiec"! Szybko zgasła, bo okazało się, że z Wasimem dobrali się jak w korcu maku. Teraz Joanna Kusy w swojej książce "Zwyczajne pakistańskie życie" opisuje swoje zwykłe-niezwykłe życie w Pakistanie.

WP: : Jakim cudem jest pani tak szczupła?! Pakistańska kuchnia jest przecież taka ciężka, te gęste sosy, smażone w głębokim oleju placki…

Joanna Kusy: Bo tego się nie da dużo zjeść! (śmiech) Poza tym nie wiem, czy chilli, kurkuma i inne przyprawy nie wpływają na przemianę materii. Chociaż jem całkiem dużo, to dużo pracuję, nawet jak jestem w domu, to cały czas w ruchu, nigdy nie mam czasu, żeby się położyć, poleniuchować. No i bardzo dużo pijemy wody. To już w Polsce tyję, w Pakistanie od razu waga mi spada.

Pani opisuje Pakistan tak, że tę feerię barw, zapachów, no i przede wszystkim smaków pochłania się wyobraźnią.

Jedzenie jest w Pakistanie bardzo ważną częścią życia. Po części dlatego, że wielu rozrywek, które znamy w Europie, tam po prostu nie ma. W Karaczi czy Islamabadzie są oczywiście kina, parki, miejsca, gdzie można potańczyć, ale jest ich niewiele. A jedzenie to jest rozrywka dostępna dla każdego i Pakistańczycy bardzo lubią jeść, to jest podstawa życia dla nich, ale też wielka radość, potrafią się cieszyć każdą nową potrawą, jak dzieci. Bo to jest wspaniała kuchnia, zawsze jak przyjeżdżam do Polski, to znajomi, rodzina proszą, żeby im zrobić roti, paratę, jakiś sos.

To zamiast w Polsce odpocząć od gotowania, pani musi i tak stać przy garach.

(śmiech) Ale ludziom w Polsce ta kuchnia bardzo smakuje, to jest dla nich jakaś nowość, bo w jednej potrawie muszą być wszystkie smaki. Na przykład: jeżeli sos jest bardzo ostry, to ryż musi być delikatny, musi być chrupkiego, świeżego, jakiś ostry dodatek i coś łagodzącego.

W temacie jedzenia - pani pisze: misją kobiety jest karmić mężczyzn i dzieci. Bo karmić to znaczy kochać. Feministkom muszą się otwierać noże w kieszeniach.

Właściwie dlaczego karmienie ma nie być wyrazem miłości?

Ale "misja" od razu kojarzy się z czystym paternalizmem: miejsce kobiety jest w domu.

To zdecydowanie jest prawda, miejsce kobiety jest w domu, niekoniecznie w kuchni przy garnku, choć bardzo często oczywiście właśnie tam. A co do gotowania - to zależy od możliwości finansowych rodziny, jak kogoś stać, to zatrudnia masi (pomoc domową), ale nawet wtedy zadaniem kobiety jest doglądanie, żeby ona dobrze pracowała. Obowiązkiem kobiety jest więc dbać o rodzinę, karmić ją, tak jak obowiązkiem mężczyzny jest, by dostarczyć jej produkty. Nawet jak kobieta idzie do pracy, to nie oczekuje się od niej, że będzie przynosiła pieniądze do domu, może je wydać na co chce. Ale nie jest odpowiedzialna za rachunki.

To jest bardzo ostry, bardzo wyraźny podział ról społecznych.

Tam tak to funkcjonuje. To może boleć feministki, ale wszyscy są tam do tego przyzwyczajeni. Trudno się zmienia takie postawy, tym bardziej, że łączone są z nakazem religijnym.

A pani się nie buntowała przeciwko temu?

Pewnie że się buntowałam! Że mnie to tak określa, że powinnam się skupić tylko na tym, co jest w domu. Niektóre kobiety tak się do tego przyzwyczajają, że tracą ciekawość świata, dają się zamknąć w domu. A inne nie dają się włożyć w tę szufladkę.

Pani pisze o tych zakratowanych oknach, jak w więzieniu…

Jak pierwszy raz pojechałam do Karaczi i zobaczyłam kraty w oknach, to od razu właśnie pomyślałam o takim symbolicznym więzieniu, że ta krata nas rozdziela: my, kobiety, zakratowane w domu, a tam świat zewnętrzny szaleje.
Natomiast jak zaczęłam tam żyć, to zobaczyłam, że to ma niesamowity wymiar praktyczny. Bo tam nie ma okien, a nawet jak są, to się ich nie zamyka. Jeżeli nie byłoby kraty, to dom nie byłby niczym chroniony. Szyba spełnia swoje zadanie, jeżeli jest zimno, w Pakistanie - odcina dostęp powietrza, a jakby otworzyć okno, to dzieci by przez nie powypadały. A kraty chronią też dom przed drapieżnymi ptakami, bo tam są góry śmieci, gdzie mieszkają różne zwierzęta, czasami orły podlatują bardzo blisko domu, dzikie dachowce wchodzą do domu, przynoszą choroby, wyjadają wszystko, co znajdą.

No i się pani nie dała zamknąć w domu.

Uparłam się, pisałam książkę, myślałam: już trudno, nie będę idealną żoną, nie jestem idealną synową. W Pakistanie jest dużo niesamowicie silnych kobiet.

Jak zabierałam się za pani książkę, to pomyślałam: oho, czeka mnie przesłodzona laurka odczarowująca stereotypy narosłe wokół Pakistanu. Ale jak zaczęłam czytać "Zwyczajne pakistańskie życie", to się okazało, że to książka bardzo prawdziwa, w wielu miejscach - bardzo też krytyczna.

Stereotyp to jest część prawdy, są rzeczy, na których on się buduje, ale ja nie chciałabym w żaden sposób skrzywdzić tego Pakistanu, który bardzo lubię, który jest mi niesamowicie bliski. Chociaż nigdy wcześniej mnie nie ciągnęło w te regiony i dalej nie jestem zafascynowana filmami hollywoodzkimi, orientem.

A ubieranie się, żeby całe ciało kobiety było zakryte? To jest po części kwestia bezpieczeństwa, po części - szacunku, też do samej siebie. Ale która część jest większa, ważniejsza?

Dla mnie to bardziej kwestia bezpieczeństwa, świętego spokoju, bo nie chcę się wyróżniać, chociaż i tak się wyróżniam, ale chcę normalnie żyć, a żeby to było możliwe, muszę wyglądać tak, jak nakazują tamtejsze normy. Chociaż to też kwestia szacunku, bo nie jechałam tam z myślą, że jadę zmieniać ten świat, żeby przeze mnie stali się bardziej tolerancyjni.
Pojechałam tam, żeby być z mężem, z rodziną, więc jeśli coś jest dla nich ważne, ja to szanuję, zwłaszcza że to nie jest jakieś wielkie poświęcenie z mojej strony, żeby założyć szalwar kamiz (tradycyjny strój) i dupattę (szal). Chociaż z szalem było trudno, bo na początku okropnie przeszkadza, zsuwa się cały czas.

Swój obraz Pakistanu przed wyjazdem opisała pani krótko: kurz, brud, tłok, dzicz, ludzie jak Cyganie. Mimo to postanowiła się pani nie zrażać, bo tam "musi być coś więcej". Cała pani książka jest o tym "czymś więcej", ale jakby tak spróbować Pakistan opisać w dwóch, trzech zdaniach?

Jest na pewno pełen sprzeczności, niespodzianek. Na przykład: jest kurz, brud, smród, a znikąd pojawia się w tym całym tłoku niesamowicie kulturalny, oczytany, delikatny człowiek. (Proszę dodać, że ludzie są tam bardzo piękni). Albo - to taki religijny kraj, ale jak się chce kupić wieprzowinę, to można dostać.
Czy dress-code, tak się wydaje, że obowiązuje wszędzie, a nagle znajduję się na przyjęciu, gdzie panie chodzą w wydekoltowanych sukniach. Dlatego moim zdaniem trudno jest mieć stereotyp Pakistanu. Co jeszcze? Jest bardzo piękny i pełen życia, ludzie są niesamowicie pokorni wobec życia, umieją cieszyć się nim, nie skarżą się. Wydaje mi się, że bardziej żyją pełnią życia niż zblazowani ludzie na Zachodzie, którzy mają wszystko, a nie umieją się tym cieszyć.

Może to kwestia silnej wiary.

Możliwe, oni bardzo mocno wierzą, są sługami Boga.

Tak jak pani teść mówi: jeżeli Bóg chce, żebym dzisiaj umarł, to nic z tym nie zrobię, a jeżeli chce, bym jeszcze żył, to mnie nic nie ruszy.

I to jest człowiek wolny. Jeżeli oddaję swój los w ręce Boga, to jestem całkowicie wolna, nie muszę się niczym martwić. Choć ludzie się przejmują, boją się, ale cały czas mają świadomość obecności Boga w ich życiu. Nie wiem, czy pani jeździła po jakichś krajach muzułmańskich?

Pracowałam w Turcji, Tunezji, Libanie…

I były modlitwy przed startem?

Nie, ale latałam liniami polskimi albo niemieckimi.

Jak lecę do Pakistanu katarskimi liniami, to przed startem pilot odmawia modlitwę, mówi, że w imię Boga oddajemy się we władanie tego, który dał nam kontrolę nad tym pojazdem. To znaczy, że są bardzo pokorni wobec Boga, losu, nie są tacy spięci. Ja to w nich bardzo lubię.

Wyobraża sobie pani, że w Polsce przed startem kapitan odmawia "Ojcze nasz" albo "Pod Twoją obronę"?

"Pod Twoją obronę" akurat by pasowało (śmiech). A tak na poważnie - nie jestem muzułmanką, ale bardzo dobrze się czuję z tą obecnością wiary w przestrzeni publicznej. Choć są ludzie, którym to bardzo przeszkadza.

Nie ma pani wrażenia, że na Zachodzie czy w Polsce ten Pakistan jest przedstawiany wyłącznie w takim kontekście konfliktowym?

Pewnie że tak. To jest uzasadnione, bo różne złe rzeczy się tam dzieją, natomiast Pakistan jest pokazywany tylko jak jest news, brakuje obrazu zwykłych ludzi, którzy żyją w tym świecie normalnie. Nie chodzi o idealizację tego kraju, że wcale nie jest źle, tylko o równowagę.

Newsy newsami, z Polski też idą w świat wiadomości tylko jak się coś dzieje, zazwyczaj złego. Ale przed naszym spotkaniem szukałam filmów dokumentalnych o Pakistanie. Znalazłam dwa zachęcające, „Cała prawda o Pakistanie”, okazało się, że ta cała prawda to odmieniane przez wszystkie przypadki: Al-Kaida, Osama bin Laden, terroryzm, talibowie. Jak poszukałam po angielsku czy hiszpańsku, to się spektrum tematów trochę poszerzyło: o zabójstwa honorowe, oblewanie kwasem, eksploatację dzieci, żebractwo, Asię Bibi…

To wszystko prawda. Nie jest prawdą, że nie powinno się o tym pisać, bo to są poważne problemy: Asia Bibi (chrześcijanka skazana na karę śmierci za bluźnierstwo - red.), oblewanie kwasem, samo pojęcie honoru, które bardzo wpływa na życie ludzi, przynajmniej niektórych. Natomiast ograniczanie się do pisania tylko o tym bardzo krzywdzi na przykład ludzi, którzy walczą z karo-kari (zabójstwem honorowym - red.), które jest sprzeczne z islamem, tak przynajmniej uważają wszyscy moi znajomi. I jak przed wyjazdem do Pakistanu szukałam w internecie informacji o tym kraju, to o życiu codziennym nie dowiedziałam się niczego, tylko o tych negatywnych aspektach.

To, że jest pani etnografką pani pomogło?

Bardzo! Także w poradzeniu sobie z codziennością. Wcześniej jeździliśmy na badania na wieś, gdzie jedliśmy co innego, spaliśmy w różnych warunkach, mieliśmy do czynienia z różnymi miejscami. To był bardzo dobry trening i myślałam, że jak się tyle naczytałam o tej obcości, to sobie świetnie poradzę w Pakistanie. A to jest nieprawda, taki wyjazd bardzo uczy pokory.

W tym świecie, który pani opisuje, bardzo uderzyło mnie coś, co w Polsce nazywamy zaściankiem, kołtuństwem, kabotyństwem: te niezliczone i sztywne konwenanse społeczne, taniec aluzji i niedopowiedzeń, gra pozorów, takie zastaw się a postaw się, żeby sąsiedzi widzieli.

To jest rodzaj teatru. Im to sprawia frajdę, wielu ludzi tym żyje, wkładają w to emocje, aranżują w realnym życiu sytuacje podpatrzone w filmach, dramatyzm, omdlewanie, obrażanie się i przebaczanie, zawodzenie. Choć bywa to rozczulające, zwykle mnie to irytuje, jest dla mnie uciążliwe, bo to nie jest moja wrażliwość, dla mnie im prostsza, bardziej otwarta komunikacja, tym lepiej.

Mnie to też irytowało, ale dla równowagi - bardzo pozytywne wrażenie na mnie zrobiła atencja i opieka, którą się otacza człowieka, zwłaszcza gościa: wypytywanie o wszystko, zainteresowanie nim. Bo w Polsce coraz częściej zauważam, że ludzie wokół nie prowadzą dialogów, tylko równoległe monologi: każdy mówi tylko o sobie, co ma druga osoba do powiedzenia jest nieistotne. W Pakistanie wygląda na to, że jest na odwrót.

Teraz pracuję i mieszkam z dzieckiem w Islamabadzie, wynajmuję mały pokój w dużym domu u rodziny, gdzie są dziadkowie, ich dwóch synów z rodzinami i służący z rodziną. I choć mieszkam sama z dzieckiem, nigdy nie czuję się samotna, bo oni cały dom traktują jak rodzinę, mnie również, mojemu synkowi mówią, żeby nazywał ich babcią, dziadkiem. Zawsze jak do nich zajrzę, dają mi obiad, ogromną porcję, mówią: bierz, będziesz miała na jutro. Ich służący też mi we wszystkim pomaga, sam z siebie nosi wodę i tak dalej, i nic za to nie oczekuje. Takich ludzi można tam spotkać wielu.

Lekarka Aisza Mian powiedziała: dzieciom w Pakistanie strach wchodzi do serc, rodzice przekazują im kulturę strachu. Z czym się pani sama spotkała, bo rodzice po zamachu na Army Public School, w którym zginęło 145 osób, do plecaków wsadzają dzieciom butelki ketchupu - żeby mogły się nim w razie zamachu wymazać i udawać, że już nie żyją. Pani się ten strach udzielił?

Myślę, że tak. Zwłaszcza jak człowiek ma dziecko ten strach jest naturalny. W Karaczi o syna bardzo się bałam, ale nie mogłam go przecież trzymać w zamknięciu.

I co, trzeba było zagryźć zęby i się z tym pogodzić?

Inaczej się nie da. Nie ma się co łudzić, ludzie wiedzą, że w każdej chwili może się stać coś złego, ale każdy ma nadzieję, że jeszcze nie dzisiaj, nie tutaj, nie mnie. To dotyczy wszystkich, więc jest trochę łatwiej, inni starają się żyć mimo tego strachu normalnie, więc i my musimy.

To myślenie: nie jesteś wyjątkiem, da się odczuć też, jak pani pisze o trudnej pamięci historycznej, wojnie z 1971 roku i innych. W Pakistanie ludzie nie rozdrapują swoich ran, a nawet jeśli próbują, jest to uznawane za użalanie się nad sobą. Bo wszyscy cierpieli, tracili bliskich, głodowali.

Tym się Pakistan bardzo różni od Polski. Czytałam o kobiecie, która nie mogła sobie dać rady z żałobą po śmierci najmłodszego syna, w końcu usłyszała: daj spokój, wszyscy cierpieliśmy strasznie. W końcu się powiesiła. Dla mnie przekaz międzypokoleniowy jest bardzo ważny, opowiadanie historii rodzinnych przez dziadków, natomiast tam tego nie ma.

Ludzie nie myślą o przeszłości - a o przyszłości?

O tak!

Żyją marzeniami?

Nie, myślą bardzo pragmatycznie. Nie o podróżowaniu po całym świecie i roztrząsaniu problemów filozoficznych, tylko o tym, że chcieliby wyjechać tam, gdzie będzie dobrze im i ich dzieciom. I, przynajmniej w mojej rodzinie, żeby się ochronić przed wpływem Zachodu.

A propos: z tej pakistańskiej perspektywy pani dostrzega lęk przed negatywnymi osiągnięciami Zachodu - kultem atrakcyjności, pieniędzy, odchodzenia od tradycji, religii, wartości rodzinnych?

Oni dostrzegają, jak rozluźniają się więzi na Zachodzie, jak coraz więcej ludzi jest wyobcowanych, jak rodzi się coraz mniej dzieci i to ich przeraża. Plus - życie bez Boga to dla nich jedna z najgorszych rzeczy. Chociaż w Pakistanie wszyscy mają komórki, chodzą z tabletami, korzystają z sieci społecznościowych, non stop robią sobie selfie. Ale jednocześnie wciąż są bardzo rodzinni.

To na koniec wróćmy do początku: pani sobie kiedykolwiek wyobrażała, że wyjdzie za mąż za obcokrajowca i zamieszka na drugim końcu świata?

Ja w ogóle nigdy nie marzyłam, żeby wyjść za mąż. Jestem typem samotnika i myślałam, że nie będę miała rodziny, tylko na uniwersytecie będę ślęczeć nad książkami. Tym bardziej nie wyobrażałam sobie siebie w Pakistanie! Ten kraj jest dla mnie bardzo dużym wyzwaniem, ale bardzo mi się podoba, że muszę się tam zmierzać na każdym kroku ze swoimi ograniczeniami. Bo ja jestem bardzo nieśmiała, bardzo nie lubię, jak ktoś na mnie patrzy, a w Pakistanie wszyscy się na mnie gapią!

To dobra terapia na nieśmiałość: jedź do Pakistanu i zwalcz swoje lęki!

(śmiech) O tak!

Jeszcze krótko o Wasimie: poznaliście się typowo, przez internet, ale on sam i wasze życie jest bardzo nietypowe.

Wasim jest sufitą (wyznawcą mistycznej wersji islamu), jak cała jego rodzina. Bardzo mi się podoba jego podejście, otwarcie, tolerancja, zupełne przeciwieństwo salafizmu (radykalnej wersji, która postuluje powrót do korzeni islamu – może dodajmy, i oczyszczenie go z późniejszych naleciałości).

No i zmywa naczynia, pomaga przy gotowaniu, nieraz sam coś upichci…
Bo dla niego wszystko jest modlitwą. W islamie trzeba działać tak, jakby Bóg cały czas na mnie patrzył, cokolwiek robię, mam to robić ze świadomością obecności Boga. To zakłada, żeby być dobrym dla wszystkich.

Czego pani, poza ciszą, brakuje w Pakistanie?

Wcześniej brakowało mi kawy, ale już sobie znalazłam jej źródło. A teraz? Chodników! Mam dosyć chodzenia poboczami, uważania na dziecko. I jakieś logistyki, Islamabad był budowany w latach 60. od podstaw, a w parku dla dzieci jest przepaść na kilka metrów, niczym nieogrodzona. Albo zabrakło pieniędzy, albo wyobraźni. No i serków dla dziecka, są jogurty, mleko, ale to nie to samo. A poza tym - jestem szczęśliwa!

Aneta Wawrzyńczak/(gabi)/WP Kobieta

POLECAMY

Źródło artykułu:WP Kobieta

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (98)