Moja żona pokazuje w necie całe nasze życie. Nie mogę się nawet podrapać
31.03.2019 18:32, aktual.: 31.03.2019 20:27
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- Kupa syna, zużyte patyczki do uszu, obcięte paznokcie, zawartość zlewu, a nawet kosza na śmieci - to tylko znikoma część przedmiotów, które moja żona Iza fotografuje i publikuje w mediach społecznościowych - opowiada 40-letni Igor.
Na początku, gdy Igor skarżył się kolegom, że jego żona wrzuca na portale społecznościowe kilkadziesiąt zdjęć dziennie z ich życia rodzinnego, wszyscy przyjmowali to z humorem, traktowali z przymrużeniem oka, a nawet dokuczali Igorowi. - Mój kumpel żartował, że mi współczuje, bo nie mogę nawet nakłamać, że mi w domu rura pękła i z tego powodu spóźniłem się do pracy.
Dlaczego? Bo wiadomo, że relacja z reperowania rury byłaby dostępna on line i na żywo - mówi Igor. - Gdy jednak kumple w pracy zobaczyli na profilu Izy zdjęcie zmiędlonej pościeli i kawałek jej nagiego uda z podpisem, że mieliśmy upojny poranek, to miejsce radosnych drwin zajęła prawdziwa konsternacja. Boję się podrapać w ucho, bo zaraz będą o tym wiedzieli wszyscy nasi znajomi i nieznajomi z Facebooka czy Instagrama.
#
Zaczęło się od domu, który Iza i Igor trzy lata temu kupili w podwarszawskiej miejscowości w stanie surowym zamkniętym. - To oznacza, że dom miał ściany, okna, dach, ścianki działowe, ale wszystkie prace wykończeniowe były jeszcze przed nami - wspomina Igor.
- Moja żona była w swoim żywiole, marzyła o urządzaniu wszystkiego od podstaw, więc zupełnie mnie nie dziwiło, że w sklepach budowlanych i wnętrzarskich fotografowała kafelki, tapety, parkiet, sanitariaty, lampy, meble, dodatki… Wszystko to katalogowała, opisywała, żeby się nie pogubić w morzu różnych elementów, którymi miało ostatecznie być urządzone nasze miejsce.
To wtedy Iza zaczęła wrzucać na Instagrama i Facebooka zdjęcia tkanin czy zastawy stołowej. Robiła ankiety, na których jej znajomi mogli powiedzieć, czy bardziej podoba im się poduszka z wizerunkiem jelenia, czy może z abstrakcyjnymi figurami. - I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że po wprowadzeniu się do domu prezentacje wnętrz nie skończyły się, a nabrały na sile - wspomina Igor.
#
Nie mógł uwierzyć, gdy na Facebooku zobaczył serię kilkunastu zdjęć z uchwytem do spuszczania wody w toalecie w roli głównej. - W różnych ujęciach. Kilkunastu co najmniej. Uchwyt do spuszczania wody w kiblu - mówi rozgoryczony. - A na dodatek moja żona musiała mnie w każdym poście odznaczyć, co oznacza, że nie tylko jej znajomi widzieli te zdjęcia, ale także moi.
Igor, jak twierdzi, nie jest w stanie wymienić nawet części sytuacji, rzeczy, osób, które Iza sfotografowała i umieściła w social mediach. Jak zdjęcia z wakacji, to relacja niemal minuta po minucie, sytuacje intymne, jedzenie, picie, korzystanie z toalety i zabiegi pielęgnacyjne, zwiedzanie, znowu jedzenie, kąpiele w morzu i basenie, każdy najdrobniejszy szczegół, każdy nowy i stary przedmiot pokazuje w kilku odsłonach.
- Wielokrotnie wydaje się jej, że jest celebrytką i fotografuje swoją twarz w trakcie robienia makijażu - opowiada Igor. - Do tego pokazuje każdy kosmetyk, więc nasze przygotowanie do wyjścia na imprezę czy do kina zajmuje jej około 3-4 godzin. Kiedyś myślałem, że może chce zostać influencerką, ale przecież moja żona jest znakomitą farmaceutką, pracuje dla dużego koncernu i nie są jej potrzebne dodatkowe zarobki.
#
Dr Suzana Flores, przygotowując swoją książkę pt. "Sfejsowani" o wpływie social mediów na nasze życie, przeprowadziła setki rozmów z nastolatkami, ich rodzicami, lekarzami i nauczycielami. Na tej podstawie wysunęła tezę, że syndrom FAD (Facebook Addiction Disorder) jest uzależnieniem, które ma destrukcyjny wpływ na człowieka tak samo jak alkoholizm czy narkomania.
"Mózg uwalnia zastrzyk dopaminy, gdy zachwyci nas konkretny status na Facebooku. Uzależniamy się od tego haju i zaglądamy na tam w pogoni za nim. Potrzebujemy kolejnej dawki" – pisze dr Suzana Flores. Ta obsesja odnosi się nie tylko do serwisu Zuckerberga, ale także innych portali społecznościowych.
Tym, co pociąga najbardziej - zdaniem uczonych - są lajki. Jak wynika z badań przeprowadzonych przez Keitha Wilcoxa z Columbia Business School i Andrew T. Stephena, profesora zarządzania na uniwersytecie w Pittsburghu, duża liczba lajków sprawia, że ich beneficjenci, zachłyśnięci "sukcesem" w social mediach, znacznie łatwiej ulegali wpływom reklam, tracili samokontrolę, łatwiej przybierali na wadze oraz chętniej robili debet na swoich kartach kredytowych.
Zobacz także
Destrukcyjny wpływ braku lajków zauważa też Igor. - Czasami, gdy Iza wrzucała ok. stu zdjęć na Instagrama, to ludzie przestawali na nie reagować - opowiada. - Mała liczba serduszek doprowadziła ją kiedyś dosłownie do łez… Płakała, że się tak starała edytując i upiększając zdjęcia, a ludzie z zawiści i zazdrości nie lajkują jej tych fotografii. "Zobacz, jacy debile, nie zauważają takich fajnych rzeczy" - szlochała. Wtedy pomyślałem, że mamy problem nie na żarty. I poczułem się zupełnie bezsilny.
#
Igor wielokrotnie rozmawiał z żoną prosząc, by ograniczyła pokazywanie ich życia w mediach społecznościowych, nie oznaczała go w postach, nie pokazywała dzieci i każdej rzeczy, która ich dotyczy. Bezskutecznie.
Zdaniem psycholożki i psychoterapeutki Agnieszki Paczkowskiej, potrzeba akceptacji i uznania jest tym, co pcha nas do chwalenia się w social mediach. I to właśnie Facebook czy Instagram pozwalają akceptację w szybki sposób uzyskać. - Warto pamiętać, że to jest bardzo powierzchowne, bo jak ktoś polubi mój przycisk do spuszczania wody w toalecie, to jest to mało wartościowa forma uznania. Jest to jednak pozytywny komunikat, który można uzyskać szybko i na dodatek wiele razy dziennie.
Terapeutka dodaje, że osoby spragnione lajków to zazwyczaj ludzie niepewni swojej wartości, a gromadzenie polubień ma zaspokoić ich jakąś bardzo ważną potrzebę. Jaką? Potrzebę akceptacji i uznania właśnie. A jak skłonić bliskich do ograniczenia ekshibicjonizmu w mediach społecznościowych? - Przede wszystkim postawić wyraźną granicę - uważa Agnieszka Paczkowska.
- Zapewne granica intymności tych dwóch małżonków przebiega w zupełnie innym miejscu. W takiej sytuacji osoba, która nie godzi się na pokazywanie swojego życia na Facebooku czy Instagramie, powinna wyraźnie, konsekwentnie i jasno określić, na co się godzi, a na co nie.