My, kobiety wciąż próbujemy przebić szklany sufit. Świat nie należy tylko do mężczyzn
Dlaczego kobiety są nieobecne na kartach naszej historii? Bohaterki, przywódczynie, artystki, naukowczynie? Kobiety na przestrzeni wieków miały przecież istotny wpływ na kształtowanie dziejów. Teraz przypomina nam o tym niezwykła akcja pt. Gdzie są nasze patronki?
O tym, dlaczego panie wciąż muszą walczyć o swoje miejsce w przestrzeni publicznej i dlaczego warto wywołać z historii milczenia kobiece postacie, mówi Agnieszka Jankowska-Maik, nauczycielka, aktywistka edukacyjna, autorka bloga "Babka od histy", laureatka Nagrody im. Sendlerowej "Za naprawianie świata" 2020 oraz ambasadorka akcji Banku BNP Paribas "Gdzie są nasze patronki?".
Jak sama przyznaje, jest wielką fanką tej kampanii, gdyż jest ona kolejnym krokiem do wprowadzenia egalitaryzmu – tak mocno oczekiwanego przez kobiety.
Agnieszka Jarosz: Świat jest cywilizacją mężczyzn – tak mawiano w średniowieczu i nikt z tym nie dyskutował. Dziś, choć kobiety dyskutują i próbują to zmienić, mam wrażenie, że wciąż tak jest. Czy "Babka od histy" się z tym zgadza?
Agnieszka Jankowska-Maik: Niestety zgadzam się z tym twierdzeniem, choć na szczęście zauważam także pozytywne zmiany. Jednak przyznać należy, że wciąż jesteśmy niedoreprezentowane na wysokich stanowiskach, w polityce, w nauce i oczywiście niesprawiedliwie traktowane, jeśli chodzi o zarobki.
Mimo upływu wielu stuleci świat wciąż należy do mężczyzn. I nie ma to nic wspólnego z nienawiścią do nich, bo wcale ich nie nienawidzę, ale patrzę obiektywnie na wszystko przez pryzmat przedmiotów, których nauczam w szkole.
Gdy spojrzymy na prezentowane wydarzenia historyczne, zawsze widzimy panów w garniturach, nie widzimy zaś kobiet. A jeśli już się pojawiają, to występują anonimowo albo jako bohaterki.
Nie wspomina się choćby o Jadwidze Andegaweńskiej, że była królem Polski, ale przedstawia się ją jako żonę Władysława Jagiełło. Podobne przykłady można byłoby mnożyć w nieskończoność.
Trzy panie profesorki – Edyta Głowacka-Sobiech, Iwona Chmura-Rutkowska i Izabela Skórzyńska nie tak dawno wydały publikację pn. "Niegodne historii?". Badały stereotypowe wzorce kobiet i ich rolę w historii. Wyniki nie napawają optymizmem. Równie smutne wnioski można wysnuć z analizy dziennikarskiej pn. "Historia bez Polki". Praca zbiorowa zawiera cytaty ze szkolnych podręczników na temat kobiet. Wniosek? Marginalizacja ich znaczenia w historii naszego kraju.
Tymczasem w naszej historii sporo mamy niezwykłych kobiet. Ale jak sama Pani mówi – istnieje ogromna dysproporcja ich obecności w szkolnej narracji. Z czego to wynika?
Narzucono nam historię polityczną, wojskową, historię z datami, nazwiskami, bitwami, frontami, które nie wnoszą do naszej wiedzy niczego nowego. Historię suchą, ciężką, praktycznie bez kobiet.
Szkoda, bo ten sam materiał można byłoby pokazać przez pryzmat strony rodzinnej czy prywatnej danego bohatera, zdecydowanie bardziej przyswajalnej.
Do tego dochodzi system patriarchalny, który tak naprawdę nie sprzyja równości. I nie mówimy już nawet o samych kobietach i mężczyznach, ale o mniejszościach, o osobach innego wyznania, innych poglądów czy orientacji. Wiele problemów społecznych wiąże się z tym właśnie zagadnieniem.
Na szczęście jednak mamy coraz więcej organizacji, coraz więcej akcji, coraz więcej osób, które działają na rzecz równości. Choć, nie ukrywajmy, czasami ciężko przebić się kobietom przez szklany sufit. I mimo prób rozpychania się łokciami w publicznej przestrzeni kobietom wciąż trudno jest zdjąć z piedestału "męskiego przywódcę".
I tak jest właściwie od średniowiecza. Już ówczesne kroniki pokazywały jasno – nie ma miejsca dla kobiet. Wzmianki o nich zajmowały zaledwie 3 proc. wszystkich informacji. A tymczasem za każdym historycznym wydarzeniem stoją zarówno panowie, jak i panie. Mogę więc śmiało powiedzieć, że mamy tu do czynienia z tzw. "zjawiskiem Matyldy".
Czyli z czym?
Termin pochodzi od imienia działaczki na rzecz praw kobiet, Matildy Gage, która pod koniec XIX wieku jako pierwsza opisała schemat pomijania i niedoceniania kobiet w nauce. Zjawisko to opisała później Margaret Rossiter. A zaczęło się od tego, że prace naukowo-badawcze sygnowali jedynie mężczyźni. Pomijano udział kobiet w badaniach, a jeśli kobiety chciały być autorkami prac, musiały uciekać się do tego, by podpisywać publikacje imionami i nazwiskami mężów czy kolegów.
"Zjawisko Matyldy" niestety nie jest rzadkie nawet w dzisiejszych czasach – pojawiło się choćby w latach 80. w czasach Solidarności. Bez robotnic, bez kobiet wspierających zarówno strajki, jak i mężczyzn – nie byłoby słynnego ruchu. Co ciekawe, panie obecne były także podczas obrad Okrągłego Stołu. A potem… ślad po nich zaginął. Wymazano je z kart historii. Dlaczego? Bo być może nie były przebojowe, być może nie zależało im na rozgłosie, może nie miały ochoty stać się osobami publicznymi. Jednak nie oznacza to wcale, że wolno o nich zapomnieć.
Pojedyncze osoby, które uczyniono bohaterami konkretnych wydarzeń historycznych, wcale jedynymi bohaterami nie są. Na ich pozycję pracowało mnóstwo innych ludzi, którzy się zaangażowali, pomagali, narażali. Zależy mi więc na tym, żeby nie budować w naszym społeczeństwie kultu jednostki, ale uświadamiać, że w demokratycznym państwie sukces należy zawsze od wielu.
To prawda. Zdecydowanie zbyt mało kobiecych nazwisk jest obecnych w naszym życiu – chodzi tu o nazwy ulic, skwerów, obiektów, placów. Niewiele jest też pomników. Wstydzimy się chwalić osiągnięciami znanych kobiet?
Rzeczywiście, mało jest kobiet w tej przestrzeni. Dla przykładu w Poznaniu jest tylko jeden pomnik kobiety. Tak – jeden! Niewiele lepiej jest w innych miejscach w kraju. Dlatego też w ubiegłym roku w Poznaniu Fundacja im. Julii Woykowskiej zorganizowała akcję-happening "Kobiety na pomniki!". Ustawiono wówczas specjalne cokoły i każdy, kto chciał, mógł tam wejść przebrany za kobiecą historyczną postać. Przestrzeń publiczna powinna być bowiem równa dla wszystkich.
Moim zdaniem każda akcja, która doprowadzi do zaistnienia kobiecej postaci w naszym społeczeństwie – czy to jako pomnik, mural, a nawet wpis w Wikipedii – jest warta działań.
Bank BNP Paribas proponuje więc akcję nadawania kobiecych patronatów szkolnym placówkom. Ba! Dodatkowo jeszcze zamierza wesprzeć szkoły kwotą 15 tys. zł. To dobry pomysł na wprowadzenie kobiet w przestrzeń publiczną na stałe?
Z tego co mi wiadomo, 50 proc. szkół w ogóle nie ma patrona, a spośród tych, które mają – tylko 10 proc. szkół nosi kobiece imię. Akcja Banku BNP Paribas "Gdzie są nasze patronki?" pokazuje, że warto zmieniać naszą rzeczywistość i doceniać kobiety.
Jestem jej wielką fanką i właśnie dlatego zdecydowałam zostać jej ambasadorką. Takie działania są niezmiernie potrzebne nie tylko samym szkołom, ale uczniom, rodzicom, społeczeństwu. Pokazuje, że każdy z nas może odnieść sukces, niezależnie od płci. Często po prostu nie wiemy, że kobiety były świetnymi badaczkami, władczyniami, bohaterkami. To również sprawia, że przestajemy myśleć stereotypami.
Dlaczego warto wywoływać z historii milczenia znane Polki i dać im drugie szkolne życie? Jaki to ma – albo będzie miało – wpływ na nasze dzieci, na nas?
Jeśli chodzi o dziewczynki, to kobiecy patronat wnosi przekaz, że ciężką pracą, czasami szczęściem, ciekawym pomysłem albo systematycznością można realizować nawet najbardziej niedoścignione marzenia. To przekaz, że kobiety mogą być nie tylko dobrymi pielęgniarkami czy opiekunkami, ale także pilotkami, górniczkami albo mechaniczkami samochodowymi. I że dziś nic ich nie ogranicza.
Jeśli chodzi o chłopców – to wiedząc, że kobiety odnosiły i odnoszą sukcesy, od najmłodszych lat będą równo, po partnersku traktować swoje koleżanki, ale też, mam nadzieję, zmniejszy się presja społeczna, jeśli chodzi o męskie "powinności" i osiągnięcia.
W kontekście dorosłych również bardzo ważne jest, aby pozbyć się stereotypowego myślenia o płci. Wychowujemy dziewczynki do grzeczności i cichości i wydaje nam się, że zawsze tak było. A kobiety są różne! I to jest w porządku.
Wyczytałam gdzieś słowa Kasi Nosowskiej, która twierdzi, że kobieta jest organizmem ultradoskonałym. Potrafi się regenerować po ekstremalnie ciężkich doświadczeniach. Przetrwa wszystko. To prawda? Tego właśnie uczą nas kobiece autorytety?
Choć bardzo lubię panią Katarzynę Nosowską, to nie do końca mogę się z tym zgodzić. To jest swego rodzaju utrwalanie stereotypów, że kobieta musi wstać, musi się podnieść, walczyć. Po co właściwie? Bo chce? Niekoniecznie. Bo tego się od niej wymaga. Bo tak się przyjęło w społeczeństwie, że musi spełniać rolę dobrej matki, żony, pracownicy. To jest nic innego jak społeczna presja. Tak samo jest w przypadku, gdy kobieta deklaruje, że nie chce mieć dzieci albo gdy je ma, oddaje do żłobka, a sama wraca do pracy. Niestety słowa krytyki w kierunku "niedobrych matek" płyną niekonieczne nawet od mężczyzn, ale co ciekawe – od samych kobiet.
Jak widać, wciąż musimy udoskonalać nasze postrzeganie. Dużo musimy nad tym pracować, bo takich stereotypów w naszych głowach mamy setki. I tylko czas oraz odpowiednia edukacja pomogą się ich pozbyć. Na co czekam z utęsknieniem.