Blisko ludziNa takie placówki mówi się brzydko "umieralnie". Aneta wiele się tu nauczyła

Na takie placówki mówi się brzydko "umieralnie". Aneta wiele się tu nauczyła

Ból, bezsilność, śmierć. Z tym kojarzą się hospicja. Nie chcemy mieć z nimi nic wspólnego i modlimy się, żeby żaden z naszych bliskich tam nie trafił. Jak praca w "umieralni" zmienia perspektywę, opowiada młoda rezydentka.

Na takie placówki mówi się brzydko "umieralnie". Aneta wiele się tu nauczyła
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Helena Łygas

Dla Anety Borkowskiejhospicjum to sztuka godzenia się z tym, że życie płynie, a jego kolejne etapy następują po sobie nieuchronnie. Jak podkreśla w rozmowie, to twarda nauka pokory dla wszystkich, bo czasem nie da się zrobić wiele więcej niż pogodzić się z bolesną rzeczywistością. Nieważne czy jesteś chorym, rodziną, lekarzem, pielęgniarką, czy masz miliony czy ledwo wiążesz koniec z końcem.

Aneta jest w trakcie specjalizacji z radioterapii onkologicznej. Ukończyła medycynę na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym, równolegle robiąc dyplom inżynierski na Politechnice Warszawskiej. Póki co jest rezydentką w stołecznym Centrum Onkologii Od ponad roku w weekendy dorabia do pensji w hospicjum. Sam dojazd w jedną stronę to niemal dwie godziny. Hospicjum w którym jest zatrudniona to nie placówka, ale zrzeszone gospodarstwa domowe. Lekarze i pielęgniarki kilka razy w tygodniu kursują po domach rozsianych pośród mazowieckich pól i lasów.

Helena Łygas, WP: Czy uważasz, że studia medyczne przygotowują na to, co czeka młodego lekarza w pracy?

Pod względem merytorycznym – owszem. Zdobywasz tam przekrojową wiedzę na temat funkcjonowania organizmu. Niezależnie jaką zdobywasz specjalizację, masz wiedzę z zakresu działania całego organizmu.

A aspekt psychologiczny?

Kuleje. Zajęć jest niewiele i mają charakter ogólny. Przy olbrzymich blokach z anatomii czy z fizjologii, zajęcia z psychologii są dodatkiem do programu. Niezbędnym, żeby skończyć studia, ale traktowanym po macoszemu.

Tak naprawdę uczysz się, w jaki sposób rozmawiać z pacjentem dopiero, gdy zaczynasz pracę. Najpierw towarzyszysz lekarzowi z większym doświadczeniem. Obserwujesz jak pracuje, ale też jak radzi sobie z ludźmi. Ma to oczywiście pewien sens – inaczej będzie rozmawiał z pacjentami dermatolog, inaczej pediatra, a jeszcze inaczej chirurg plastyczny. Gdy już jako młody lekarz zostajesz z pacjentem sam na sam, na początku przypomina to pole bitwy. Przychodzisz do pracy i musisz się skonfrontować nie tylko z przypadkami medycznymi, ale też poradzić sobie z bardzo trudnymi emocjami. Swoimi, pacjentów i ich rodzin.

I jak idzie nauka radzenia sobie?

Rozmawiałam o tym wielokrotnie ze znajomymi rezydentami. Wszyscy przeżywaliśmy podobne etapy. Wracasz do domu i czujesz, że doszedłeś do swoich granic. Potem stają ci przed oczami lata studiów i myślisz, że może się przyzwyczaisz, może nauczysz się opanowywać emocje. Z czasem rzeczywiście robi się łatwiej. Chociaż znam kilka osób, które zrezygnowały z zawodu na dobre. Niektórzy zmieniają specjalizacje na takie, w których nie ma się tyle do czynienia ze śmiercią.

Jakie momenty, oprócz zetknięcia ze śmiercią, są najtrudniejsze?

Jest ich kilka. Gdy zaczynasz przyjmować tylu pacjentów, że nie pamiętasz, który przyszedł z czym. Siedzisz 10 czy 11 godzinę w pracy, patrzysz na stosy kart do wypełnienia i ogarnia cię bezradność. Albo kiedy coś nieoczekiwanego dzieje się z pacjentem i czujesz, że mimo całej wiedzy nie kontrolujesz sytuacji. Wracasz do domu i myślisz o pracy, a stąd już niedaleka droga do wypalenia.

Jakie były początki twojej pracy w hospicjum?

Pierwsze 3-4 miesiące były bardzo ciężkie. Niedziela, punkt 6, budzik dzwonił, a ja czułam, że nie dam rady wstać i znowu tam jechać. Ale byłam przecież umówiona, ktoś na mnie czekał. Z czasem przyzwyczajałam się do tej sytuacji. Ważne jest, żeby być świadomym swojej roli jako lekarz pracujący w hospicjum.

To znaczy?

W hospicjum mamy świadomość ograniczonych możliwości leczenia, skupiamy się na poprawie komfortu życia pacjenta. Niweluje się objawy. Uśmierza się ból, walczy z zaparciami, z odleżynami, z dusznością i bezsennością. Staramy się być z pacjentem szczerzy odnośnie rokowania. Na pytanie ‘ile mi jeszcze zostało życia?’ odpowiadamy ‘choroba jest poważna, ale nikt nie jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie’. Podkreślamy pozornie małe sukcesy związane ze zmniejszeniem dolegliwości.

A co jest najtrudniejsze dla ciebie prywatnie w pracy w ramach hospicjum?

Chyba to, że odwiedzam kilka, jeśli nie kilkanaście domów dziennie. W każdym są zupełnie inne problemy i ludzie reagujący zupełnie inaczej. Jeszcze nie zdążysz oswoić się z daną sytuacją, a już jesteś w następnym domu. Jedna rodzina nie ma na chleb i zastanawiasz się jakie tanie, ale skuteczne środki wypisać, żeby w ogóle zostały wykupione. Pół godziny później spotykasz się z ludźmi, którzy tak bardzo nie radzą sobie z odchodzeniem bliskiej osoby, że są wobec ciebie agresywni. W jeszcze następnym miejscu masz do czynienia z ludźmi bogatymi, którzy opowiadają ci, że przeczytali w internecie o takim, a takim leku i że on na pewno zdziała cuda. Ty wiesz, że najprawdopodobniej tak się nie stanie.

Przeżywasz kilkanaście takich sytuacji dziennie i improwizujesz. Nikt cię nie nauczył, co mówić tym ludziom. Potem zaczynasz zauważać, które zachowania się sprawdzają, a które nie.

A w praktyce?

Emocje ludzi, których spotyka lekarz pracujący w hospicjum, są skrajnie różne. Niektórzy nie godzą się z chorobą, czują żal, złość, płaczą, krzyczą. Inni wypierają to, co się dzieje, są super optymistyczni. Rodzinie chorego nic nie da to, że z nią popłaczesz, pokłócisz się albo podtrzymasz nieuzasadniony optymizm. Oni potrzebują przeważnie kogoś spokojnego, ale zdecydowanego, kto te wszystkie emocje stonuje. Rolą lekarza jest wytłumaczenie, co się będzie działo z chorym i co można zrobić, a czego absolutnie zrobić się nie da.

Rok pracujesz w hospicjum. Czy ten rok zmienił coś w twoim życiu?

Zdecydowanie, przede wszystkim nauczył mnie pokory. Wcześniej miałam przekonanie, że jak się człowiek postara, to wszystko da się logicznie wytłumaczyć. Wystarczy pomyśleć wystarczająco długo i znajdzie się rozwiązanie. Hospicjum to sztuka godzenia się z tym, że życie płynie i nie na wszystko mamy wpływ, kolejne etapy następują po sobie nieuchronnie. Pogodzenie się z tym, to czasem najlepsze, co możemy zrobić. Dla mnie prywatnie praca w hospicjum pozwoliła się zdystansować od własnych problemów. Jeśli widzisz umierającego człowieka, przestajesz się przejmować drobnostkami. Ciągle się tego uczę.

Uważasz, że bycie lekarzem to twoje powołanie? Dlaczego zdecydowałaś się na takie miejsce?

Rozpatrywanie pracy lekarzy w tych kategoriach nikomu nie służy. Staram się wykonywać ten zawód najlepiej jak potrafię. Mówienie o "powołaniu" zwalnia z myślenia o lekarzu jako o zwyczajnym człowieku. Kimś, kto ma własne problemy, znajomych, bliskich, wraca z pracy i jest "normalnym człowiekiem". Musi odpoczywać, oderwać się od myślenia o medycynie. Dlaczego się zdecydowałam? Koniec końców masz świadomość, że może nikogo nie uleczysz, ale realnie pomagasz tym ludziom.

Co jest najważniejsze dla pacjentów hospicjum?

Najprostsze rzeczy. Czas spędzony z najbliższymi, choćby krótka interakcja z drugim człowiekiem. W hospicjum świętem jest przejście 10 metrów albo utrzymanie w dłoni kubka herbaty, jeśli wcześniej się to nie udawało. Nie muszą wcale padać wielkie słowa. Trzeba po prostu przy kimś być.

Publiczny profil Anety Borkowskiej na Facebooku, na którym zdarza się jej dzielić spostrzeżeniami związanymi z pracą (i nie tylko)

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (27)