Uroda#nawłasnejskórze: przez 14 dni stosowałam koreańskie kosmetyki

#nawłasnejskórze: przez 14 dni stosowałam koreańskie kosmetyki

14 dni, 14 koreańskich kosmetyków, jedna twarz. Czy koreański rytuał pielęgnacyjny faktycznie jest sposobem na przywrócenie skórze blasku, idealne nawilżenie i odmłodzenie? Szefowa działu urody sprawdza na własnej skórze.

#nawłasnejskórze: przez 14 dni stosowałam koreańskie kosmetyki
Źródło zdjęć: © 123RF.COM
Aleksandra Kisiel

20.04.2017 | aktual.: 21.08.2017 12:32

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Szał na punkcie koreańskich kosmetyków nie mija. Nic dziwnego. Mieszkanki Seulu wyglądają, jakby opanowały sztukę nakładania instagramowych filtrów w realnym świecie. Ich cera jest idealnie gładka, nawilżona, pełna blasku. Zero niedoskonałości czy rozszerzonych porów. I to nie dlatego, że regularnie siadają na fotelu w gabinecie chirurgicznym, a raczej dlatego, że swoje łazienki zamieniły w świątynie młodości. I codziennie spędzają tam sporo czasu. Koreański rytuał pielęgnacyjny to 10 a nawet 15 kroków, wykonywanych w różnych konfiguracjach. To właśnie on, stosowany niemal od dzieciństwa, jest sekretem idealnego wyglądu Koreanek. Ale czy wystarczą dobre kosmetyki i konsekwencja, by poprawić stan skóry przeciętnej mieszkanki Europy? Sephora, wyłączny dystrybutor kultowych koreańskich marek: Dr Jart+, Too Cool For School czy Tony Moly, rzuciła mi wyzwanie. Przez dwa tygodnie mam niczym Charlotte Cho, koreańska bogini pielęgnacji, skrupulatnie stosować rytuał pielęgnacyjny. Po tym czasie moja skóra ma wyglądać na bardziej promienną, będzie lepiej nawilżona i zwyczajnie – młodsza. Oczywiście, nie mogłam odmówić.

Zrobiona na czysto

Podstawą każdego pielęgnacyjnego zabiegu, czy to robionego w SPA czy w zaciszu własnej łazienki, jest oczyszczanie. Koreanki podchodzą do niego bardzo poważnie. Dlatego do oczyszczania twarzy używają nie jednego, a dwóch produktów. Najpierw kosmetyk na bazie oleju, który ma usuwać tłuste zanieczyszczenia: sebum, resztki kremów, podkładów. Potem preparat na bazie wody, który zmywa kurz, smog i sprawia, że skóra jest idealnie czysta. Mój codzienny rytuał (który wykonywałam rano i wieczorem) zawsze zawierał oba kroki. Najpierw w ruch poszedł olejek do oczyszczania twarzy Erborian black cleansing oil (190 ml / 109 zł). Markę doskonale znałam, ale ten produkt to nowość. Czarny olejek swój kolor zawdzięcza zawartości aktywnego węgla, który doskonale oczyszcza skórę, usuwa najbardziej oporny brud i zwęża pory. Nakładałam go na suchą skórę twarzy, wykonywałam lekki masaż, a następnie dodawałam odrobinę wody, aby produkt zmienił konsystencję w przyjemną emulsję. Usuwa nawet wodoodporny makijaż, nie podrażnia skóry i ma oryginalny, ale bardzo delikatny zapach.

Obraz
© Materiały prasowe

Potem w ruch szedł drugi produkt – Too Cool For School Egg Mousse Soap (150 ml / 72 zł). Delikatna pianka do mycia twarzy z ekstraktem z jajek. No właśnie, ten ostatni fragment nieco mnie zmroził. Dlaczego? Bo choć wiem, że jajka to cenny składnik w pielęgnacji włosów czy skóry, nie przepadam za ich zapachem. Na szczęście delikatna i superwydajna pianka zupełnie nie ma zapachu jajecznicy. A jej stosowanie jest bardzo przyjemne! Po takim dwuetapowym oczyszczaniu moja skóra była gotowa na kolejne zabiegi, ale bez nieprzyjemnego uczucia ściągnięcia. W koreańskiej pielęgnacji każdy krok musi być nie tylko skuteczny, ale i przyjemny. Do podwójnego mycia buzi przyzwyczaiłam się bardzo szybko, a czarny olejek wszedł do mojego kosmetycznego repertuaru na dobre. Nawet gdy byłam bardzo zmęczona, umycie twarzy dwoma produktami nie zabierało więcej niż dwie minuty.

Żegnaj martwy naskórku!

W kwestii złuszczania Koreanki są bardzo rozsądne. Wychodzą z założenia, że mniej znaczy więcej, dlatego martwy naskórek usuwają nie częściej niż dwa razy w tygodniu. Moja skóra jest naczynkowa, sucha i dość wrażliwa. Dlatego w ciągu 14 dni złuszczałam ją drugiego i dziesiątego dnia. W tym celu stosowałam produkt, w którym zakochał się nawet mój facet - Black Sugar Honey Mask Wash Off od Skinfood (100 g / 65 zł) to produkt na bazie miodu Manuka z czarnym cukrem, stworzony specjalnie do suchej skóry. – W ekstremalnej sytuacji mógłbym zjeść tę maskę i przetrwać dodatkowy dzień czy dwa na pustyni – żartował mój ukochany. Faktycznie, peeling-maska pachnie obłędnie (i pewnie nieźle smakuje). A co najważniejsze: usuwa martwy naskórek, nie podrażniając twarzy. Niewielką ilość nakładałam na wilgotną skórę, wykonywałam masaż, a następnie, zostawiałam produkt na kilka minut, aby odżywczy miód robił cuda. Po spłukaniu skóra była odświeżona, doskonale jędrna, nawilżona i zdecydowanie bardziej błyszcząca.

Dwa w jednym

Mam wrażenie, że Koreanki nie lubią produktów wielofunkcyjnych. Pewnie dlatego, że nakładanie kolejnych preparatów jest zwyczajnie przyjemne. Ale muszę przyznać, że połączenie Dr.Jart+ tonik-serum Ceramidin (150 ml / 159 zł) to produkt, który pozytywnie mnie zaskoczył. Niczym tonik wyrównuje pH skóry, a zawarte w produkcie ceramidy nawilżają ją i wzmacniają barierę ochronną. Produkt ma płynną konsystencję, ale zamiast na wacik, nakładałam go na skórę bezpośrednio placami i delikatnie wklepywałam. Dużym plusem jest minimalistyczne opakowanie i subtelny, cytrusowy zapach. No i wydajność. Po dwóch tygodniach aplikowania produktu dwa razy dziennie z buteleczki chyba nic nie ubyło.

Maski do wszystkiego

W płachcie, w żelu, gumowe, musujące, ze złotem, ślimakiem, pomidorem, kawiorem. Maski do twarzy to najbardziej wdzięczny (i najskuteczniejszy) element koreańskiej pielęgnacji. Zamknięte w zabawnych opakowaniach z dynią czy ubijaczkami do jajek, kryją w sobie poważną moc. Ekstremalne fanki koreańskiej pielęgnacji (i posiadaczki bardzo suchej skóry) stosują maski nawet co drugi dzień. A trzeba pamiętać, że nie samymi maskami w płachcie Seul stoi. Są też takie, które nakłada się na całą noc (tzw. pack), maski z węglem czy glinką, które po 15 minutach należy zmyć czy pianki – maski, które nakładasz pod prysznicem i niczym odżywkę do włosów spłukujesz po kilku minutach. Przetestowałam chyba wszystkie. I mam kilku bezwzględnych faworytów. Kauczukowa maska RUBBER MASK Moist Lover od Dr Jart+ (1 szt. / 42 zł) to wynalazek kosmiczny. Jest zrobiona z gumowego materiału, który zapobiega parowaniu składników. Składa się z dwóch części, które nakładamy na twarz jednocześnie. Przez pół godziny wprawdzie wyglądałam jak bohaterka japońskiej kreskówki (albo horroru), ale po tym czasie moja skóra była idealnie nawilżona, bardzo sprężysta i ukojona.

Drugi faworyt to kokosowa maska Skinfood Freshmade Coconut Mask (90 ml / 55 zł). Nakładałam ją na twarz drugiego, siódmego i ostatniego dnia moich testów. Choć tak naprawdę, miałam ochotę robić to codziennie, bo konsystencja i zapach kosmetyku są niesamowite! Kremowa maska po nałożeniu na skórę zmienia się w płyn, który aż prosi się o porządne wmasowanie w twarz. Pachnie świeżym, słodkim kokosem i przez noc sprawia, że skóra jest bardziej jędrna i elastyczna. Dlatego nakładałam ją nie tylko na twarz, ale również na szyję i dekolt. Nie podrażniała skóry, nie zatykała porów.

Trzeci produkt to bąbelkowa maska EARTH BEAUTY BUBBLE MASK SHEET od Tony Moly (1 szt. / 29 zł). To kolejny produkt z aktywnym węglem, przeznaczony do oczyszczania i usuwania martwego naskórka. Maskę najlepiej stosować podczas kąpieli, bo wymaga spłukania po zakończonym rytuale. Nakładałam ją na oczyszczoną skórę. Po kilku minutach wytwarzały się tlenowe bąbelki, którymi masowałam skórę. Następnie zdejmowałam płachtę i dalej masowałam twarz, aby dokładnie usunąć zanieczyszczenia, omijając okolice oczu. W rezultacie skóra była bardziej promienna, ale bez uczucia ściągnięcia czy przesuszenia.

Twarz jak z Instagrama

Widoczne, rozszerzone pory nie są tylko problemem nastolatek z trądzikiem. Można się z nimi borykać do końca życia albo zabrać się za nie po koreańsku. Czyli uderzając odpowiednią kombinacją maseczek na bazie węgla i glinki. Duet kremowych masek Caolion Premium Hot & Cool Pore Pack Duo (50 g / 119 zł) to rozgrzewająca maska, która otwiera i oczyszcza pory, oraz chłodząca, która ma za zadanie je zamknąć i zminimalizować widoczność.

Maska rozgrzewająca Premium Blackhead Steam Pore Pack eliminuje zanieczyszczenia z porów skóry. Za sprawą granulowatej tekstury ma ona działanie analogiczne do maski parowej - usuwa obumarłe komórki skóry. Rezultat – skóra wygląda na jędrniejszą. Formuła kosmetyku zawiera: węglowy pył, który pochłania nadmiar sebum i usuwa osad z makijażu (które w innym przypadku blokowałyby pory) oraz 100-procentową wodę gazowaną o silnym działaniu nawilżającym. Maska chłodząca Premium Pore Original Pack minimalizuje rozszerzone pory skóry, jednocześnie kojąc i rewitalizując skórę. Formuła kosmetyku zawiera wodę z alaskijskiego lodowca o działaniu zatrzymującym wilgoć w skórze, nawet po zdjęciu maski. W recepturze kosmetyku znajduje się również mentol o właściwościach odświeżających i kojących. Efekt rozgrzania i chłodzenia faktycznie działa!

Świetliste spojrzenie

Worki pod oczami, poszarzała skóra? Koreanki zdają się nie mieć tego problemu. Pewnie dlatego, że kremy pod oczy zaczynają stosować w tym samym czasie, co kremy z filtrem przeciwsłonecznym – gdzieś między zerówką a pierwszą klasą podstawówki. Ja z kremami pod oczy do tej pory byłam na bakier. Może gdyby produkty, których próbowałam poprzednio były w uroczym sztyfcie w kształcie misia pandy i miały lekką, kremowo-żelową konsystencję, stosowałabym je równie regularnie, co Tony Moly Panda's Dream Stick (9g / 49 zł). Niebieskawy sztyft zawiera ekstrakt z bambusa, który odżywia i nawilża delikatną skórę wokół oczu, minimalizuje opuchliznę i widoczność zmarszczek. Fantastyczne rezultaty zamknięte w uroczym opakowaniu - kwintesencja Korei!

Obraz
© Materiały prasowe

Czas na krem

Przeciętna Polka przeskakuje z oczyszczania wprost do nałożenia kremu nawilżającego. Ja zupełnie nie miałam takiej potrzeby, bo każdy krok pomiędzy był niesamowitą przyjemnością i doskonale wpływał na stan mojej skóry. I choć po nałożeniu toniku, serum, maski, sztyftu pod oczy pewnie mogłabym pominąć nawilżający specyfik, czułabym, że robię mojej skórze krzywdę. Dlatego dwa razy dziennie otulałam ją niewielką ilością kremu Ceramidin Cream Dr.Jart+ (50 ml / 169 zł). Ma nietłustą konsystencję, szybko się wchłania i stanowi idealną bazę pod makijaż. Ceramidowe mikrokapsułki rozpuszczają się i zapewniają całodzienne nawilżenie - niezastąpione, gdy tak jak ja, pracujesz w klimatyzowanym biurze.

Kolor i słońce

Jedną z podstawowych zasad koreańskiej pielęgnacji jest prewencja. Azjatki słusznie zakładają, że lepiej zapobiegać, niż leczyć, dlatego ze słońcem obchodzą się bardzo ostrożnie i od najmłodszych lat stosują kosmetyki z filtrami przeciwsłonecznymi. To najlepszy sposób, aby uchronić się przed rakiem skóry, zmarszczkami i przebarwieniami. W tej kwestii mogę dumnie powiedzieć, że nie różnię się od mieszkanek Seulu. Każdego dnia nakładam na twarz preparat z filtrem UVA/UVB.

Podczas testu w mojej kosmetyczce nie mogło więc zabraknąć takiego kosmetyku. Nie mogło też zabraknąć kremu CC – wynalazku, który od kilku lat sprzedaje się w Polsce jak świeże bułeczki. To połącznie pielęgnacyjnego kremu z fluidem wyrównującym kolor skóry, ochroną przeciwzmarszczkową i przeciwsłoneczną. Krem CC z wąkotką azjatycką do jasnej karnacji od Erborian (15 ml / 75 zł) natychmiastowo upiększa skórę, wyrównując jej koloryt, rozświetlając i tuszując drobne niedoskonałości. Filtr SPF 25 doskonale chroni przed promieniowaniem UVA i UVB, trzeba tylko pamiętać, aby rozprowadzić krem nie tylko na twarzy, ale też na płatkach uszu i szyi.

Piękne wyniki

Cykl życia skóry trwa 28-40 dni (wydłuża się z wiekiem, co oznacza, że komórki wolniej się odradzają, stąd biorą się zmarszczki i inne oznaki starzenia), ale już po 14 dniach zauważyłam, że czas i uwaga, jakie poświęciłam mojej skórze zaprocentowały. Jest ewidentnie lepiej nawilżona, a co za tym idzie – bardziej jędrna. Drobne przebarwienia i zmarszczki albo zniknęły, albo stały się mniej widoczne. A ponieważ jakość mojej skóry ewidentnie się poprawiła, mogłam zrezygnować z kilku produktów do makijażu. Krem CC spokojnie wystarczał – nie musiałam już stosować korektora czy pudru, żeby zatuszować niedoskonałości. Taka jest właśnie koreańska pielęgnacja: wymagająca i rozbudowana, czasochłonna, ale dzięki niej makijaż przestaje być koniecznością. I choć na początku ilość kroków może przerażać, prawda jest taka, że nigdy nie wykonujemy ich wszystkich na raz. A dodatkowe 10 czy 15 minut poświęcone na zadbanie o twarz zwróci się z nawiązką. Zwłaszcza że najwięcej czasu zajmowało mi… leżenie. Bo z kauczukową czy bawełnianą maseczką na twarzy nie mogłam robić nic innego, jak relaksować się na kanapie i czytać książki.

Partnerem artykułu jest Sephora