Nie są tylko "ozdobą karetki". Kobiet ratowniczek medycznych jest coraz więcej
13.10.2023 19:21, aktual.: 16.10.2023 13:28
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wiele razy słyszały, że nie nadają się do tej pracy, a jak się jej podejmą, będą wyłącznie w męskim towarzystwie. - Kiedy zaczynałam studia, w grupie miałam praktycznie samych mężczyzn. Nas, rodzynek, były trzy. Teraz coraz więcej kobiet spełnia się w tym zawodzie. W nas jest dużo siły - mówi Joanna, która ratowniczką jest od 9 lat.
Agnieszka Żubrowska i Joanna Wiśniewska pracują jako ratowniczki medyczne. Obie stawiały pierwsze kroki w zawodzie w młodym wieku. Nie ukrywają jednak, że z obraniem tej ścieżki kariery łączy się wiele wyzwań.
- Miałam wtedy dopiero 22 lata. W środek pandemii wezwano nas do starszego mężczyzny, który miał typowo infekcyjne obawy. Tego dnia miałam też pod swoimi skrzydłami młodszego kolegę na praktykach studenckich. Wykonałam pacjentowi test na obecność koronawirusa. Był dodatni. Wszyscy na miejscu zamarli. Szybko musieliśmy wyjść do karetki, założyć białe kombinezony ochronne i wrócić na miejsce. To był niemały stres - wspomina Agnieszka.
"Najpierw widzę człowieka"
Agnieszka Żubrowska jeździ karetką od trzech lat. Już w szkole podstawowej była zafascynowana tym, że człowiek, po nabyciu odpowiednich umiejętności, może ratować ludzkie życie.
Ratowniczka wspomina, że średnio, w dużym mieście, karetką może wyjechać z bazy sześć lub nawet osiem razy na dwanaście godzin pracy. Jednak każdy dzień ratowniczki medycznej sprowadza się do jednego głównego zadania - pomocy drugiemu człowiekowi.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Największym wyzwaniem jest walka z systemem ochrony zdrowia. Od kiedy zaczęłam pracę, zdałam sobie sprawę, jak jest zdezorganizowany. Jak trudno po prostu zobaczyć w nim pacjenta. Rozumiem, że świat nie jest idealny, ale ja najpierw widzę człowieka - stwierdza.
Joanna Wiśniewska, ratowniczka z 9-letnim stażem, dodaje, że ratownik musi mieć cały czas dużo empatii w stosunku do pacjenta. Kolejnym wymagającym aspektem jest chęć do aktualizacji wiedzy - medycyna jest nauką, która prężnie się rozwija. Trudność stanowi też połączenie pracy oraz życia rodzinnego. W przypadku ratowników nieraz zdarza się, że trzeba poświęcić swój czas prywatny i udać się na interwencję.
"Emocje musimy mieć na wodzy"
Joanna i Agnieszka przytakują, że podczas interwencji nie tylko współpracują z pacjentem i drugim ratownikiem, lecz także z rodziną lub świadkami zdarzenia. Ci ludzie również liczą na pomoc, poczucie bezpieczeństwa.
- Emocje musimy mieć na wodzy. Gdybym w takim momencie załamała się, okazała trudność tej sytuacji, to miejsce zdarzenia by się zawaliło. Bo na kim wtedy ci ludzie mieliby się opierać, jak nie na nas? - podkreśla Agnieszka.
Joanna dodaje, że często słyszy pytanie, która interwencja była dla niej najtrudniejsza. Odpowiada, że każda jest wymagająca. W domach pacjentów dzieją się różne tragedie.
- Na pewno wyjątkowo trudne są te, gdy tracimy młodych ludzi, dzieci. Jednak każdy człowiek jest dla mnie kompletnie inną sytuacją, dlatego nie jestem w stanie przywołać jednej "wyjątkowej" - stwierdza.
"Nigdy nie czułam takiej ulgi"
Agnieszka podzieliła się wspomnieniem z wezwania do wczesnego porodu. Zgłoszenie telefoniczne w ogóle nie wskazywało na to, że pacjentka będzie rodzić. Ratowniczka wiedziała, że kobieta jest w ciąży, ale została wezwana z innego powodu. Podany tydzień nie wskazywał na to, że zaraz będzie odbierać swój pierwszy w życiu poród.
- Ułożenie noworodka było pośladkowe. To trudna sytuacja nawet dla doświadczonych położników. Sytuacja była dramatyczna. Mama nie była w młodym wieku, przez co doszło do pewnych komplikacji. Trzeba jednak zachować zimną krew i zacząć działać według schematu. Poród nie był łatwy, udało się jednak przez niego przejść. Niestety noworodek nie dawał oznak życia. Na szczęście, tuż przed przyjazdem do szpitala, usłyszałam bardzo cichutki krzyk. Nigdy nie poczułam takiej ulgi - przyznaje.
Później od taty dziecka ratowniczka otrzymała zdjęcie. Noworodek w stanie stabilnym znalazł się na oddziale. - Wyglądał pięknie, promiennie, tak jak powinien wyglądać - dodaje.
"Podchodzili do mnie jak do ozdoby w karetce"
Obie ratowniczki przyznają, że już od pierwszych dni pracy wiedziały, z jakimi stereotypami będą się mierzyć. Nie czuły się jednak tym zniechęcone, wręcz przeciwnie; postanowiły pokazać, jaka w nich drzemie siła.
- Zawzięłam się, aby pokazać, że sobie poradzę. Współpracowałam ze starszymi, doświadczonymi mężczyznami. Jestem młodą kobietą, uczącą się i dodatkowo blondynką - stereotypowo wszystko gra - podkreśla ratowniczka.
I choć początki nie były łatwe, a czasem zdarzały się przytyki, później Agnieszka usłyszała, że jej współpracownicy od początku byli pod wrażeniem, jak reaguje w poszczególnych sytuacjach.
- Jak zaczynałam swoją pracę, byłam bardzo młodziutka. Wtedy spotykałam się wśród moich kolegów z podejściem do mnie jako "ozdoby w karetce". Jednak obecnie, choć pracuję tylko z mężczyznami, mam świetny zespół. Nigdy nie odczułam, że jestem gorsza. Nie ma tego podziału - dodaje od siebie Joanna.
Kobieta w karetce? "Pytają się: Dlaczego?"
Agnieszka przyznaje, że wiele osób, gdy widzi w zespole medycznym kobietę, reaguje zaskoczeniem, ale i z uśmiechem na twarzy; są zaciekawieni, dlaczego młoda drobna kobieta wybrała ten zawód.
- Przeważnie naszymi pacjentami są osoby starsze. Dla nich obecność młodej kobiety wśród mężczyzn, którzy jednak wciąż dominują w tym zawodzie, jest dość dziwne. Często pytają: Dlaczego? A jak pani się sprawdza? Cieszę się, że jest takie zainteresowanie, bo mam wtedy szansę pokazać, że my również świetnie sobie radzimy. Zdarzało się jednak, że po otwarciu drzwi zaskoczony pacjent mówił: Oj, kobieta?! Wtedy pytam spokojnie, w czym jest problem, bo jestem wykwalifikowanym pracownikiem. Często reakcje wynikają z tego, że zakładają, że nie poradzę sobie fizycznie - tłumaczy.
Podobne obserwacje ma Joanna, która w 99 proc. spotkała się z życzliwością pacjentów.
- Wydaje mi się, że gdy w zespole pokazuje się uśmiechnięta kobieta, utożsamiana z opiekuńczością, bezpieczeństwem, to komfort pacjenta się poprawia. Zdarza się, że słyszę brzydkie komentarze odnoszące się do rzekomego braku siły, ale bardzo rzadko.
Kobiety, które przenoszą góry
Na koniec pytam obu ratowniczek, co by powiedziały dziewczynom, które zastanawiają się nad studiowaniem ratownictwa medycznego. Są w tej kwestii zgodne.
- Żeby się nie poddawała! Będą momenty słabości i płaczu, ale swoją determinacją możemy przenosić góry - mówi Joanna.
- Jest takie przekonanie, że w tym zawodzie trzeba być twardym, niezłomnym, zawsze mieć odpowiedź na każde pytanie. To mit! Będą momenty, że coś nas zasmuci, zszokuje i to jest normalne. Dużo rzeczy nabywa się z czasem, doświadczeniem. Trzeba też pamiętać, że jest to zawód, gdzie jest miejsce dla kobiet. Bardzo bym chciała zobaczyć ich tu więcej - dodaje Agnieszka.
Rozmawiała Zuzanna Sierzputowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl