GwiazdyOstatni seans Marilyn Monroe

Ostatni seans Marilyn Monroe

Okaleczona psychicznie Marilyn Monroe była uzależniona od swojego psychoterapeuty. To on pociągnął ją na dno. Tyle dowiadujemy się z gorącej jeszcze książki, która jest zapisem sesji MM z Ralphem Greensonem.

Ostatni seans Marilyn Monroe
Źródło zdjęć: © AFP

17.09.2008 | aktual.: 28.05.2018 14:58

LEGENDY KINA

Okaleczona psychicznie Marilyn Monroe była uzależniona od swojego psychoterapeuty. To on pociągnął ją na dno. Tyle dowiadujemy się z gorącej jeszcze książki, która jest zapisem sesji MM z Ralphem Greensonem.

Jest rok 1960, Los Angeles, środek lata. Piękna blondynka w ciemnych okularach chyłkiem przemyka do jednego z domów na Sunset Boulevard. Po chwili onieśmielona, siedzi w ogromnym gabinecie Ralpha Greensona. „Do kogo pani należy?” – pyta hollywoodzką seksbombę podczas sesji najsłynniejszy psychoanalityk Fabryki Snów lat 60. „Do strachu” – słyszy w odpowiedzi.

Nigdy gwiazda nie będzie bardziej szczera. Gwiazda naprawdę nazywa się Norma Jean Baker, lecz świat zna ją jako Marilyn Monroe. Choć jej historię, podobnie jak listę kochanków, recytuje z pamięci każdy kinoman, choć doczekała się niezliczonej liczby biografii, prawda o niej jest bardziej skomplikowana niż to, co wyczytać możemy z przeinaczanych, pikantnych informacji dotyczących jej życia. Psychoanalityk Marilyn był z nią związany o wiele bliżej, niż zaleca to klasyczna psychoanaliza, z czasem przyjął ją nawet do własnej rodziny jako pełnoprawnego członka.

Marilyn i córka Freuda

Ralph Greenson za zgodą aktorki posiadł całkowitą kontrolę nad jej prywatnym i zawodowym życiem – doradzał jej nawet w kwestii wyboru kochanków, filmów, miał wpływ na gaże. Obok narkotyków i leków stał się jej kolejnym uzależnieniem. Kiedy zdarzyło mu się wyjechać na dłuższy urlop, aktorka tygodniami nie pojawiała się na planie.

Kilkakrotnie próbowała targnąć się na życie. To jemu zawdzięcza, że mimo głębokiej depresji zdołała zagrać swoją ostatnią i najlepszą rolę w „Skłóconych z życiem” Johna Houstona. W przeciwieństwie do wcześniejszych terapeutów, Greenson robił wszystko, by uzależnioną od leków i alkoholu gwiazdę przywrócić światu. W ramach terapii nakazał jej, by nagrywała własne przemyślenia. Po jej śmierci przedstawił je prowadzącemu śledztwo Johnowi Minerowi. Taśmy zaginęły, dopiero w 2005 roku sędziwy Miner sprzedał transkrypcje „Los Angeles Times”. Ich sensacyjną zawartość wykorzystał w książce „Marilyn, ostatnie seanse” Michel Schneider, dokonując wiwisekcji okaleczonej psychiki aktorki.

Powstał portret kobiety do głębi nieszczęśliwej, obsesyjnie szukającej akceptacji i bezwarunkowej miłości. Jego książka, poza tym że odkrywa mnóstwo nieznanych szczegółów o MM, jest dowodem uzależnienia Hollywoodu od modnej do dziś i obowiązkowej wręcz psychoanalizy.

„Próbuję jej pomóc. Wyrwać z osamotnienia, które sprawia, że ucieka w narkotyki lub wiąże się z destrukcyjnymi ludźmi. Taki terapeutyczny program stosuję w przypadku dorastających dziewcząt, które potrzebują rady oraz stanowczości, ale wydaje się, że jej to odpowiada” – pisze po miesiącach spotkań z 34-letnią aktorką jej psychoanalityk. Bo Marilyn porzucona przez matkę, „z ojcem nieznanym”, gdy mowa o rozwoju emocjonalnym, pozostała spragnionym miłości dzieckiem. Greenson opisuje szczegół, który nim wstrząsnął: „Opowiadając o tym, co boli ją najbardziej, automatycznie zaczynała głaskać ozdobioną materiałową tapetą ścianę”.

Prawie pół wieku po śmierci Monroe wciąż jest uważana za najbardziej zjawiskową aktorkę w historii kina. Nazywana boginią, w rzeczywistości uginała się pod ciężarem kompleksów. „Wszyscy aktorzy przeżywają lęki, kłopoty sercowe, lecz w jej przypadku było to coś innego: przerażenie w czystej postaci” – zapisze Greenson.

Strach przed kamerą

Strach towarzyszył jej od zawsze. Podczas gdy na ekranie wyglądała jak pewna siebie piękność, każdy, kto z nią pracował, wiedział, jak panicznie boi się kamery. „Czuję się osaczona przez dwa słowa powtarzane setki razy: »Akcja«, »Cięcie«” – skarżyła się Greensonowi.
Tym dziwniejsze było to, że uwielbiała się fotografować. „Obraz jest magią, a mowa rozpaczą, mam problem ze scenami w filmie, nigdy z sesją zdjęciową” – mawiała. Greenson pokazuje, jak duża w tym wina samych reżyserów, którzy dawali jej do zrozumienia, że jest idiotką i takie ma grać, ograniczając się do eksponowania wdzięków. W rzeczywistości była pilną i zdolną uczennicą Lee Strasberga w Actors Studio, wielki reżyser ubolewał zaś, że jej talent pozostał niewykorzystany.

Lęki próbowała niwelować za pomocą leków. Zaczęła brać narkotyki już podczas pierwszych doświadczeń na planie filmowym w wieku 18 lat, z czasem musiała zwiększać dawki – proszki nasenne, barbiturany, amfetamina były na porządku dziennym. Żaden z kolejnych psychoterapeutów, włącznie z Greensonem, nie był jej w stanie przekonać do odstawienia pigułek, które zażywała garściami, popijając, o zgrozo, ulubionym Don Perignon. Podczas pierwszej wizyty zaskoczyła Greensona ogromną wiedzą z dziedziny psychofarmakologii.

„Regularnie zażywała demerol – środek przypominający morfinę, penthoal sodu, phenobarbital i jeszcze jeden, amytal. Często podawała je sobie dożylnie!”. Była chodzącą apteką!
Billy Wilder, wspominając pracę nad niezapomnianym filmem z jej udziałem, „Pół żartem, pół serio”, mówił, że brała leki praktycznie ciągle, by w ogóle funkcjonować. Wieczorem, by zasnąć, i rano, by się obudzić. Na plan docierała spóźniona, mówiąc, że zabłądziła.

Wilder wykazywał się anielską cierpliwością. Stwierdził potem: „Za pracę z nią zasłużyłem na odznaczenie dla rannych żołnierzy amerykańskich Purple Heart”. Jeszcze gorzej było podczas kręcenia „Słomianego wdowca”, dzięki któremu Marilyn zdobyła sławę wcielenia seksu. Do historii kina przeszła scena, gdy podmuch powietrza unosi jej plisowaną sukienkę. Marilyn stała się symbolem radości, piękna, akceptacji życia. Dziś wiadomo, że w trakcie realizacji filmu trafiła do zakładu psychiatrycznego, wielokrotnie też znajdowano ją w stanie śpiączki.

Z czasem do leków dołączyła tzw. zastrzyki młodości. „To nie Hollywood ją zabiło” – powie po jej śmierci John Houston. „Zabili ją lekarze i pigułki, na punkcie których oszalała”. Reżyser „Skłóconych z życiem”, u którego zagrała najlepszą ze swoich ról, przeszedł prawdziwe piekło.
Scenariusz napisał wówczas już były mąż Marilyn, Arthur Miller, tuż po tym, jak poroniła. Na planie cierpiała wręcz fizycznie, od nowa przeżywała całe swoje życie. Nafaszerowana lekami nie była w stanie zapamiętać nawet jednozdaniowych dialogów, więc koledzy rozwieszali wszędzie gdzie się dało kartki z tekstem.

„Wiedziałem, że jest skończona. Skazana na śmierć. Nikt nie mógł jej ocalić, nawet ona sama. Za trzy lata będzie martwa lub zamkną ją w zakładzie” – powiedział Wilder. Pomylił się o rok. Po pobycie w szpitalu i kolejnej próbie samobójczej Marilyn skończyła z opóźnieniem zdjęcia do „Słomianego wdowca”.
12 dni po ostatnim klapsie na zawał serca zmarł jej filmowy partner i przyjaciel Clark Gable. Był rok 1960, aktorka była bliska obłędu.

Ze zwierzeń zachowanych na taśmach wynika to, co wiemy od dawna: źródła jej rozchwianej psychiki upatrywać należy w pozbawionym miłości dzieciństwie. „Prawdopodobnie byłam pomyłką. Moja matka mnie nie chciała” – powie kiedyś. Już jako dorosła kobieta będzie ją odwiedzać w zakładzie psychiatrycznym. Zapisze jej też sporą część swego majątku. Największa przypadnie jednak słynnej klinice psychoanalizy Anny Freud (córki Zygmunta Freuda, niegdyś jej terapeutki).

To najlepiej pokazuje, jakim kultem Marilyn otaczała „lekarzy dusz” (testament młoda gwiazda sporządzała regularnie jeszcze przed ukończeniem 30 lat). Porzucenie przez samolubną matkę, kolejne rodziny zastępcze, pobyty w sierocińcu, wszystko to miało na resztę życia naznaczyć Monroe. Na jednej z taśm gwiazda wspomina o molestowaniu seksualnym przez męża przyjaciółki matki, która co jakiś czas zabierała ją z sierocińca. Grace – takie imię nosiła opiekunka – bawiła się śliczną dziewczynką jak lalką, robiła jej makijaż, stroiła, wpoiła też dziewczynce przekonanie, że nie ma na świecie nic lepszego od kariery aktorskiej. Marilyn chciała się uczyć, ale Grace nie zamierzała nauki finansować. Dlatego zaaranżowała jej małżeństwo z 19-letnim sąsiadem, Jimem Dougherty.

Małżeństwo bez miłości przetrwało 5 lat. Gdy Jim był na wojnie, Marilyn zaczęła pozować do zdjęć. Był to pierwszy krok do kariery, ale ostatni dla małżeństwa. Szefowie wytwórni Fox nie chcieli mężatki. Była już sławna, kiedy zaczęła romansować z 37-letnim baseballistą Joe DiMaggio. Dziko zazdrosny i gwałtowny nie szczędził żonie scen zazdrości – kochał ją bez opamiętania i choć ich małżeństwo trwało krótko, pozostał jej oddanym przyjacielem. Na niego – w przeciwieństwie do egotycznego Arthura Millera – zawsze mogła liczyć. Podobno zamierzała poślubić Joego ponownie. Planowali nawet adopcję. Marilyn marzyła o dziecku i prawdziwej rodzinie, po kolejnych poronieniach sama jednak nie mogła zostać matką.

W cieniu śmierci

Podczas jednego z seansów wyznała, że nikt nie kochał jej bardziej niż mężczyźni, którzy ją fotografowali. Nikt nie kochał bardziej niż Andre de Dienes, pierwszy czuły kochanek i fotograf. Na krótko przed śmiercią Andre na jej prośbę wykona sesję, podczas której Marilyn… udaje martwą. Śmierć prześladowała ją od zawsze, wychodziła jej naprzeciw w kolejnych próbach samobójczych. Przez lata dręczyła ją obsesja, że jest… córką Clarka Gable’a. Tuż przed śmiercią w jakimś dokumencie w rubryce „ojciec” wpisała „nieznany”, po czym podarła go w akcie histerii.

Do najwierniejszych przyjaciół Marilyn należał Truman Capote. Zażyłość z genialnym homoseksualistą uważała za jeden z najważniejszych związków w swoim życiu. Capote, równie jak ona nieszczęśliwy w dzieciństwie i samotny, potrafił ją dowartościować jak żaden z byłych mężów i licznych kochanków. W zapiskach Ralpha Greensona nie znajdziemy rozwiązania zagadki śmierci MM, choć z jego ust pada diagnoza: samobójstwo. 4 sierpnia 1962 roku znalazł ją martwą ze słuchawką w dłoni. Gdy pojawiła się wersja morderstwa Marilyn, wraz z nią nasunęły się pytania o rolę, jaką odegrał sam psychoanalityk. Insynuowano, jakoby popełnił błąd w sztuce i przyczynił się do jej śmierci! Greenson odchorował te oskarżenia. Przez następne 7 lat sam musiał korzystać z psychoanalizy.

Mężczyźni jej życia

Zaangażował się też osobiście w próbę rozwikłania zagadki śmierci swojej pacjentki. Tropy prowadzące do klanu Kennedych urywały się w pół drogi – nawet jeśli bracia byli zamieszani w sprawę, ślady zatarto po mistrzowsku. Po latach Greenson miał dowiedzieć się, że Marilyn od końca 1961 roku była na podsłuchu. „Liczni zleceniodawcy konkurowali z sobą. Zakochany DiMaggio szpiegował ją z zazdrości. Także FBI podłączyło się do jej telefonu, a Edgard Hoover ostrzegał Kennedy’ego, że mafia próbuje podważyć jego autorytet, wykorzystując związek z aktorką”.

Sama Marilyn o związkach z braćmi Kennedy opowiadała zdawkowo, psychoanalityk zgadywał jedynie, że mężczyzna nazywany Generałem to John Kennedy. Prezydent zdawał się traktować związek z nią wyłącznie w kategoriach seksualnej przygody. Gdy postanowił zerwać, znów czuła się wykorzystana. Greenson z chaotycznych zwierzeń układa ciąg dalszy: „Marilyn przeniosła swoje uczucia na brata prezydenta, Boba, ojca ośmiorga dzieci. Na swoje nieszczęście zakochuje się naprawdę. I znów zostaje porzucona. Oddaje się każdemu mężczyźnie, który wyciąga po nią rękę”.

Ktoś donosi, że widziano ją, jak uprawia seks z obcym mężczyzną… w kinie. Inny ktoś, jak proponuje seks chłopakowi na ulicy. W gabinecie psychoanalityka wyzna: „Nigdy się nie sprzedałam. Pozwalałam się kupić. Ale był taki czas, że wystarczyło poprosić, a spałam ze wszystkimi na prawo i lewo”.

Greenson nazwie to syndromem grzechu. Marilyn miała o sobie tak złe zdanie, że celowo posuwała się do zachowań, które sama uważała za niemoralne. W karkołomny sposób tłumaczyła sobie, że mężczyźni, w których się zakochuje, odchodząc, karzą ją za jej rozwiązłość. W rzeczywistości tak bardzo potrzebowała bliskości i czułości, że nawet przypadkowe zbliżenia z obojętnymi jej partnerami stanowiły dla niej namiastkę tego, za czym obsesyjnie całe życie tęskniła.

„Naprawdę nie wiem, z iloma mężczyznami spała, ale dobrze znam Hollywood – mówił John Houston. – Ona do niego nie pasowała – nie była zepsuta. Nawet jeśli przez jej łóżko przeszedł tabun mężczyzn, to w głębi duszy pozostała czysta i niewinna”.

Wydanie Internetowe

Źródło artykułu:Magazyn Sukces
Komentarze (0)