Patrycja Zaczyńska: Jeśli czegoś chcę, to znaczy, że mogę to osiągnąć
21.03.2013 14:40, aktual.: 21.03.2013 15:03
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Patrycja Zaczyńska - miłośniczka mody, a przede wszystkim założycielka ADP ARCH LTD, międzynarodowej pracowni projektowo-wykonawczej, specjalizującej się w projektach ekskluzywnych aranżacji. Pracowała w biurach architektonicznych w Nowym Yorku i Londynie. Posiada licencje architekta zarówno w Polsce, jak i Wielkiej Brytanii, jest członkiem prestiżowego angielskiego stowarzyszenia RIBA.
Patrycja Zaczyńska - miłośniczka mody, a przede wszystkim założycielka ADP ARCH LTD, międzynarodowej pracowni projektowo-wykonawczej, specjalizującej się w projektach ekskluzywnych aranżacji m.in. dla Bottega Veneta i Balenciaga należącej do domu mody Gucci Group oraz dla Jimmy Choo. Ostatnio jej portfolio wzbogaciło się o projekty ekskluzywny wnętrz dla apartamentowca w Warszawie Złota 44, nad którymi współpracowała z jednym z najbardziej wpływowych, współczesnych architektów - Danielem Libeskindem. Absolwentka Wydziału Architektury na Politechnice Poznańskiej. Pracowała w biurach architektonicznych w Nowym Yorku i Londynie. Posiada licencje architekta zarówno w Polsce, jak i Wielkiej Brytanii, jest członkiem prestiżowego angielskiego stowarzyszenia RIBA.
Zdarza się, że kobiecość przeszkadza Pani na budowie?
- Wręcz przeciwnie, często pomaga. A już kobiecość w połączeniu z profesjonalizmem i umiejętnościami zawodowymi pomaga bardzo. Kiedy natomiast mieszkałam w Anglii, pomagała mi nie tylko kobiecość, ale także polskość.
Bo łatwiej było porozumieć się z pracownikami?
- Tak. Nie tylko wykonawcami, ale także inżynierami i architektami, czy częściej architektkami, bo trzeba wiedzieć, że w angielskich biurach architektonicznych pracuje coraz więcej Polek. W swoim biurze też pracuję tylko z kobietami.
Dlaczego?
- Zdecydowanie wygrywają umiejętnościami z mężczyznami. Chciałabym mieć także panów, na razie jednak kobiety okazują się lepsze. Świetnie mi się z nimi współpracuje. Są nie tylko zdolne, ale także silne psychicznie i odporne na stres, co w pracy w biurze projektowym jest bardzo przydatne.
Wracając do budowy - uśmieszki i docinki też się zdarzają?
- Uśmieszki tak, ale tym się nie przejmuję. Jestem tam po to, by pracować. Zresztą to zrozumiałe, jeśli na budowie jest kilkudziesięciu mężczyzn i nagle przyjeżdża kobieta, pojawia się zainteresowanie. Zdarzają się komplementy. Trzeba je oczywiście miło przyjąć i zająć się pracą.
Przez trzy lata mieszkała Pani w Stanach Zjednoczonych, przez pięć - w Anglii. Gdzie się Pani bardziej podobało?
- Specyfika każdego z tych krajów inna. Jeszcze zanim rok po studiach razem z mężem wyjechałam do USA, przeżyłam wielką fascynację Nowym Jorkiem. Byłam tam podczas studiów i to miasto mnie oszołomiło. Oczywiście Nowy Jork odstaje od reszty Stanów. My od początku założyliśmy, że wyjeżdżamy pracować w zawodzie. Mieliśmy wielkie szczęście, że się udało. Spotkaliśmy ludzi, którzy nas nie ograniczali, pokazywali tajniki zawodu i po prostu pozwalali się uczyć. Dzisiaj to procentuje.
Ominęło Panią typowe zarabianie na zmywaku?
- Na zmywaku tak, pracowałam natomiast w kawiarni. To była dosyć zabawna sytuacja. Poszliśmy z mężem coś zjeść, obsługiwała nas Polka, więc zapytałam ją czy może wie coś o dodatkowej pracy. Obiecała, że porozmawia z szefem i rzeczywiście po jakimś czasie zaczęłam tam pracować. Potem okazało się, że ona jest architektką, poleciłam ją więc w mojej pracowni, z której właśnie odchodziłam. Tak więc takie prace typowo fizyczne, zarobkowe też oczywiście mam na koncie. Natomiast priorytetem zawsze była praca architekta. Mój mąż podczas studiów wyjechał do Chicago, by sobie dorobić. Ale szybko doszedł do wniosku, że woli pracować w zawodzie. W USA zobaczył, że to jest możliwe, tylko trzeba być do tego przygotowanym - mieć odpowiednie CV itd. Kiedy więc po studiach lecieliśmy do Stanów, mieliśmy już bardzo konkretny plan, chcieliśmy pracować jako architekci.
Po trzech latach zapadła decyzja o przeprowadzce do Europy. Dlaczego Londyn?
- Lubimy duże miasta, które mają sporo do zaoferowania, także pod kątem rynku pracy. Mieliśmy wiele szczęścia, bo poszukiwanie zajęcia odbywało się w warunkach wręcz komfortowych. Ponieważ mieliśmy doświadczenie w zawodzie, mogliśmy skorzystać z pomocy profesjonalisty, który szukał pracy dla nas. Bardzo miłe doświadczenie.
Czym zaskoczyła Panią Anglia?
- Akcentem. Niesamowite, że można mówić w tym samym języku, a tak inaczej i tak… elegancko. Także słownictwo zawodowe w Stanach i Anglii bardzo się różni. To było stresujące, ale też ciekawe, bo trzeba się było czegoś nowego nauczyć. Natomiast w Londynie na pewno najtrudniejsze było założenie własnej firmy. Początki były wręcz przerażające. Nie chodziło o projektowanie, bo wiedziałam, że z tym sobie poradzę, ale o wszystkie kwestie formalne, prawne, księgowe.
Długo Pani planowała ten krok?
- Firmy nie zakłada się z dnia na dzień. Bardzo dużo o tym myślałam, rozmawiałam, analizowałam wszystko. Właściwie od początku pracy w zawodzie zbierałam doświadczenia, które potem pomogły mi podjąć decyzję, że zakładam biuro projektowe i zmierzyć się ze wszystkimi trudnościami, które pojawiły się po drodze. Bardzo pomogły mi też przykłady znajomych, którzy w tamtym czasie w Anglii otworzyli własne firmy. To były inne branże, ale widziałam, ile ta decyzja dała im energii. Stwierdziłam, że też tak chcę. A skoro chcę, to przecież mogę.
Naprawdę nie słyszała Pani, że to trudne, że będzie ciężko, że nie da sobie rady, że lepiej poczekać?
- Nie, być może dlatego, że mam zasadę odcinania się od ludzi, którzy ciągną mnie w dół i blokują. Oczywiście myślałam o tym, zastanawiałam się czy dam radę, miałam wątpliwości, ale uważam, że człowiek powinien kierować się instynktem, a ja czułam, że powinnam tę firmę założyć.
Potem poczuła Pani, że czas wracać do Polski?
- Po kilku latach stwierdziliśmy z mężem, że już czas doświadczenia zdobyte za granicą wykorzystać w kraju. Postanowiliśmy, że wracamy z zamiarem zdobycia najlepszych zleceń w Polsce. Fakt, że teraz do swojego portfolio mogę dopisać apartamentowiec Złota 44 w Warszawie, przy którym współpracowałam z Danielem Libeskindem pokazuje, że nie był to jedynie szalony plan.
Jak się zdobywa taki projekt?
- Byłam ekspertem w jednym z pism wnętrzarskich. Któregoś dnia dostałam telefon z działu marketingu z pytaniem, czy chciałabym wziąć udział w rozmowach na temat ewentualnej współpracy przy realizacji jednego z najnowocześniejszych apartamentowców w Warszawie. Oczywiście zgodziłam się. Przygotowałam CV, listy polecające i rozpoczęły się kilkumiesięczne rozmowy, w wyniku których wybrano właśnie moje biuro. Praca nad budynkiem, który jeszcze przed ukończeniem stał się ikoną była dla mnie ogromną satysfakcją i największym szczęściem.
Poczuła się Pani kobietą sukcesu?
- Można tak powiedzieć, choć bardziej pasowałoby określenie "kobieta usatysfakcjonowana". Nie wierzę w szczęście, które trwa ciągle. Dla mnie to raczej chwile, ulotne momenty, które trzeba dostrzegać w codziennym życiu. Każdego dnia staram się żyć i zachowywać się tak, by na koniec dnia być szczęśliwą.
Udaje się?
- Tak. W dużej mierze właśnie dzięki pracy, a także mężowi, rodzinie, przyjaciołom, znajomym.
Co Pani w sobie najbardziej lubi?
- Optymizm i pozytywne nastawienie. Myślę, że dzięki temu jestem dziś tu, gdzie jestem - zawodowo i emocjonalnie. Nigdy nie myślę o tym, że coś może się nie udać. Wiem, że się uda. Jeśli zdarzają się trudniejsze sytuacje, spokojnie je pokonuję, szukam innego rozwiązania. Wiem, że to w efekcie doda mi sił. Tak traktowałam wszystko, co spotykało mnie, kiedy mieszkałam za granicą i co spotyka mnie teraz, każdego dnia, kiedy prowadzę firmę. Tego wszystkiego nauczyła mnie mama, która zawsze mówiła, że dam sobie radę, wystarczy tylko, że będę się starała. Więc staram się każdego dnia.
Rozmawiała: Agnieszka Sadowska (ags/sr), kobieta.wp.pl