Pierwsze cięcie, czyli postrzyżyny
Katie Holmes prowadzi swoją córkę dwa razy w tygodniu do stylisty od włosów. Ten podcina dwuletniemu dziecku włosy i odpowiednio je cieniuje. Pomyślałam więc: może pomoc profesjonalisty jest wskazana i w naszym przypadku?
20.11.2008 | aktual.: 20.11.2008 15:04
W miarę, jak moje dziecko rośnie, mamy z Głową Rodziny coraz więcej decyzji do podejmowania. Niby banalnych, ale czy na pewno? Pytanie na dziś: zrobić z Jadźki grzeczną dziewczynkę i przylizać jej rozwichrzone włosy, czy pielęgnować chaos na jej głowie? Iść do fryzjera, czy samemu zrobić jej krzywdę?
Iga urodziła się z gęstymi, czarnymi włosami. Potem zmieniły one na krótko kolor na rudy, by następie przejść w anielski kolor blond. Dzisiaj więc wygląda jak Ariel, z lekko pokręconymi końcówkami. Włosy mają równą długość, bo ominęło ją niemowlęce wyłysienie od tarcia głową prześcieradła. Fryzura sięga do połowy szyi, a grzywka opada na jej niebieskie oczęta. Posiłkujemy się spinkami, opaskami i gumkami do włosów, ale może byłoby prościej ciachnąć jej tę grzywkę na prosto?
Kiedy nachodzi mnie taka myśl, przypomina mi się jako żywo mój tata, stający naprzeciwko mnie w łazience, z ogromnymi nożyczkami w prawej ręce. I ta powtarzana przeze mnie jak mantra prośba: „Tylko nie za krótko, tylko nie za krótko, tata”. A jak nie za krótko, to niestety, nie za równo. I tak przez pierwszy tydzień po ścięciu grzywki byłam przedszkolnym pośmiewiskiem. Zresztą ja jeszcze nie miałam najgorzej. Najgorzej to miały moje starsze siostry. Stały obok mnie w kolejce do ścięcia, a odchodziły z takim samym, opłakanym rezultatem. W przedszkolu można było jeszcze z przykrótką, krzywą grzywą jakoś żyć, ale one w liceum miały przechlapane.
Nie chcę więc odgrywać przed Jadźką roli mojego taty. Intencje miał czyste, ale zupełnie nie znał się na obowiązującej modzie. Siedzę z Jadźką na dywanie i próbuję po raz setny związać jej rozwichrzone włosy, aby nie musiała patrzeć na mnie przez blond kosmyki. Spinki niestety szybko lądują na podłodze, opaski spadają z głowy, a gumki, którymi spinam włosy w maluteńkie kucyki, same co jakiś czas odpadają. W efekcie pięćdziesiąt razy dziennie podchodzę do małej, aby odgarnąć jej z czoła grzywkę. Jadźka wtedy się uśmiech i mówi: „aja, aja”. Chyba nawet to lubi.
Czytałam kiedyś na naszym cudownym Pudelku, że Katie Holmes prowadzi swoją córkę dwa razy w tygodniu do stylisty od włosów. Ten podcina dwuletniemu dziecku włosy i odpowiednio je cieniuje. Dobrze, że nie pomyślała jeszcze o farbie dla swojego dziecka. W końcu może jasne włosy bardziej podkreślałyby urodę małej Suri? Pomyślałam więc: może pomoc profesjonalisty jest wskazana i w naszym przypadku? Ile taki fryzjer weźmie za podcięcie grzywki szesnastomiesięcznej dziewczynki? Może z lekkim muśnięciem tu i tam. A co! Jakąś Holmes stać, a mnie nie stać?
Nie poszłam. Przemówiłam sobie do rozumu, a najbardziej przemówił do niego mój Mąż, który puknął się w głowę i nic więcej nie powiedział. Czasem gesty mówią więcej niż słowa.
Czas mija, a grzywka rośnie. Nie jestem w stanie podjąć decyzji, a nawet celowo się od niej migam. Ja zawsze taka wymuskana, ugrzeczniona jako dziecko, z prostą (krzywą, ale prostą) grzywką i włosami za ucho. Niech moja córka zazna trochę luzu za młodu. Niech się delektuje frywolnymi lokami. Niech nikt jej nie ingeruje w „ja” wizerunkowe, nich nikt nie poprawia idealnej natury póki nie trzeba. Minimum poprawek i tak już wprowadza obcinarka do paznokci.
I tak sądzę, że z synem byłoby o wiele trudniej. Te wszystkie postrzyżyny, niesforne loki do podcięcia lub sterczący jeżyk na głowie – to dopiero wyzwanie dla rodziców i fryzjerów. Comiesięczna wizyta u specjalisty murowana. Chyba, że również pójdziemy w naturalność i zostawimy niesforną fryzurę. Ale wtedy pytania: „To chłopiec czy dziewczynka?” na każdym kroku byłyby nie do zniesienia. Na razie jednak odpowiadanie na te i inne wątpliwości obcych ludzi są mi dalekie. Czas pokaże, czy do czasu.
A wy jak radzicie sobie z fryzurami małych kobietek? Idziecie w modelowanie, czy w luz blues?