Blisko ludziPiosenkarka Pati Sokół nagle zniknęła. Dziś opowiada o tym, jak zmieniło się jej życie

Piosenkarka Pati Sokół nagle zniknęła. Dziś opowiada o tym, jak zmieniło się jej życie

Piosenkarka Pati Sokół nagle zniknęła. Dziś opowiada o tym, jak zmieniło się jej życie
Źródło zdjęć: © Marta Wojtal
Karolina Błaszkiewicz
20.12.2019 18:37, aktualizacja: 21.12.2019 10:10

5 lat temu Pati Sokół kojarzyła się z występem w "X Factorze", odważnym teledyskiem, w którym całowała się z Weroniką Rosati i piosenką do filmu "Miasto 44". Dziś przekonuje ludzi, by nie wstydzili się swojej seksualności i podróżuje po świecie. Zarabia już nie tylko jako piosenkarka, ale też nauczycielka tantry.

Karolina Błaszkiewicz, WP Kobieta: Co zmieniło się w twoim życiu 5 lat temu?
Riya Sokół, piosenkarka, artystka, nauczycielka tantry: Śpiewałam, grałam po teatrach mój spektakl o depresji, pomagając ludziom z niej wyjść, bo samej mi się to udało, i nagle ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Zachorowałam i lekarze powiedzieli mi, że muszę o siebie zadbać.

Co zrobiłaś?
Pojechałam na intensywne czterodniowe medytacje. Latałam do Szwecji, Holandii, Rosji. Był Izrael, były Stany, Indie. Ajurweda, medytacje, energoterapia, no i tantra. W trakcie różnych sesji okazało się, że dużo moich problemów jest związanych z seksualnością. Uświadomiłam sobie, że sama stworzyłam swoją chorobę.

Obraz
© Archiwum prywatne

Jak to, sama?
Traumy, stres, niewyrażone emocje, to wszystko zostaje w naszym ciele. Przez kolejny rok codziennie przez półtorej godziny medytowałam w każdym z miejsc, które odwiedziłam. Zrobiłam Vision Quest – 4 dni i 4 noce sama w naturze, bez jedzenia i schronienia – tylko ze śpiworem. Mam wrażenie, że znalezienie akceptacji i zaufania pozwoliło mi się odbić od dna. Nagle odzyskałam siły. I od tego momentu wszystko zaczęło się zmieniać na lepsze. Ciało zaczęło wracać do sił.

Ile trwało twoje uzdrawianie?
Półtora roku. W tym czasie doświadczyłam gigantycznej ilości bólu. Emocjonalnego i fizycznego. Kilkanaście razy miałam ochotę się poddać, rzucić to wszystko i wrócić do Polski. Coś mnie jednak zatrzymywało na tej ścieżce, zmuszało, żeby pozostać na niej do końca. Rozstałam się też z mężem.

Co się stało?
Byliśmy razem prawie 10 lat. W jakiś sposób oboje poczuliśmy, że to jest moment, by się rozstać. Nie było żadnej walki, kłótni. Mam wrażenie, że stało się to w idealnym momencie. Dziś pozostajemy w bardzo przyjacielskich relacjach. Parę miesięcy po naszym rozstaniu poznałam mojego obecnego partnera Jamesa, który jest nauczycielem tantry. Postanowiliśmy razem pracować i prowadzić zajęcia z tantry.

Pamiętasz tamtą chwilę?
Tantra pokazała mi, jak bardzo siebie nie kocham i uczyła mnie od nowa miłości do siebie, do świata. Po jakimś czasie poleciałam do Indii pogłębiać tę ścieżkę. Tam spotkałam Jamesa. To nie było zakochanie, to było poczucie: "o, tu jesteś, szukałam cię". Myśmy oboje od razu mieli poczucie, że znamy się od stu lat. Że to spotkanie było zaplanowane i wszyscy wiedzieli, że musi do niego dojść.

Tantra – brzmi jak zapowiedź orgii.
Ludziom tantra kojarzy się z seksem, choć to znacznie szersza nauka i ścieżka. Tantra mówi o bezwarunkowej i całkowitej miłości do siebie. Seksualność jest wielką częścią nas. Przyszliśmy na świat dzięki aktowi seksualnemu. Jednocześnie wypieramy to i traktujemy jak temat tabu. Tantra daje upust seksualności, choć chodzą plotki, że to są właśnie jakieś orgie. Mogę mówić za siebie: ja i James ich nie urządzamy. U nas priorytetem jest spotkać się samemu ze sobą. Poznać siebie, pokochać – uznając swoją seksualność i dopiero wtedy być z drugim człowiekiem. Nie dlatego, że nie możemy bez niego żyć, tylko dlatego, że wybieramy by z nim być. Seks tantryczny to też nie taki seks, jakiego uczą nas w filmach, to znacznie piękniejsze doświadczenie (uśmiech).

Obraz
© Archiwum prywatne

Ile osób spotyka się u was ze sobą?
Na festiwale przyjeżdża czasem nawet i 200 osób. Na treningi około 30. Przyjeżdżają z całego świata. Zatrzymanie się z pędu i spotkanie z samym sobą, w trybie "slow motion", bez social mediów, powoduje, że wychodzi na wierzch wiele rzeczy, które na co dzień są wypierane. Gdybyśmy zrobili zdjęcia uczestnikom przed i po, często nie rozpoznalibyśmy ich. Oczy im błyszczą, skóra promienieje, są pełni energii do życia.

Kim są uczestnicy waszych warsztatów?
Uczestnicy pochodzą z wielu środowisk. Jedni ciągle podróżują, inni robią sobie przerwę od pracy w korporacji. Często są to osoby z bardzo wysokich stanowisk, które chcą zachować anonimowość. Nie pokazujemy ich w mediach społecznościowych, nie mówimy, że u nas były. Często to bardzo znane nazwiska z wielkich korporacji.

I oni wszyscy wracają od was jak nowo narodzeni?
Wracają nowo narodzeni, a potem znów do nas przyjeżdżają. Bo chcą więcej. Więcej prawdy. Więcej prawdziwych relacji. Więcej radości, inspiracji, więcej "slow motion". Ludzie dostają narzędzia, by radzić sobie ze stresem, z emocjami, z trudnymi relacjami, z pieniędzmi… Efekt zajęć jest zazwyczaj fenomenalny. Każdy proces oznacza, że pozbywamy się jakiegoś bagażu. Ta praca jest bardzo intensywna. Wiem, że wiąże się to z dużą odpowiedzialnością, dlatego przeszłam kilkadziesiąt treningów. Jestem przeszkolona, mam coraz większe doświadczenie.

Nie boisz się, że ktoś nazwie cię wariatką?
Pomagam tysiącom ludzi na świecie i spełniam swoją misję. Czy to na warsztatach, wykładach, czy koncertach, dostaję tyle wdzięczności, że to co ktoś o tym myśli, przestaje mieć znaczenie. Ludzie, którzy chcieli popełniać samobójstwa, znajdują pasję i radość życia. Ludzie nie radzą sobie ze sobą. Stres powoduje depresję, choroby serca, nowotwory, coraz więcej ludzi błaga o pomoc. Chcą znaleźć siebie. Jest grupa, która nazywa nas wariatami. A potem przyjeżdżają do nas na treningi i mówią: myliliśmy się (śmiech). A my im dziękujemy.

Co konkretnie im robisz?
Ja nic im nie robię, ja tylko dzielę się swoim doświadczeniem. Pokazuję, jak bardzo są wyjątkowi, niesamowici i ile mają mocy. Gdyby każdy z nas uświadomił sobie, jak bardzo jest unikalny i wspaniały, nasz świat byłby znacznie spokojniejszym i lepszym miejscem. Nie byłoby rywalizacji, nienawiści.

Ile to kosztuje?
Nasz tygodniowy trening to koszt ok. 800 euro – bez zakwaterowania i przelotu.

Co o tych wyjazdach wiedzą twoje dorastające córki?
Wiedzą, że mają niekonwencjonalną mamę. Nie udało mi się tego ukryć (śmiech). Ale za każdym razem, gdy wyjeżdżam, a to są maksymalnie trzy tygodnie ciągiem, mam poczucie winy. Pracuję podróżując, tak zarabiam pieniądze, to było zawsze moje marzenie. Koncertuję, prowadzimy wykłady i treningi na całym świecie, chętnych jest coraz więcej. Dziewczynki są wtedy z tatą, który jest cudownym ojcem, i z jego wspaniałą partnerką, która bardzo je kocha. Więc są bezpieczne i zaopiekowane, ale poczucie winy jest zawsze. Część mnie chciałaby być z nimi zawsze.

Obraz
© Archiwum prywatne

Ktoś mówi jeszcze do ciebie Pati?
Dla mamy i taty zawsze będę Pati (śmiech). Wielu przyjaciół też tak do mnie mówi.

Dlaczego zmieniłaś imię?
W aśramie w Indiach uznano, że zmiana imienia pomoże mi w wyzdrowieniu, bo na poziomie energetycznym Pati łączy się z dziewczynką, która ma przeistoczyć się w kobietę. I zrobiłam to, zmieniłam imię. Nie było to łatwe, dostałam nową tożsamość, nowe dokumenty. Ceremonia zmiany imienia nie ma związku z żadną religią.To piękne przyjęcie, w którym jest się celebrowanym. Wszyscy byli ubrani na biało, ja też, i obsypywali mnie kwiatami.

Co oznacza Riya?
"Głos miłości". To ciekawe, bo gdy chorowałam, przestałam śpiewać.

Równie entuzjastycznie zareagowali polscy urzędnicy?
Pani w urzędzie spojrzała na mnie i zapytała: "A wie pani, ile osób przyjeżdża z Indii z nowym imieniem? Ale niech pani próbuje, wniosek kosztuje 30 złotych". Złożyłam go, a potem wyleciałam z córkami na Bali na 3 miesiące i zupełnie o tym zapomniałam.

Zadzwonili, kiedy wróciłaś?
Tak, dostałam telefon, że mam przyjechać odebrać decyzję. Pojawiłam się oczywiście pro forma, bo wiedziałam, że to się nie uda. Nie zapomnę nigdy miny urzędniczki, która miała oczy otwarte szerzej niż ja. Powiedziała: "To jest pierwszy taki przypadek w Polsce. Ma pani nowe imię". I dostałam nowy akt urodzenia i dokumenty. Moi bliscy byli zszokowani równie mocno jak ja. Największą akceptacją wykazał się mój ówczesny mąż, który od razu pokochał to imię.

Obraz
© Archiwum prywatne

Lubisz, gdy ktoś mówi do ciebie "Pati"?
Na początku nie lubiłam, bo Pati kojarzyła mi się z chorobą. Ale to minęło. Jestem wdzięczna Pati (śmiech). I uwielbiam, gdy ktoś się tak do mnie zwraca. Jak teraz patrzę na to wszystko wstecz, to mam wrażenie, że ktoś napisał scenariusz, który ja odegrałam.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (62)
Zobacz także